Prose

Czarek Stawecki
PROFILE About me Poetry (46) Prose (5)


2 december 2011

Samozadowolenie

Odkrywszy nowe możliwości, szczękę opuścił ku ziemi i tak pozostał. Ino
kropla nieustannie kapiącej śliny z kącika ust jego była czasem
wkurwiająca, toteż ocierał ją skrupulatnie rękawem koszuli. A
zdziwienie jego nie miało końca. Każdy wers czytawszy podwójnie bez
zrozumienia wzbudzał w nim nerwy i ścinał skórę na przedramionach, a
palce u rąk przeczesawszy włosy na głowie coraz bardziej mokre się
stawały podobnież do oczu, z których kapać zaczęło.


Nie wiedział czy płacze ze szczęścia czy z rozumu.


Kowalem swego losu jesteś - dziadek jego powtarzał za życia, a on
nie wiedział co dziadzio na myśli miał, wyciskając przez sztuczne zęby
słowa soczyste jak nabrzmiała w słońcu pomarańcza.

Wiele razy później słowa owe analizował i stwierdzał, że nie mają
ukrytego sensu, a w czasach obecnych mu, nie zawsze mają rację bytu.
Tudzież kowala ze świecą było szukać, a konie biologiczne na mechaniczne
ludzie chyżo zamieniali.


Na kartę zasianą czarnymi jak węgiel i jak mrówki małymi literami
patrzył. Powieka lewa drgała na jego niebieskim oku rytmicznie jak w
salsie pupa na boki drga pięknej tancerce. A tęczówka jego malała raz a
raz otwierała na oścież źrenicę utopioną w grubej warstwie łez słonych
jak morze Martwe.


Bież co los Ci daje i nie narzekaj, bo gorzej być może niż jest i
być lepiej zawsze może być niż teraz jest - babcia mu powtarzała w
rodziców akompaniamencie. Więc brał jak leci, a leciało całkiem snadnie.
I te konie mechaniczne leciały a na nich nimfy niebiańskie rudowłose,
blondynki i czarnowłose w spódnicach kusych i rozpieszczone jak bicz
dziadowski z kurwikami w oczach co nęciły go nie raz i nie dwa.

Pokusom ulegał jak mało który dzieciak z podwórka, choć straszono go
chorobami i kaktusem na dłoniach, ulegał, nie wahał się ani razu i ani
razu nie wahał się nie wahać.


Solanki kropla po brodzie mu spłynęła z ledwo słyszalnym chlustem
odklejając się od skóry i spadając na leżący pod nią banknot najwyższego
nominału pieniędzy, które raz są a nie ma ich raz, bo rzeczą nabytą są i
bywają w portfelach lub nie jako papierki. Uczyła go wydawania matka z
siostrą, wbijając w łepetynę za młodu, że wydawanie na głupoty sensu
większego nie ma, toteż nie golił się chłopaczyna maszynkami
jednorazowymi, bo wydawanie na głupoty sensu nie miało. Broda
kilkumiesięczna i zarost trzydniowy to jego bajka była na co dzień a
kasa wtopiona w plastik była zwykle nienaruszony.


Ze szczęścia płakał - pomyślał przez chwilę sam o sobie, bo kącik
ust jego podniósł się w uśmiechu, bo radosny był to człowiek o spokojnym
usposobieniu, a uśmiech z gęby jego nie schodził co dnia. Wiedział
doskonale, że takim podejściem łatwiej zyskać przychylność ludzi i
łatwiej przez życie iść. Bał się tylko czasem zmarszczek mimicznych lub
wyśmiania, że niby go za debila wezmą, że się cieszy nieustannie jak
głupi do sera. Zmarszczek nie miał i wiedział ze mieć długo nie będzie, a
radość w sercu i na ryju nosił, bo go tak brat starszy nauczył. Obaj
amanci. Z nieskazitelnymi zębów szeregami w twarzach ich.


I oto ryczał jak dziecko z radości, wstrząsany co rusz
pochlipywaniem. A łzy jego dawały wyraz najwyższego stopnia zadowolenia,
bo oto właśnie dano mu szansę na samorealizację i samozadowolenie nie
mylić z masturbacją.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1