4 december 2010

Poszedł do Piekła

Milczący żołnierz leżał samotnie w
okopie. Deszcz siąpił gęsto i zamienił gruzdowatą ziemię w ściekające
do dziury błocko. Żołnierz patrzył na twarz swojego kochanego
brata,znikającą pod osuwającą się falą brudu, wykrzywioną w grymasie z
bólu. Allelujah! Allelujah! - śpiewały niebiosa w kroplach deszczu.
Allelujah! Allelujah! - zawodziły martwe, poszatkowane kulami zwłoki, ku
przerażeniu żołnierza. W uszach wciąż świdrowały mu odgłosy niedawno
stoczonej bitwy. Warczące karabiny, świszczące pociski, huk zerwanego z
głowy hełmu. Przed oczami miał twarz zrozpaczonej matki. Żegnała go.
Słone łzy spływały po jej zmęczonej twarzy, zostawiały za sobą mokry
ślad. Jak ślady gąsienic czołgu na splamioną krwią ziemi. Nozdrza
wypełniał duszczący zapach siarki, zapach prochu zmieszany z wonią krwi i
potu. Z brzucha żołnierza wypływały soki jego życia wraz z
wnętrznościami, drżał z zimna, bo tkwił w przemoczonym ubraniu już dwa
dni. Nie miał siły się ruszyć, stracił czucie w nogach, lecz nie
oczekiwał ratunku.
    Jego karabin leżał u jego boku z pustym magazynkiem. Gdy żołnierz
stracił przytomność z wyczerpania, deszcz przestał padać, a za burych
chmur wyjrzało słońce. Złociste promienie rozświetliły pobojowisko. Trup
tych którzy polegli pierwszego dnia rozkładał się. W górze kołowały
ciemne kruki. Oto czekała na nie uczta. Allelujah! Allelujah! - pisnęł z
rozradowaniem i opadły na ziemię. Przez głowę rannego mężczyzny
przeszła myśl, że nie chciałby zostać żywcem rozdziabionym przez ptaki.
Sprawdził założony na prędce opatrunek. Wyglądał jak zarzygana sterta
szmat. Organizm żołnierza bronił się gorączce przed zakażeniem.
Nadchodzi koniec, śmiertelniku...
     W jednym momencie kruki wrzasnęły i wzbiły się w pośpiechu w niebo. Coś je spłoszyło?
Allelujah! Allelujah! Nadchodzi pan! - wszystkie otaczające żołnierza
odgłosy zlały się w jeden dźwięk i uwierzył, że tako nadchodzi jego
godzina. Zmartwił się na wieść na spotkanie z Panem. Co Mu powie?
Pójdzie do piekła? Zadał sobie pytanie - czy byłem dobrym człowiekiem, a
może tylko myślałem, że czynię dobrze, choć w rzeczywistości moje
działania były wielkim złem? Byłem żołnierzem. Czy oni nie kojarzą się
ze złem? W końcu wojna przynosi nieszczęście, nie ma wojowników bez
armii, a wojownicy tworzą armię. Zastanowił się nad tym chwilę,
stłamszony zimnem i bezradnością. Byłem żołnierzem, żeby zginąć z
imieniem ojczyzny na ustach czy może byłem żołnierzem po to by zabijać
moich wrogów, którzy mieli umrzeć za swój kraj?
Nie wiem. Nie pamiętam. Nie chcę.
    Za półprzymkniętych powiek zauważył, iż znowu zanosi się na deszcze. Słońce skryło się między warstwami chmur.
     Wtem usłyszał przekleństwo. Proste, anieglskie. Męski głos
dochodził z oddali. Przesłyszało mi się. Jednak żołnierz nie mógł
odpędzić od siebie dających nadzieję myśli. Brytyjczycy czy Amerykanie?
Pomoc, maruderzy, kto?
Coraz wolniej bijące serce nagle zabiło mocniej. Ranny żołnierz zdołał
tylko jęczeć. Łzy pociekły mu po młodej, zmęczonej twarz, zostawiając
tylko mokry ślad. Niczym dwa strumienie łączące się kiedyś w jedno,
dające orzeźwiającą wodę.
- Niesamowite. Wręcz wspaniałe. - usłyszał żołnierz wesoły głos - ile tu ciał! - podniecił się - Jaka zagłada! Słodko!
- Cicho bądź! - opieprzył drugi mężczyzna pierwszy, nieco wyższy głos.
- Co się dzieje, Vlad?
Okopy wypełniły się ciszą. Żołnierz jęczał coraz głośniej, choć sprawiało mu to ból.
- Czy wiatr opłakuje zmarłych czy ktoś tutaj żyje? - zagrzmiał któryś.
Brzmiało to z pełną, nieskrywaną nadzieją w głosie. Usłyszał plus, gdy
mężczyźni wpadli w mokre dno głównej lini okopu. Allelujah, szepnęła
cisza. Na widok dwóch wysokich, odzianych w czerń postaci, żołnierz
odruchowo zadrżał i chciał chwycić za broń. Płaszcze mężczyzn
niepasowały tutaj. Były nieprzyzwoicie czyste, nie było na nich
wszędobylskiego pyłu, ni wody, ni brudu. Ich twarze skryte były w cieniu
kapeluszy. Gdy ujrzeli rannego, doskoczyli do niego bez słów i chwycili
za ramiona. Zmoczony opatrunek zerwali bez trudu. Ciałem żołnierza
wstrząsnęły konwulsje i dreszcze.
- Uspokój się! - warknął Vlad na drugiego. Ranny nie miał siły protestować. W zasadzie zaczynało już mu być wszystko jedno.
- Dobrze, już dobrze. - odparł drugi łamiącym się głosem. - Tylko bracie, tutaj jest tyle... świeżej jeszcze krwi!
- Przestań, Dimitrij! Zostaw go w spokoju bądź odejdź. - zakomenderował Vlad.
A więc są szabrownikami, ciurami. Chyba mają na sobie niemieckie
mundury. Jeszcze jak na ironię, jeden nazywał się jak ten gość z bajek
co ludzi na wpal wbijał i obdzierał ze skóry. Z Transsylvani albo inny
rusek. Na dodatek jego towarzysz wspominał coś o krwi. Niemieccy
złodzieje o wschodnich imionach, chwała Bogu, co dał nadzieję.
-  Vlad... Ty chyba nie chcesz JEGO, no wiesz... Zmienić? Toż to kupa nieszczęścia i tyle.
- Dmitrij, bracie. Czy ty jeszcze nie pojąłeś dlaczego nazywają mnie
Panem Życia i Śmierci? Dlaczego chodzę po świecie i wywołuję wojny
między śmiertelnikami? - westchnął Vlad. - Żeby kąpać się w ich posoce,
tak myślałeś, Dmitrij. Kiedyś mogłem sobie na to pozwolić. Jestem już
stary i nie włada mną żądza okrucieństwa jak tobą.
Vlad, dopiero teraz ujrzał jego twarz, miał długą, pociągłą twarz,
wielkich brąz oczach i bujnym, staromodnym wąsie. Podczas gdy jego druh
nakładał dłonie na ranę będącego na skraju przytomności żołnierza,
Dmitrij cicho zasugerował:
- Uważasz, że nie byłbym pojętnym uczniem. Więc powiedz mi, hospodarze, w
jakim celu to wspaniałe zniszczenie? -  wzbierał w nim gniew.
- Użyłem Życia, aby odnaleźć godnego wampira, który mnie zastąpi. Cieszę
się, że starasz się pojąć swoje błędy, bracie. - rzekł smutno Vlad. -
Szukałem długo, jeszcze za nim do mnie dołączyłeś. Patrzyłem też na tego
człowieka i przez większość czasu wyglądał on jak wszyscy inni
śmiertelnicy. Jednak dopiero gdy wykorzystałem Śmierć zobaczyłem coś co
wypełniło go.
Zamilkł na chwilę. Tymczasem żołnierz poczuł przyjemne ciepło całym
sobą, czuł je wszystkimi zmysłami i pragnął by nigdy się ono nie
kończyło. Ból minął, a członki zaczęły go mrowić.
- Co to było, Vladzie Draculo, Palowniku. Przez własny lud nazwany Smokiem i Diabłem?
- Pokora, Dmitrij. Pokora. Usłyszałem kiedyś od pewnego pisarza pewną
frazę. Mianowicie, że człowieka można zniszczyć, lecz nigdy pokonać.
Wyobraź sobie,bardzo mnie to zastanowiło.
I wtedy doznałem oświecenia. Od tego czasu Pan Życia i Śmierci
poszukiwał według jedynie niezbędnej potrzeby przeżycia i pokory w
człowieku.- Tu zamarł na chwilę - Prawie wszystkich, a jest ich tyle ile
gwiazd na nocnym niebie, cechuje chciwość i mściwość. Chęć pieniędzy,
władzy, kobiet uznania, a nawet prawdy. Powiadam ci, to dąży do
samodestrukcji. Lecz ten oto tu bojar jest inny.
Spojrzeli prosto w oczy oniemiałego żołnierza. Ten spojrzał ku dłoniom,
ściskającym jego rękę. To od nich emanowało ciepło. Zerknął przy okazji
na swoją niedokuczającą już ranę. Nie było po niej śladu.
Umysł mężczyzny trawił te czary we własnym tempie, w międzyczasie Vlad podjął na nowo.
- Tak, chłopcze. Uleczyłem cię, bo jesteś mi potrzebny. Twój brat już
nie żyje, twoja matka dawno temu straciła was obu. Ludzkość o tobie
zapomniała. Zapomnij i ty.
Dmitrij wiercił się miejscu, a głos Palownika wydawał się nosić na cztery strony świata.
- Oto Pan Życia i Śmierci. Radujcie się bowiem umrzecie najpełniej.
Radujcie się mędrcy, wiwat czyńce głupcy. Oto Pan Życia i Śmierci, oto
nowe Dziecko Nocturne, wiecznie żywej Nocy, w której czekała na wielu
zagłada. Nadchodzi nieśmiertelny!
Allelujah, Allelujah oto nadszedł pan. - pomyśleć zdążył żołnierz nim spadły na niego słowa Vlada.
- Witaj, bracie.  - Dmitrij pomógł mu wstać - Jak się nazywasz?
- Spes. Nadzieja.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1