12 january 2016
Z archiwum Piekiełka
Każdy kto mieszkał w pobliżu ulicy "Małej", choć raz słyszał jedną z wielu pogłosek, na temat nawiedzonych ruin starej rzeźni, jakie krążyły wśród mieszkańców Piekiełka. Budynek ten od lat opuszczony, nosił ślady bezlitosnego czasu, ściany z czerwonej cegły obrosły w krzaki, miejscami tak wysokie, że ich wierzchołki sięgały okien pierwszego piętra. Przez szczerbate szyby w spróchniałych framugach, wiatr wgwizdywał się w echo. Kiedyś było tu ogrodzenie, budynek i wielki plac przed nim, okalała wysoka, metalowa siatka, ale po upadku zakładu na jego teren, zaczęli się wdzierać zbieracze złomu. Właściciel postanowił więc zatrudnić stróża, do czasu gdy, sprzeda obiekt; co nie nastąpiło, w związku z tajemniczym zaginięciem leciwego kustosza i serią innych niewyjaśnionych zdarzeń, jakie miały miejsce pewnej październikowej nocy. Było Halloween, jak gdyby zrządzeniem losu, nad ulicami ścieliła się gęsta mgła. Dzieciaki z reklamówkami, kubełkami i innymi pojemnikami różnego rodzaju w rękach, biegały od drzwi do drzwi, prosząc o cukierki. Kiedy straszydła zebrały już wszystkie słodycze, ku ich uciesze noc święta duchów, zwieńczył pokaz sztucznych ogni. Na niebie z hukiem rozkwitały barwne kwiaty, pozostawiając za sobą smugi dymu i zapach siarki w powietrzu. W końcu wszyscy rozeszli się do domów, pałaszować góry lizaków, czekoladowych wiedźm i wszystkiego, czym zacni sąsiedzi łaskawi byli ich raczyć.
Niedługo po północy, paczka okolicznych nastolatków wdrapywała się przez wybite okna, do starej rzeźni. Była to ich coroczna tradycja, siadali w kręgu przy świetle zniczy i latarek, pośrodku ogromnej hali i jedno po drugim snuli opowieści o duchach, wilkołakach i innych postrachach nocy. Sama atmosfera tego miejsca, przyprawiała o gęsią skórkę, a jeśli wierzyć historiom jakie krążą o nim, to niejeden chojrak zatrząsłby się ze strachu. Mimo to dzieciaki lgnęły tutaj, jak ćmy do żarówki, ten i ów zapuszczał się tu czasem za dnia ale tylko najodważniejsi w tę jedną noc w roku, zbierali się na halloweenowy "wiec".
- Wszyscy są? - zapytała dziewczyna w kostiumie kobiety kota, sprawdzając godzinę na wyświetlaczu swojego telefonu. - Anka nie dotarła, coś mi się zdaje, że spękała - odpowiedział chłopak przebrany za Freddy'iego Krueger'a, ale w tym samym momencie zza okna przez które weszli, dobiegł ich głos koleżanki.
- Jesteście tam? Niech ktoś wyjdzie z latarką, bo tu cholernie ciemno.
Freddy natychmiast pospieszył z pomocą i wystawiwszy głowę na zewnątrz, skierował światło swojej latarki na dziewczynę, która o dziwo przyszła w normalnym ubraniu. - Nie po oczach baranie! - Krzyknęła zirytowana i oślepiona, bo latarka świeciła prosto w jej twarz. - Ciiicho głupia - wycedził chłopak przez zaciśnięte zęby. - Nie wrzeszcz tak, bo robisz przypał. Czemu się nie przebrałaś? - zapytał, ale dziewczyna nie odpowiedziała, zwinnie wspięła się na parapet okna i ignorując wyciągniętą rękę Freddiego, wskoczyła do środka. - Nie bawi mnie zakładanie masek i kostiumów - powiedziała jakby od niechcenia, nawet na niego nie patrząc. - Ale wolę być tu z wami, niż kisić się w domu. Swoją drogą to czy nasi starzy nie powtarzali, żeby nie brać słodyczy od obcych ludzi? A co roku każą nam biegać w idiotycznych strojach i żebrać od sąsiadów. - Widać było po minie Freddiego, że zbiła go zupełnie z tropu.
- Ty już Anka nie bądź taki gbur - odrzekł trochę zmieszany - dobrze że przyszłaś, z miłą chęcią posłucham, jak wrzeszczysz z przerażenia. Założyłaś pampersa?
- A ty założyłeś? - zapytała, waląc go z pięści w ramię.
- Ej, moglibyście przestać pajacować i dołączyć do nas, bo chcemy zacząć? - podszedł do nich najstarszy z towarzystwa, a zarazem organizator "wiecu".
- Spóźnialska, przyniosłaś co trzeba? - zapytał ściągając z twarzy hokejową maskę.
- Tak - odrzekła Anka i wskazała kciukiem na swój różowy plecak.
- To mieliśmy jeszcze coś przynieść? - zainteresował się Freddy.
- Poczekaj to się dowiesz bracie, a teraz chodźmy, reszta już się niecierpliwi - cała trójka ruszyła w stronę zebranych, na środku pustej, mrocznej hali. Było chłodno, wydychane z ust powietrze natychmiast zmieniało się w parę. Głos zabrał najstarszy - Witam na corocznym spotkaniu z duchami. Każdy niech teraz odpali swój znicz.
- Hola, hola kierowniku, co tu jest grane? - zapytał nagle z oburzeniem wysoki klaun - przecież znicz odpala ten, który opowiada historię. - Miał rację, wszak w ten sposób zwykli postępować na swoich spotkaniach, zgodnie z tradycją.
- W tym roku nie będziemy słuchać żywych - odpowiedział prowadzący, uśmiechając się złowieszczo - znamy już każdą plotkę, pogłoskę i legendę o tym miejscu i nic co zmyślą żywi, nie przebije prawdy, którą znają tylko martwi. A teraz usiądzie w kręgu, odpalcie znicze i postawcie przed sobą. - Grupa zastosowała się do poleceń, dało się wyczuć ogólną ekscytację i zdziwienie. Jako że tylko Anka była wtajemniczona w sprawę, ona jedyna - poza najstarszym - nie była zaskoczona. Podała mistrzowi ceremonii plecak, który wyciągnął z niego średnich rozmiarów, drewnianą planszę. Wszyscy, bez wyjątku wybałuszyli oczy, kilkoro obecnych, natychmiast rozpoznało przedmiot, którym była, tak zwana tablica ouija. Na górze planszy widniały liczby, od 0 do 9, pod spodem osobliwą czcionką zapisany był cały alfabet, zaś na samym dole, po lewej i prawej stronie widniały słowa "tak" "nie" i "niewiem". Prowadzący położył ją na ziemi, w samym centrum kręgu, po czym ponownie zanurkował ręką do plecaka, wyciągając zeń coś jeszcze; niewielki trójkąt, z namalowaną na nim trupią czaszką. Napięcie rosło z każdą sekundą.
- Zapewne niektórzy z was doskonale wiedzą, co to jest i do czego służy - rzekł po chwili, wskazując palcem na planszę - dziś w nocy, spróbujemy odkryć, co tak naprawdę stało się ze starym Bagińskim. A któż lepiej opowie nam tę historię niż on sam? - ciągnął dalej, rozglądając się po zaciekawionych twarzach słuchaczy.
Każdy z was będzie miał szansę zadać duchowi jedno pytanie. Więc zastanówcie się dobrze, czego chcecie dowiedzieć się od przybysza z zaświatów, a tym - uniósł w górę trójkąt, tak by wszyscy widzieli - będziemy się z nim porozumiewać.
- Zanim zaczniemy, chciałbym tylko objaśnić kilka zasad, których należy przestrzegać podczas naszego seansu. Wysłuchajcie zatem uważnie, bo od tego zależy, czy nam się powiedzie. Złamanie którejkolwiek z nich, grozi rozwścieczeniem ducha, a nawet przywołaniem demona - mówił dalej, krążąc powoli za plecami kolegów i koleżanek i obracając wskaźnik w palcach. - postępując zgodnie z nimi, być może raz na zawsze, uda nam się rozwiązać zagadkę, która przez długie lata, spędzała sen z powiek naszym przodkom. Oni niech dadzą nam siłę i chronią przed złem, które czyha w ciemności. Dla nich też zebraliśmy się tu dzisiaj, ich pamięć także uczcimy w tę noc.
Zatrzymał się przy Ance i wręczył jej wskaźnik mówiąc: - Umieść to proszę u dołu tablicy Aniu. - Po pierwsze - rzekł, tym razem do wszystkich. - Cokolwiek się tu zjawi, aby odpowiedzieć na nasze pytania, okażcie szacunek.
- Czyli grzecznie do ducha, coby nam tu focha nie strzelił - odezwał się Freddy.
- Między innymi - odpowiedział z uśmiechem najstarszy.
- Po drugie - kontynuował - nie zadawajcie pytań w stylu: a kiedy umrę? - tu zaczął mówić jak małe dziecko, które zamęcza o coś matkę w sklepie - czy Bóg istnieje? albo jakie liczby stawiać w totka - bo odpowiedzi nie będzie, gwarantuję wam. Po trzecie i ostatnie. Jeśli coś pójdzie nie tak, nie panikujcie, - w tym momencie spojrzał w stronę Anki i pozostałych dwóch dziewczyn, siedzących obok niej - bo absolutnie w niczym wam to nie pomoże, a wręcz zaszkodzi nam wszystkim.
- Postarajcie się nie wydzierać - powiedział rozkazującym tonem. - Jak moi starzy dowiedzą się, że znowu tu wlazłem, nie dadzą mi żyć; wasi z pewnością też nie będą zadowoleni. - Jeśli coś pójdzie nie tak? - zapytała wampirzyca roztrzęsionym głosem, wstając z wrażenia. - Czy ty Lidka nie słuchałaś, co mówił Daro? - przerwał jej Freddy. - Rób co ci kazał i siedź cicho, a włos nie spadnie z tej twojej ślicznej główki. Skąd on ma wiedzieć, co duchom może odwalić?
- Filip ma rację - przyznał najstarszy - nie mogę obiecać, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Więc jeśli ktoś chce zrezygnować z udziału w dzisijszym spotkaniu, teraz jest ostatni moment na decyzję.
Zapadła głucha cisza. Lidka nadal stała, głos w jej głowie krzyczał wręcz, żeby brać tyłek w troki i uciekać do domu, ale gdy spojrzała po kolegach i koleżankach, pomyślała o tym, jak będą się z niej nabijać, że jest cykor. Usiadła więc z powrotem na swoim miejscu, na co prowadzący skinął tylko głową i zasiadł obok Anki.
- Podzielimy się teraz w pary - powiedział po chwili. - Gdy będziecie zadawać pytania, razem połóżcie obie dłonie na wskaźniku. Nie przyciskajcie go do planszy, nie przesuwajcie, pozwólcie by duch robił to za was. Ja będę w parze z Anią, Filip ty z Lidką, a Paulina z Robsonem. Teraz złapmy się wszyscy za ręce i w ciszy pomódlmy za dusze zmarłych.
Znowu zapadła cisza, jedni zamknęli oczy, drudzy z pochylonymi głowami mamrotali coś szeptem. Od czasu do czasu, wiatr dawał o sobie znać, jakby chciał zdmuchnąć płomyki w zniczach, które z każdym jego zawyciem, prawie że gasły, starając się uciec przez kolorowe szkło. Wszyscy trzęśli się z zimna i strachu, kiedy padło ostatnie cichutkie amen, przewodniczący obrzędu przemówił tymi słowami: - Zwracam się do ducha, który zamieszkał w tym miejscu - przerwał na chwilę, ale nie było żadnej odpowiedzi. - Zapraszamy cię do naszego kręgu, przyjdź z nami porozmawiać. - Znowu nic, ale mimo tego, każdy z siedzących, zachowywał kompletną powagę. - Piotrze Bagiński - powiedział najstarszy i ledwo zdążył dokończyć, zgasły wszystkie znicze. Anka już chciała wstać i uciekać z krzykiem, ale Daro przewidział, że to zrobi i specjalnie zajął miejsce przy niej w kręgu. Szarpnął ją za rękę i powiedział spokojnie, zakrywając jej dłonią usta. - Wyluzuj dziewczyno, to tylko wiatr.
Zabłysło światło latarki, Filip wstał i rozejrzał się dookoła, drżącą ręką prowadząc świetliste kółko przez otaczający ich mrok. Nic, zupełna ciemność, totalna cisza. Daro uwolnił Ankę widząc, że ochłonęła choć trochę, Lidka i Paulina siedziały sztywne i blade, jak mgła na zewnątrz. - Uff - odetchnął z ulgą Robson - powiem wam, że dawno się tak nie bałem, a impreza jeszcze się na dobre nie rozkręciła. Brawo Daro, możesz być z siebie dumny, prawie narobiłem w gacie. - " Ciii, - Uciszył go Filip - słyszycie to? "
Nadstawili uszu, coś jakby powarkiwało w ciemnościach, tuż obok kręgu. - To chyba stamtąd - powiedział Robson, patrząc w kierunku okna, którym się tu dostali. Teraz, nawet najstarszy pobladł, wstał, wyrwał Filipowi latarkę z ręki i wolnym krokiem ruszył w tamtą stronę, ale znowu to usłyszel. Tym razem gdzieś z drugiej strony, trochę dalej. Daro natychmiast się odwrócił i nawet nie zdążył się dobrze przyjrzeć, skąd dobiegł dźwięk, gdy usłyszał warczenie tuż za swoimi plecami. Było tak wyraźne i złowieszcze, że zmroziło mu krew w żyłach. Spojrzał ze strachem przez ramię i skoczył do przodu, jak oparzony; potknąwszy się o własne nogi, padł jak długi, wypuszczając z rąk latarkę, która z trzaskiem zgasła na ziemi. Nagle, wszystkie znicze zapłonęły żywym ogniem, metalowe pokrywki jak pociski, wystrzeliły ze świstem do góry; odbijając się mocno od sufitu, z brzękiem spadły na betonową podłogę. W tym świetle zobaczyli potężnego rottweilera, który z pochyloną głową powoli zbliżał się do leżącego na ziemi chłopaka, nie spuszczając z nich oczu. Ostre kły pojawiały się i znikały za drżącymi wargami psa, był już dosłownie o kilka kroków od Darka, który po upadku stracił przytomność, nabijając sobie przy tym sporego guza. - Jasny gwint! - Krzyknął Robson. - Jeszcze jeden! - Za nimi, z wolna jakby czając się do ataku, szedł w ich stronę drugi, niemalże identyczny pies. Pierwszy rottweiler, chwycił nogawkę najstarszego i bez trudu zaczął go wlec do tyłu jak szmacianą lalkę, aż zniknęli w ciemnościach. Filip szybko podbiegł do latarki, którą upuścił najstarszy, schylił się by ją podnieść, ale drugi pies zaczął warczeć coraz głośniej i groźniej, jakby ostrzegając chłopaka, by tego nie robił.
- Darek! - Wrzasnęła Anka i rzuciła się do przodu. Robson natychmiast zareagował i złapał ją za kurtkę, prawie ją z niej ściągając. Nagle pies zatrzymał się w miejscu, uniósł łeb i zastrzygł uszami. Ktoś na zewnątrz gwizdał tak, jak się gwiżdże, chcąc przywołać do siebie swojego czworonoga. Ogromny brytan zerwał się z miejsca i wyskoczył na zewnątrz, przenikając przez zabite deskami okno. Niemal w tej samej chwili, po hali rozniosło się echem głośne szczeknięcie; zobaczyli jak rottweiler, który zawlókł ich kolegę w mrok, przenika przez ścianę, tuż obok wejścia. Filip podniósł z ziemi latarkę, włączył i ruszył Darkowi na pomoc, który jak się okazało, wcale nie był daleko. Wciąż leżał nieprzytomny. Podszedł do niego, przewrócił na plecy i zaczął klepać po twarzy, starając się go ocucić.
- Obudź się chłopie - powiedział roztrzęsiony, klepiąc coraz mocniej. - Nie rób mi tego.
Natychmiast podbiegła do nich reszta. - Co mu jest? - Zapytała Lidka ukląkłszy przy Darku. - Wyrżnął głową o glebę i urwał mu się film, - odrzekł Filip, wciąż poklepując twarz kolegi. - Musimy go stąd zabrać, Robson weź go za nogi, Lidka z Anką podtrzymujcie jego plecy. Unieśli bezwładne ciało Darka i wynieśli na zewnątrz, po czym położyli go ostrożnie na mokrej trawie; mgła była jeszcze gęstsza niż kiedy tu weszli. - Gdzie Paulina? - Zapytał Robson, rozglądając się dookoła. - Może została w środku? - Odpowiedziała Lidka, robiąc wielkie oczy i łapiąc się za głowę. - Cholera, - zaklęła Anka - ktoś musi po nią wrócić. - Zostańcie tutaj i pilnujcie Darka, ja po nią pójdę. - Rzekł Filip i wziąwszy ze sobą latarkę, wszedł z powrotem do rzeźni. - Uważaj na siebie - Zawołał za nim Robson.
Kiedy był już w środku, spostrzegł, że w osmolonych zniczach, które jeszcze parę chwil temu płonęły jak pochodnie, teraz tlą się ogniki, rzucając na pozostawioną w kręgu planszę bladą poświatę. Zobaczył też Paulinę siedzącą niedaleko, z rękoma owiniętymi wokół kolan. Szeptała coś piskliwym głosem, trzęsąc się jak osika. Podszedł bliżej i usłyszał, że dziewczyna jak mantrę powtarza w kółko: "Proszę nie rób mi krzywdy" - Paulina? - Zapytał niepewnie, ostrożnie zbliżając się do niej.- Co ci jest? - Dziewczyna nie odpowiedziała. Uniosła tylko rękę i palcem wskazała na krąg zniczy. W pierwszej chwili, wydawało mu się, że bredzi w głębokim szoku, ale kiedy poświecił latarką w tamtą stronę, zobaczył coś, co sprawiło, że serce podeszło mu do gardła. Ktoś stał pośrodku kręgu i chyba im się przyglądał.
Był to starszy mężczyzna, ubrany w drelichowe spodnie, koszulę w czerwono-czarną kratkę, na której wisiały zielone strzępy czegoś, co kiedyś musiało być kamizelką. Stał tak nieruchomo, wpatrując się w sparaliżowanych strachem nastolatków. - Czego chcesz? - Zawołał Filip pomagając Paulinie wstać - mężczyzna nie odpowiedział. Spojrzał na planszę tuż pod swoimi stopami. Zobaczyli, że trókjątny wskaźnik lekko drgnął i bardzo powoli zaczął samoistnie przesuwać się w stronę liter alfabetu. Filip skierował światło latarki na tablicę, by zobaczyć jak wskazywane kolejno litery, układają się w słowo "PIWNICA". Nagle ze zniczy znów buchnął ogień, staruszek zniknął. Wskaźnik wystrzelił ku górze planszy i zatrzymując się pod cyfrą 9, z dokładnością szwajcarskiego zegarka zaczął odliczanie. Usłyszeli, jak gdzieś w oddali zawył pies. Filip podbiegł do tablicy, chcąc zatrzymać odliczanie, ale było za późno; wskaźnik znieruchomiał pod cyfrą 0. Znowu zawył pies. W oknie za nimi pojawiła się głowa Robsona. - Lepiej się pospieszcie, te skundlone zjawy mogą tu wrócić, nie mam zamiaru skończyć jak Daro.- Filip podniósł tablicę, włożył pod pachę i dogonił Paulinę, która była już przy wyjściu. - Nie uwierzysz co się stało.- Powiedział, pomagając roztrzęsionej koleżance wejść na parapet. - On tu był! - Robson patrzył na niego zupełnie zaskoczony. - Ty też zaryłeś w coś deklem? Kto tu był? - Stary Bagiński! - Krzyknął zdenerwowany Filip. - Robson wytrzeszczył oczy. - Powiedział coś?
- Nie, a w sumie to napisał na planszy "PIWNICA" i zniknął. Spadajmy stąd, zanim zrobi się naprawdę gorąco.
- Strach cię obleciał? Przecież to tylko duchy - roześmiał się chłopak.
- Skoro jesteś taki wiracha, to masz latarkę i właź z powrotem - odrzekł Filip, coraz bardziej poirytowany postawą kolegi. Wygramolił się przez okno i otrzepując z kurzu spodnie, rozejrzał się uważnie.
- A gdzie reszta? - zapytał, nie mogąc nigdzie dojrzeć ani najstarszego, ani pozostałych dwóch dziewczyn. - Daro się obudził, więc kazałem Ance i Lidce zaprowadzić go do domu. Majaczył coś o... Zaraz zaraz - powiedział po chwili zastanowienia. - Twierdzisz, że duch Bagińskiego napisał na planszy piwnica?
- Tak, a co to ma do rzeczy? - odrzekł Filip nieco zmieszany.
- Daro jak tylko się przebudził, zaczął nawijać w kółko o jakiejś piwnicy, a kiedy Anka spytała jak się czuje, przerażony błagał, by nie robiła mu krzywdy.
- Chłopaki - powiedziała nagle Paulina. Odwrócili się, przy jednym z wąskich okienek, służących prawdopodobnie do zsypywania węgla; stał ten sam starszy mężczyzna, którego Filip widział w rzeźni. - Teraz mi wierzysz? - zapytał - On chyba chce nam coś pokazać. - Możliwe - powiedział Robson - ale raczej nie wszyscy chcemy zobaczyć co - dodał, rzucając Filipowi wymowne spojrzenie w stronę Pauliny, która teraz trzęsła się tak jakby miała dostać ataku epilepsji. Zanosząc się co chwilę, chowała zapłakaną twarz w rękach. Duch zniknął. - Lepiej idź do domu, bo nam tu zawału dostaniesz dziewczyno. - Rzekł do niej Filip, obejmując ją po przyjacielsku ramieniem. - Twój ojciec by nas obu zaciukał - dodał z uśmiechem - idź, poradzimy sobie, możesz być dumna, że dotrwałaś dłużej niż pozostali.
Odprowadził ją kawałek w stronę ulicy, przytulił na pożegnanie i wrócił z powrotem. - Jesteś pewien, że chcesz tam wejść? - zapytał Robson - Nie, ale pomyśl tylko o tym, co mówił Daro. Możemy rozwiązać tę zagadkę i ewidentnie dano nam szansę. Według mnie Bagiński chce nam coś przekazać. Kiedy poszedłem po Paulinę, stał na wprost niej, a ona siedziała jak posąg, powtarzając "nie rób mi krzywdy". - Obojga przeszył dreszcz. - Jest tylko jeden mały szczegół, a właściwie dwa i w sumie niemałe, - dodał śmiejąc się ironicznie - te przeklęte psiska. - Taak - przyznał mu rację kolega, zamyśliwszy się przez moment. Ale może to Bagiński je odwołał, wtedy gdy ktoś gwizdał z zewnątrz. - Nie wiem stary, ale nie chciałbym się na nie natknąć tam na dole.
Podeszli do miejsca, gdzie ukazała się zjawa; podwójne, mosiężne drzwi zsypu, całe przeżarte rdzą, były zapadnięte jakby ktoś chciał je wepchnąć do środka. Robson oparł się barkiem o lewe skrzydło drzwi, próbując je wyważyć, ale tylko zaskrzypiało. - Odsuń się chłopie - powiedział Filip i z całej siły pociągnął prawe skrzydło, które zamiast choćby drgnąć, wygięło się lekko, odsłaniając ni mniej, ni więcej, tylko ciemność panującą wewnątrz. Szczelina była na tyle szeroka, że oboje bez trudu się przez nią przecisnęli. Klaustrofobicznych rozmiarów pomieszczenie, w którym się znaleźli, było zupełnie puste. Filip świecił latarką po ścianach i suficie, próbując znaleźć jakąś wskazówkę, ale na próżno.
Już mieli wychodzić zrezygnowani, kiedy Filip poczuł coś pod butem. Spojrzał w dół i zauważył małą, metalową zasuwkę. - To chyba jest...- urwał w pół słowa i odepchnął lekko kolegę - Cofnij się na chwilę. - nie było żadnej kłódki; zwykły skobelek, mocno pordzewiały, z ułamanym uchwytem. Odgarnął grubą warstwę kurzu, która zakłębiwszy się w powietrzu, przyprawiła obu o kaszel. Zobaczyli drewnianą klapę w podłodze. - Da się to otworzyć? - zapytał Robson, - Wszystko się da panie dzieju kochany - odrzekł Filip z uśmiechem i wręczył mu latarkę - masz, poświeć - dodał i jął kopać w skobel, aż ten odpadł, odbijając się z łoskotem o ścianę. Włożył palce obu rąk w niewielką szparę i z wysiłkiem uniósł klapę do góry. Ujrzeli wówczas drewniane schody, dość strome, prowadzące w mrok. - Daj latarkę - powiedział Filip - ja pójdę pierwszy, - Ruszyli stawiając ostrożnie kroki, po spróchniałych stopniach. Coś błysnęło w oddali, odbijając światło latarki. Była to żarówka zwisająca samotnie z sufitu. Filip podszedł bliżej i pociągnął za sznurek pod nią. "Klik" i żarówka zaświeciła się, rażąc go w oczy. Wyglądało to na jakiś mini warsztat. Wszędzie na ścianach wisiały półki z narzędziami. zaś na długich blatach pod nimi leżały jakieś rękawiczki, maski ochronne, słoiki pełne śrubek i nakrętek i tym podobne rzeczy. W kącie stało biurko z podwieszoną pod nim szafeczką, zamkniętą na klucz.
Robson wziął jeden ze śrubokrętów, leżących na biurku i podważył nim drzwiczki, nie chciały puścić, pękając tu i ówdzie, w końcu z trzaskiem się otworzyły. Chłopak poleciał do tyłu, tracąc równowagę. W środku była sterta papierów i kilka zeszytów. Wstał, sięgnął po jeden z nich i otworzył. - 13 października 1986 - przeczytał na głos i przewrócił stronę. - To jest jakiś dziennik - dodał wertując kolejne kartki. - Posłuchaj tego " Dziś w południe odwiedził mnie szef, zachowywał się dziwnie, nie odpowiedział na żadne moje pytanie - czytał Robson - cały czas wypytywał, czy nie kręcą się tu reporterzy i kazał z nimi nie rozmawiać, jeśli pojawiliby się tutaj i zaczęli zadawać pytania. Chciałem mu powiedzieć o odgłosach, jakie dochodzą nocą z jego zakładu, ale bałem się, że weźmie mnie za świra i zwolni.
Chłopina i tak ma już problem ze sprzedaniem tej ruiny - czytał dalej - może to ma jakiś związek z reporterami o których pytał? Kiedyś tu kręcił film taki jeden, ale zaraz go policja capnęła. Cholerne dzieciaki, włażą tu jak do siebie, wybijają szyby, bazgrają po ścianach, a ja mam ganiać za nimi? Że też jeszcze ich co nie dopadło w tych ciemnościach. A może to mnie na starość odbiło? I mam jak to powiedział kiedyś mój syn "poalkoholowe otaty słuchowe." - He he dobre - zarechotał Filip - Jest tego więcej? - zapytał. Robson sięgnął do szafki po resztę zeszytów, położył je na biurku i policzył. - Trzynaście - zaczął nerwowo sprawdzać zawartość każdego z nich - Trafiliśmy w punkt brachu - powiedział podekscytowany. Nagle dobiegł ich z góry huk, a po chwili następny, głośniejszy. Coś przeraźliwie zaskrzypiało, żarówka zaczęła migotać jak popsuta lampka choinkowa. Zrobił się niesamowity przeciąg, kilka zeszytów zleciało z biurka. Usłyszeli czyjeś kroki na schodach, Filip cofnął się, wlepiając wzrok w stopnie, na których pojawiła się... - Paulina? Miałaś iść do domu - powiedział odetchnąwszy z ulgą. - Wiesz jak nas wystraszyłaś? Mało trupem nie padłem. - Milczała, patrząc na niego jak w transie, ani razu nie mrugnęła powiekami. Stali jak wryci w ciszy, przez kilka sekund, aż w końcu ku ich zdumieniu, dziewczyna przemówiła męskim głosem. - Nie bójcie się mnie, jestem strażnikiem tego miejsca. Przestrzegam was jednak, że są tutaj siły rządne krwi śmiertelników. Pełne żalu i nienawiści do świata, błąkają się w mroku w poszukiwaniu światła.
- Masz na myśli te psy? - zapytał Robson. - One was nie skrzywdzą - odpowiedział głos - zaatakowały, bo weszliście na teren prywatny, którego kiedyś strzegły. Są tutaj z nami, pilnują teraz wejścia. To nie ich powinniście się bać. - Czy ty jesteś Piotr Bbagiński? - zapytał Filip, zająknąwszy się. - Tak - odrzekł duch - tak się nazywałem za życia. Podczas pracy jako stróż tego zakładu, odkryłem jego dawną, mroczną historię, to mnie zgubiło. Właścicielowi nie spodobało się, że zacząłem węszyć, wynajął więc ludzi, by się tym zajęli. Jedyne co po mnie zostało, to te dzienniki i proch w piecu starej kotłowni. Tam właśnie wrzucono moje ciało.
Robson nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Targały nim jednocześnie strach i zdumienie, kiedy patrzył jak Paulina, z otępiałym wyrazem twarzy, przemawia do nich głosem nieboszczyka. - Musicie wiedzieć, że przyglądałem się wam od pewnego czasu - powiedział duch. Filip wzdrygnął się i spojrzał na Robsona, ten wzruszył tylko ramionami i pokręcił głową. - Rokrocznie przychodzicie tutaj, opowiadać bajki o mojej śmierci. - mówił dalej Bagiński - Niektóre z tych historii, były naprawdę zabawne - wybuchnął śmiechem, od którego obu chłopakom, po plecach przebiegł dreszcz. Ale nie tylko słuchałem, obserwowałem, badałem wasze reakcje. - Po co to wszystko? - przerwał mu nagle Robson - uczysz się życia? po śmierci? pogięło cię czy jak?
Bagiński wybuchnął donośnym śmiechem. - Nie boisz się młody spojrzeć śmierci w twarz, - powiedział - ale bacz przyjacielu: ignorancja jest zgubna w skutkach, a szczególnie jeśli chodzi o życie lub śmierć. Obserwując was doszedłem do wniosku, że twoja odwaga i jego dociekliwość - pobiegł wzrokiem w stronę Filipa - to moja szansa, aby pokazać światu co tu zaszło, może kiedy tak się stanie, zaznam wreszcie spokoju. Proszę was abyście zabrali ze sobą moje dzienniki i pokazali je reporterom. Policja zaraz zatuszuje sprawę i cały wysiłek pójdzie na marne, więc trzymajcie je od nich z daleka.
- Mówisz, że roi się tu od złych mocy, w takim razie gdzie są te wszystkie straszydła? - zapytał Robson - W noc duchów, demony wychodzą ze swych ciemnych zakamarków, aby polować. To jest czas, kiedy ludzie są najbardziej narażeni, na różne wypadki. Jedni łamią nogi albo ręce, drudzy giną w kraksach samochodowych, pożarach i tak dalej. Zostaję wtedy, sam z moimi wiernymi psami. Niedługo tu wrócą, więc powinniście się zbierać, one nikomu nie pozwalają stąd odejść. - Jaką mamy pewność, że ktoś nam uwierzy w to, co nam teraz mówisz i w zapiski z twoich dzienników? - zapytał Filip - Żadnej, drogi chłopcze, ale wiedz, że przekazując tę opowieść, możecie przyczynić się do uwolnienia mojej udręczonej duszy, z tego przeklętego miejsca.
Idźcie z Bogiem, jesteście mi ostatnią nadzieją - Nadzieja jest matką głupich starcze! - usłyszeli gdzieś, zza Pauliny, donośny głos. Dziewczyna uniosła się kilka centymetrów nad stopniem, na którym stała i szybując wolno do przodu, momentalnie posiniała na twarzy. Wierzgała panicznie rękoma jakby próbując ściągnąć niewidzialną pętlę z szyi. Jej oczy zaczynały napływać krwią. - DOSYĆ! - Zagrzmiał Bagiński. Paulina opadła na podłogę i kaszląc ocierała łzy z czerwonej twarzy. Robson podbiegł do niej - Nic ci nie jest? - zapytał, pokręciła tylko głową na znak, że nie. - Nagle żarówka strzeliła, posyłając drobinki szkła we wszystkich kierunkach, Filip włączył latarkę i skierował jej światło, najpierw na schody, które były puste, po czym na Robsona i Paulinę.
Wszyscy troje zerwali się z miejsc i popędzili na górę. Okno zsypu, było otwarte na oścież, a na zewnątrz lał rzęsisty deszcz. Ujrzeli postać małego chłopca, unoszącą się w powietrzu, gapił się na nich wzrokiem szaleńca, uśmiechając szyderczo. - Teraz jesteście moi - powiedział i ruszył w ich stronę, ale zatrzymał się w miejscu i powiedział - Myślisz, że te twoje kundle, mogą się mierzyć ze mną? Głupcze! Oszukujesz sam siebie. - Zaskoczone dzieciaki, odwróciły głowy i zobaczyły Bagińskiego, który trzymał na smyczach dwa potężne rottweilery, gotowe do ataku. Okno zatrzasnęło się z impetem. - Jasna cholera, mamy pozamiatane - rzekł Robson. - Kto to był u licha? - Nie ma czasu na wyjaśnienia, - odrzekł strażnik - demon ma rację, moje psy nie dadzą mu rady, mogą jedynie spowolnić, byście mieli czas na ucieczkę.
Pójdźcie teraz za mną, pokażę wam, jak się stąd wydostać. - Poprowadził ich z powrotem na dół i zatrzymawszy się przy jednym z blatów rzekł - za tą ścianą jest tunel, który prowadzi na tył zakładu, wystarczy ją mocno pchnąć z prawej strony. Filip chwycił brzeg blatu, zaparł się mocno nogami i z całej siły popchnął, ale nic z tego, ściana ani drgnęła. - Może byś mi tak pomógł hrabio? - zwrócił się do Robsona, który cały czas, oglądał się nerwowo za siebie. Stanął obok kolegi i razem pchnęli ścianę, ta obróciła się lekko, ukazując wąskie przejście spowite mrokiem. Wszędzie wisiały grube pajęcze sieci, powiewając w przeciągu jak proporce. - Żegnajcie przyjaciele, niech Bóg ma was w swojej opiece - powiedział Bagiński, za znikającymi w ciemności dzieciakami.
Kiedy wyszli na zewnątrz, każde z nich odczuło wielką ulgę. W pośpiechu opuścili teren rzeźni, nie zamieniwszy ze sobą choćby słowa. Robson włożył znalezione zeszyty za pazuchę, żeby nie zmokły od deszczu. - No to będzie co opowiadać jutro. - odezwał się Filip - Chyba żartujesz. - odrzekła Paulina - Ja chcę o tym wszystkim jak najszybciej zapomnieć. - Nie przesadzaj - powiedział Filip - wyszliśmy z tego cało, a na dodatek będziemy sławni. - W nosie mam tę waszą sławę - oburzyła się dziewczyna - już nigdy więcej nie dam się namówić na coś takiego. - Robson nie dziwił się koleżance, wszak to przez nią przemówił do nich duch Bagińskiego, a drugi mało nie posłał jej na tamten świat.
Odprowadzili Paulinę, pod sam dom, żeby mieć pewność, że tym razem tam trafi. - Poradzisz sobie? - zapytał Filip, po czym uścisnął ją na pożegnanie. Poczuł, że nadal drży. - A mam inne wyjście? - zapytała z wyrzutem. Uścisnąwszy Robsona, odwróciła się na pięcie i zniknęła im z oczu, za drzwiami klatki schodowej, swojego bloku.
Następnego dnia, całe Piekiełko rozmawiało tylko o wydarzeniach minionej nocy. Kilka dni później, redaktor gazety "Nasze Piekiełko" zamieścił na jej łamach, obszerny artykuł, w którym oprócz szczegółowego wywiadu z "bohaterskimi nastolatkami", znalazły się wybiórcze fragmenty, dziennika Piotra Bagińskiego. Historia ta była tak niesamowita, że spora część Piekielczan w nią nie wierzyła, a cała sprawa, w ich mniemaniu, była głupim szczeniackim żartem. Redaktorowi lokalnej gazety, przypięto łatkę naiwniaka i okrzyknięto oszołomem. Chłopcy zaś, byli dumni ze swojego odkrycia, budząc niemałą zazdrość w tych, którym tamtej halloweenowej nocy, nie dane było spotkać strażnika. I chociaż wyjaśnili całą sprawę i nagłośnili, na prośbę nieboszczyka, żaden z nich nie śmiał wrócić do rzeźni, by przekonać się, czy jego duch zaznał spokoju.
FIN
https://www.youtube.com/watch?v=XFyeQI1idwM
Dedykuję rodzeństwu, które zna inną wersję tej opowieści.
24 november 2024
0018absynt
24 november 2024
0017absynt
24 november 2024
0016absynt
24 november 2024
0015absynt
24 november 2024
2411wiesiek
23 november 2024
0012absynt
22 november 2024
22.11wiesiek
22 november 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 november 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
21 november 2024
21.11wiesiek