sabathini, 26 october 2011
Dominice
bezdrżeniem twoich powiek
staję się
czekoladą w dłoniach rozpuszczoną
lekko płynę
pomiędzy palcami
które we włosy moje zwykłaś
wplatać
niewidoczną nitką usta przewiązując
by krzykiem
nie splamiły
delikatnie orzech włosów
zaplatał sie w jezyk twój
tuż przy moim
w podprzestrzeni spontaniczne myśli
zielenią odurzone
szukały tobą powietrza
przejrzystrzego
ponad
...
bym niczym być nie zapragnęła
ledwie spojrzeniem
pośród burzy
sabathini, 11 september 2011
Patrycji
w zakamarkach samej siebie
lekko na palcach
nucę gdy nikt
już nie chce słuchać
nieważne już staje się twoje milczenie
gdy w oczach twych gubię się
ścieżkę przez las wyboistą
wyrównasz
a serce
bić by przestać chciało
nieważne czy bezszelestnie i ciepło
pod powiekami
zamykasz w dłoniach ustach światło
moje
drżą ci dłonie
zimne przykładasz do twarzy
gdy już rozplączę je z twoich włosów
i przesunę palcami po smukłej twarzy
nimfetki
sabathini, 14 july 2011
Klarze
uwiedziony zapachem wilgotnej pochwy
za ścianą stukały obcasy
na kamiennej posadzce
kot
czaił się pod drzwiami
kotka
spała w nogach łóżka
rzadkie rude włosy
przeczesywał niespiesznie palcami
podczas gdy ona marzyła
o kobiecie eterycznej
w różowym szlafroku
znikały ciasno przewiązane
pragnienia dziewczynki
już kobiety
nie przerywając spazmatycznych jego śmiechów
gotowała makaron z sosem z torebki
zdziwiona że można
i pewna że to minie
sabathini, 14 july 2011
Marcie, 02.07.2011
Twoje śmieszne pytania
naiwne
w długich włosach wilgotnie
trzydziestka trójka numerologiczna
o elfickiej urodzie
przez okno światło nie dociera
z księżyca
blednie
jeszcze raz czarną spódnicą zamiecie
dym z papierosa
w pocałunku
bez śliny
jeszcze byś mogła
stać po trzech godzinach snu
niepewna
na ciasnym łóżku
rozbiegły się spojrzenia
by się spotkać
znowu
sabathini, 14 july 2011
Tomkowi
w deszczu do mnie na koniec miasta
przyjedziesz
pończochy jeszcze zdążę podciągnąć
otulę sie jaśminem jak lubisz
a żona w domu zrozumie zmęczenie
bez pocałunków róż i wina
to niepotrzebne zostaw za drzwiami
przyjdziesz niespełniony i chciwy jak zwierzę
piesek potulny wtulony w piersi
nie lubisz jak drapię bo śmieją się z ciebie w pracy
uśmieszki kolegów nieznośne i żona
jak wytłumaczysz nie pyta już nawet
o niej mi mówisz ja mówię o wierszach
o książkach piosenek słuchamy wspólnie
i zielonym autem wyruszamy w pejzaż
gdzieś w pola czy lasy a póżniej do mnie
w śmietniku przy łóżku zużyte prezerwatywy
w pościeli gdzieś jeszcze są ślady po tobie
i nocą wilgotną zagłębiam się dłońmi
by odkryć na nowo siebie
sabathini, 2 march 2011
Szymonowi
zapachem mokrej ziemi
rozkwitały forsycje
ukradkiem pomiędzy chaszczami
zieleniły się słońcem
dwuletnie rączki niezdarnie w rękawiczkach jeszcze
zamknięte w dłoniach rozwinęły się pączki
szelestem w wierzbach ptasim śpiewem
nad rzeką strumieniem
mgłą nad słońce
w oczach ukrył pierwsze promienie
na tle modrego zachwytu
nim pyłem dróg przebytych się zakurzą
zostanie
na tyle
wiosny
sabathini, 16 december 2010
tęsknotę unosił wiatr
ostatnie dzikie gęsi znikały
bezszelestnie
topiąc swoje skrzydła
w bezgranicy szarych obłoków
uciekając przed ponaglającym strachem
tkliwej zieleni
pożółkłe i wiotkie źdźbła traw
które jeszcze zdążyły się narodzić
przed nadchodzącymi przymrozkami
zapowiadanymi
uporczywą ciszą
i przenikliwym chłodem wrześniowych nocy
kuliły się pod bosymi stopami
uciekały
przed promieniami amarantowych latarni
a ponad wzgórzami
z każdą minutą ciemniejszymi
stukotem trójwagonowego pociągu
ostatnie tchnienie lata
przysłaniał deszcz
sabathini, 12 december 2010
w wir ludzkich spojrzeń
wrzucono mnie
i tak przez całe życie
kiedy odszedłeś nie pamiętam
napiętnowana
rysowałam po ścianach
na kolejnych wizytach u terapeutki
...
osiemnastoletni
zaplątani w pieluszki
krzyk pośród nocy
przybrudzona szarość dnia
po kolejnej awanturze
rzucił dzieckiem o ścianę
-nie dokończyło rysunku
...
teraz
siedzisz pod murem kościoła
brudny
i nie patrzysz już
ile kto wrzuca
ojcze
sabathini, 12 december 2010
kolory mojej egzystencji
zatarły granicę
myśli moich nie ma tu od dawna
stoczyły się w brudny świt
zagubiły w wąskich uliczkach
miasta umarłych poetów
spłynęły deszczem
mgłą na zmarznięte powieki
mówisz, że mamy ładne śmietniki
Schulz czułby się tu dobrze
zimą w czarne plamy od sadzy
szarość wdziera się do mieszkań cuchnących wilgocią
przyrost naturalny ujemny
wyludniona wieś
...
wyłoniła się z mgły wieża kościoła
po wiadukcie chodzą szaleńcy
i poeci
zza zakrętu wyłania się świat
ukryty w dłoniach małej dziewczynki
sabathini, 12 december 2010
Połamane gałęzie
uderzały o brudne okna
słońce przez nie brzydziło się
przeniknąć
w melachicie twoich oczu
zatapiałam się do bezpamięci
furia gryzła palce do bólu
melancholia przycupnęła na ramieniu
poplamionym krwią prześcieradłem
zakrywałam bezwstydne myśli
jeszcze wtulona w ciebie
a już jego na wieki
leniwe światło sączyłeś do pokoju
łapczywie dusząc mnie
słodką odurzającą zielenią
stworzoną przez mokre palce
...
A ono we mnie rosło
bezszelestnie i ciepło
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
5 november 2024
Freedom From PainSatish Verma
4 november 2024
0411wiesiek
4 november 2024
Słucham jeszcze, jak ostatnieEva T.
4 november 2024
Pure As GoldSatish Verma
3 november 2024
Nie tak całkiem zielonyJaga
3 november 2024
0311wiesiek
3 november 2024
Listopad.Eva T.
3 november 2024
"Surrender"steve
3 november 2024
You Were Not Like MeSatish Verma
2 november 2024
światłojeśli tylko