Prose

Andrzej Pogorzelski
PROFILE About me Poetry (7) Prose (1)


31 may 2010

Moskitiery

Kupiłem ją na bazarze istot i rzeczy wszelakich. Stała na rozżarzonym słońcu, trzymając dłonie na oparciu bujanego fotela, który wychylał się nieznacznie pod naporem jej mięśni. Jej włosy zdradzające niedawny zachwyt opuszków palców, które można by zaplatać w aksamitną, falującą piękność warkocza, teraz straciły sprężystość i blask, spłowiały na wietrze, niosącym południowy kurz i pył. Ramiona, nogi i twarz dziewczyny nabrały natychmiast barwy rozcieńczonego chlebowego kwasu i tak bardzo kontrastowały z bawełnianą, prostą w formie, białą sukienką, w którą była ubrana, że niepodobieństwem było nie wyróżnić jej z tłumu.
Szpalery kupujących i oglądaczy przemierzały wzdłuż i wszerz targowisko upstrzone budkami i stoiskami pośpiesznie skleconymi z byle mebla, przy których odbywał się handel. W miejscu gdzie stała, majestat ludzki potężniał i zwalniał bieg. Początkowo sądzono, że dziewczyna w bieli jest jedynie marketingowym elementem handlowej procedury i postacią swoją, prześlicznie ulepioną, ma zadanie zachęcać do kupna ogrodowych mebli, jakie tłem były dla niej. Jednak w chwili gdy sprzedawca bez zająknięcia oznajmiał kolejnej partii potencjalnych klientów, że owa śniadula, ulokowana pośrodku drewna, wiklin i plastyku jest również do nabycia, coraz to nowi oglądacze kręcili z niedowierzaniem głowami, parskali śmiechem przy wtórze stukania się w czoła i wypowiadali słowa, których nie godzi się powtarzać. Kiedy handlarz wymieniał cenę, za jaką miał życzenie sprzedać niewiastę, zdziwienie tłumu osiągało punkt zenitalny. Szczególny powód ku temu dawała wielkość oferowanej kwoty, nieprzyzwoicie niskiej, jak na tak wdzięczny obiekt męskiego pożądania.
Najpewniej nie traktowano oferty poważnie. Powiedzmy ściślej – nikt, prócz mnie nie uwierzył.
Nie wiem, czy owe płowiejące włosy, czy harmonijnie zarysowany owal piersi, czy napięte smukłe uda dziewczyny, czy ta przysychająca smużka potu na jej policzku sprawiły, że postanowiłem opróżnić zawartość portfela, dość powiedzieć, ale tak się stało.
Tuż przed transakcją odeszliśmy na stronę. Handlarz, doświadczony wojownik w swoim fachu, radził mi, abym przyjrzał się dokładnie z każdej strony, dotknął i przemyślał po stokroć, zanim decyzja padnie, tym bardziej, że, jak oznajmił, nie będę mógł zakupu zwrócić, bądź też zamienić na inny towar.
Jako że potężniał żar, nie chciałem się wdawać w bezprzedmiotowe dysputy i zdecydowany na kupno, wcisnąłem w dłoń kramarza zwitek banknotów, po czym chwyciłem dłoń dziewczyny, wyrywając ją z tła ekspozycji. Szybko wmieszaliśmy się w tłum, co mogło przypominać przy pewnej dozie wyobraźni ucieczkę z miejsca przestępstwa. Ale tam … co się stało, niech będzie. Po kilku minutach znaleźliśmy się na parkingu, a po czterdziestu i czterech minutach szybkiej jazdy byliśmy na miejscu.

Prawdziwe zatrzęsienie komarów, muszek i wszelkiego gryzącego a kąsającego i trzepoczącego skrzydełkami robactwa ogarniało okolicę. Te chmary istot niewielkich szczególnie dokuczliwe bywały pod wieczór, nocą i o porannym brzasku. To, co dla gruboskórnego mężczyzny bywa jedynie nieprzyjemnym udręczeniem, dla skarbu czystej krwi, jaką była zakupiona przeze mnie dziewczyna, owo paskudztwo zagrażało jej pięknu, a tegom życzyć i sobie i jej nie miał prawa. Jeszcze tego samego dnia, późnym popołudniem, pozostawiając dziewczynę przy niedokończonym obiadowym posiłku, wróciłem do miasteczka, aby kupić moskitiery. Pierwsza z nich miała zawisnąć nad stołem, przy którym dziewczyna będzie jadła; druga ochroni, łaźnię pod chmurką; trzecia strażniczką snu będzie.
Dzień już pokłonił się zmrokowi, kiedy instalacja moskitier była zakończona. Zaraz też poprosiłem dziewczynę, aby w wydzielonej części kuchni zajęła miejsce przy stole. Wtedy rozwinąłem moskitierę, przymocowaną uprzednio do przedłużonych metalowymi wysięgnikami ramion żyrandola. Zapaliłem też pełne światło i w chwili, gdy dopijała herbatę, obserwowałem chmary nocnych owadów, pragnących nie tylko ogrzać się przy świetlikach żarówek, lecz choćby skrzydełkiem marnym trącić niewieście ciało. Daremnie. Jakiż żal w tych oczętach robaczych wiedziałem i tyleż w nich było żalu, ile satysfakcji w moich oczach.
Drugą moskitierę rozwinąłem wokół altany, która letnią porą służyła jako łazienka. Na daszku altany przymocowałem beczkę wypełnioną świeżą wodą zebraną o poranku. Woda w beczce nagrzewała się przez dzień słoneczny i kiedy nadchodziła pora wieczornej kąpieli, wystarczało odkręcić zawór, aby mogła spłynąć do podstawionej niżej konwi, a stamtąd tryskać na głowę i tors zażywającego kąpieli.
Dziewczyna tuż przed kąpielą podała mi swoje ubranie, które złożyłem na przedramieniu. Weszła do środka, uchylając kotarę i odkręciła zawór. Widziałem jak letni, perlisty deszcz skrapiał jej twarz i włosy, spływał po kształtnych piersiach, smukłych ramionach, moczył jej biodra, pośladki, zwilżał podbrzusze i nogi.
Kiedy dziewczyna poddawała się tej letnio wieczornej kąpieli, obserwowałem napastliwe eskadry owadów, zajadle i wściekle szturmujących piękno. Skazane na bezowocność padały w samobójczych rejsach. Rozkoszując się chytrością swojego pomysłu, zbiegłem do domu, zostawiłem bieliznę dziewczyny i wróciłem szybko z kąpielowym ręcznikiem. Kiedy już osuszyła swe ciało i odchyliła zasłonę, pochwyciłem ją w ramiona i przeniosłem do łoża spowitego moskitierowym baldachimem.
Stojąc na zewnątrz widziałem jak dziewczyna leży wygodnie w pościeli ułożona na wznak, z ramionami rozciągniętymi swobodnie ponad głową, z palcami dłoni wplecionymi we włosy. Obserwowałem jej harmonijny oddech, unoszący wysoko soczyste jabłka piersi i czułem jak wieczorny wiatr psotnik głaszcze jej kobiecość.
Byłem dumny z siebie, że i ta moskitiera nie dopuszcza do niej robactwa wszelkiej maści, choć niedoskonałość obserwacji jej snu, cieszyła mniej, lub wręcz nie cieszyła wcale.

Moskitiery spełniły swoje zadanie tego lata.
Postanowiłem pójść o krok dalej, może więcej. Już dzisiaj mój cały dom, ogród i sad letnią porą, spowity jest pajęczą siecią. Mojej dziewczyny nie zatrwoży brud tego świata, nie ukąsi pasożytnicza szczęka. Wypięknieje mi jeszcze, a ja wciąż rozwijał będę moskitiery nad jej światem.



other prose: Moskitiery,

Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1