Prose

KatarzynaTNowak
PROFILE About me Forums (1) Prose (3)


18 march 2012

"Kobieta w wynajetych pokojach"

Kobieta w wynajętych pokojach
“(…)Powiedział jej w końcu — trudno było wyciągnąć go na zwierzenia —
że zwiąże się dopiero, gdy na-prawdę się zakocha i „stanie na własnych
nogach”.
— Na razie nie mam ochoty na zmiany, na szu-kanie stałej pracy, na bycie
odpowiedzialnym za kogoś… Jest mi dobrze. Jak kogoś poznam, pierw-sza
się o tym dowiesz.
— I vice versa — odpowiedziała. Nie zdradzali siebie, ta umowa była częścią PR.Matka chyba się domyślała, że przyjaźnią się
także w łóżku, ale nie pytała o to. Tylko ostatnio częściej przypominała jej, ile ma lat, i że to „dobry czas na dziecko”.
— Masz świetną pracę, mieszkanie i dobijasz czterdziestki. Wkrótce może
być za późno — oznajmiła nagle, gdy pani Ania, pomoc domowa, zabierała
się właśnie do polerowania parkietu.
— Mamo, ja nie chcę mieć dzieci! W ogóle mnie nie ciągnie do macierzyństwa. Nie chciałabym też stracić pracy przez ciążę…
— Można być w ciąży i pracować — ciągnęła matka. — Ciąża to nie choroba.
Potem bierzesz miesiąc urlopu, może dwa, opiekunkę na godzi-ny, i
pracujesz dalej. Poza tym w twoim zawodzie dziecko w niczym ci nie
przeszkodzi.
— Jakoś sobie tego nie wyobrażam. Nie widzę siebie piszącej tekst z płaczącym niemowlakiem obok — upierała się.
— Przecież nie piszesz codziennie. Pracujesz w miesięczniku! — nie
dawała za wygraną mat-ka. — Masz idealną sytuację. Bierzesz opiekunkę
tylko na te parę dni, nie rozumiesz?
— Rozumiem, ale ciąża w tym wieku może być trudna, prawdopodobnie
musiałabym leżeć w łóż-ku, a to oznacza przerwę w pracy i wypadnięcie z
obiegu! I tuszę.
— Jak chcesz — wzdychała zniecierpliwiona. — W końcu to twoje życie, ale
według mnie robisz błąd, którego możesz kiedyś żałować. Zastanów się
jeszcze.
Miała wrażenie, że już się zastanowiła, że doko-nała wyboru. Instynkt
macierzyński? Kiedyś chy-ba czuła coś takiego — przez pół godziny.
Odwie-dziła ją koleżanka z pięciomiesięcznym dzieckiem. Słodziutki mały,
jakie ma zaróżowione policzki, ja-kie włoski, jakie pysie! Nic tylko
całować, głaskać, przytulać! Śmieszny jak nie wiem co i taki śliczny. Po
trzydziestu minutach marzyła, by koleżanka już wyszła.
Lubiła swoje życie. Późno kładła się spać i póź-no wstawała, mogła
wyjeżdżać i wychodzić, kie-dy miała na to ochotę, praca była jej pasją,
dobrze czuła się w wynajętym mieszkaniu, jakoś lepiej niż we własnym,
mimo że to własne było znacz-nie większe. Ale w bloku i za blisko
strychu matki, a przyjaźń z nią była możliwa tylko na odległość. Nie
mogłyby mieszkać razem, zbyt były do siebie podobne.
„Dziecko? — myślała — dziecko to tajfun, któ-ry przewraca ci życie do
góry nogami!” Jej matka sobie poradziła, ale ona i tak słyszy niekiedy
od domorosłych psychologów, że miała „toksyczne dzieciństwo i toksyczną
matkę”. Jakie to łatwe, jakie wygodne, wepchnąć wszystko w szufladę z
odpadami, podpisaną: „Uwaga! Toksyczne!”. Radioaktywność jest dziś w
modzie.
Gdy opowiada, że w dzieciństwie mogła taplać się w błocie i wracała
brudna do domu, otwierają oczy ze zdumienia i współczucia — a może z
za-zdrości? Dziecko ma być czyste! W sukience bez plam, z włosami
zaplecionymi w warkoczyki z bia-łymi kokardkami, nie biegać, nie siadać,
nie bawić się w piaskownicy! Takie dziecko jest grzeczne i normalne.
Określenie „toksyczne” kojarzy jej się z tym klejem, co to go reklamują,
że, co przyklei, żadna siła nie odklei. Masz etykietkę jak krowa
wypalone znamię. I, co gorsza, ta etykietka jest mile widzia-na pod
warunkiem, że sama się do niej przyzna-jesz i mówisz, iż nienawidzisz
swojej matki, swo-jego życia, że nie masz męża, bo miałaś toksyczne
dzieciństwo. Nietoksyczny życiorys jest nudny! Szuflada z odpadami to
istny raj dla psychotera-peutów i autorów referatów, doktoratów,
scena-riuszy, książek…
Raz, tylko raz, mało brakowało, a dałaby się przekabacić, nawet już
zaczęła myśleć jak kobieta spodziewająca się dziecka: gdzie postawi
kołyskę, koniecznie drewnianą, taką, w jakiej sama leżała w
dzieciństwie, jak znajdzie dobrą opiekunkę, by nie przerywać pracy, czy
matka będzie zadowolona, gdy zostanie babcią?
Dałaby się przekabacić koleżankom-matkom, którym zwierzyła się, że jest w
ciąży. Wpadła z ko-legą, z którym spotykała się parę miesięcy, aż do
chwili, w której zrobiła test ciążowy, i po wyniku natychmiast zerwała
znajomość. To nie był nikt ważny w jej życiu, nie pamięta nawet jego
imienia!
Dziwne, ale nie powiedziała matce, że jest w ciąży. Może dlatego, że
wciąż targały nią wątpli-wości, nie szukała jednak ogłoszeń:
„ginekolog”. Matka dowiedziała się o wszystkim w szpitalu, na ostrym
dyżurze, na który, krwawiąca i z potwor-nym rwącym bólem, pojechała w
nocy taksówką. Przyszła po telefonie od niej, usiadły na brudnym
szpitalnym korytarzu przy stoliczku: ona skulona od nawracających coraz
częściej skurczów, mat-ka przerażona, bezradna. Pierwszy raz zobaczyła
ją taką.
— Dlaczego mi nie powiedziałaś? — spytała nieswoim głosem.
— Nie wiem. Naprawdę. Chciałam ci powiedzieć teraz, kiedy już podjęłam decyzję, ale sama widzisz…
— Gdybyś tego nie zataiła, może nie siedziałybyśmy teraz tutaj. Jak cię znam, pewnie nawet nie poszłaś do lekarza?
— Nie poszłam. Kilka dni temu miałam lekką grypę, jak wiesz, no i, wstyd się przyznać, wzię-łam coldrex. Nie wiedziałam, że…
— Kompletna z ciebie idiotka!
— Muszę się położyć. Mam bóle, jakbym rodziła — jęknęła.
— Pamiętaj, zapłać lekarzowi — powiedziała matka i wyszła.
Zapłaciła. Dała mu pieniądze w windzie, gdy wiózł ją na USG.
— Grypa to częsty powód poronień. Ale tu i tak każda pielęgniarka uważa, że zrobiła to pani specjalnie.
— Przecież pan wie, że gdybym chciała pozbyć się ciąży, to wybrałabym do
tego znacznie lepsze miejsce — odparła. — Jutro rano chcę stąd wyjść.
— Postaram się — powiedział, chowając pieniądze.
Z domu, przed wyjazdem do szpitala, w po-śpiechu zabrała torebkę i
legitymację dziennikar-ską tygodnika, w którym wówczas pracowała. Tyl-ko
dlatego nie pobrano jej krwi jak innym, które przywieziono z
poronieniem.
— Tu nikt nie ma wątpliwości, że kobiety same wywołują poronienia — wyjaśnił jej spokojnie lekarz, robiąc USG. — Rozumie pani?
— Nie — wyjęczała.
— Może panią stać na wizytę w prywatnym gabinecie, ale wielu kobiet nie.
— Właśnie dlatego jestem przeciwniczką zaka-zu aborcji, ale nie mam
siły z panem dyskutować, chcę to mieć za sobą. Te panie na dole, gdy
przyje-chałam, potraktowały mnie gorzej niż kurwę, za-nim zobaczyły
legitymację.
Po wyjściu ze szpitala — na drugi dzień rano, lekarz dotrzymał słowa,
choć pielęgniarka na odchodnym zrobiła jej zastrzyk „na wszelki
wy-padek” z taką pasją, jakby wbijała igłę w tyłek największemu wrogowi,
dając upust wszystkim swoim pretensjom do świata — poczuła ulgę.
Może dobrze się stało? Przecież gdyby urodzi-ła to dziecko, wcale nie
chciałaby, żeby zajmowała się nim non stop opiekunka. Przecież takie
maleń-stwo potrzebuje matki, szczególnie w pierwszych miesiącach i
latach życia. Nie chciałaby, żeby obca kobieta kształtowała psychikę jej
dziecka. Poza tym nieprawda, iż można pogodzić karierę z
macie-rzyństwem; to zawsze odbywa się kosztem dzie-cka. A może nie?
Zresztą skąd mogę wiedzieć?!!!
Od tej pory nie myślała już o drewnianej koły-sce w swoim pokoju. Nie
przeżyła żadnej traumy związanej z poronieniem i aborcją, o której tyle
wypisują w gazetach. Po prostu kontynuowała dawny tryb życia. (…)”




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1