Prose

Czarek Stawecki
PROFILE About me Poetry (46) Prose (5)


25 january 2011

Pamiętam Piotra doskonale


Pamiętam
Piotrka doskonale. To było zakochanie od pierwszego wejrzenia, bez
roztkliwiania sie nad osobowością, sposobem bycia, stylem życia czy
jakimikolwiek innymi szczegółami.
Dopiero po
jakimś czasie okazało się z czym wiąże się tak naprawdę kontynuowanie związku -
znajomości z Piotrem.
Nieustanne
poddawanie się psychicznej manipulacji, bycie na zawołanie, troska o każdy
najdrobniejszy szczegół i przejmowanie odpowiedzialności i winy za wszystko co
złe na świecie i w zachowaniu moim, jego, innych ludzi, świata.
Pamiętam
doskonale uśmiech na jego twarzy wywoływany moją obecnością lub rzeczami i
sytuacjami tak irracjonalnymi, że ciężko czasem było uwierzyć w to, że sprawy
takie mogą cieszyć. Radował się z muzyki, ze śniegu padającego za oknem, z
komentarza pozostawionego przez nieznajomego na jego internetowym forum czy
profilu, radość z nowej płyty mało znanego zespołu, którego był fanem, radował
się z kisielu zrobionego na prędce w porywach głodu i z tego, że nazajutrz miał
lecieć w TV jakiś film o kimś...
Pamiętam
jak potrafił owinąć wokół palca sytuację i przeinaczyć ją tak by wyszło, że to
on zawsze ma rację, jak tworzył sztuczne problemy lub nadmuchiwał sprawy do
rozmiarów powodów do kolejnej wojny światowej - śmiejąc się przy tym lub
opowiadając o nich z takim przejęciem, jakby opowiadał najlepszy kryminał lub
historię najciekawszą na świecie.
Pamiętam
jego dni uniesienia, kiedy energia niespożyta przez niego w naturalny sposób
spływała na moje barki i ciało dosłownie i w przenośni. Czułem się jak niewolnik
psychologiczny - zamknięty w klatce umysłu Piotrka. Ja będący na każde
skinienie i zachciankę.
Pamiętam
jak świątek, piątek czy niedziela, w deszczu, śniegu czy w słońcu, zmęczony czy
wypoczęty, z ochotą czy bez niej i w kapryśnym humorze jechałem...
30-to
kilometrowa podróż w jedną stronę codziennie prawie (z drobnymi wyjątkami)
zapełniała mi każdą moją wolną chwilę. Dwa autobusy, metro i droga na pieszo.
Nieważne było to co ja czuję - ważny był on niezależnie od sytuacji.
Gdy się nie
pojawiałem - wpadał w depresję psychiczną. Groził wiele razy, że podetnie sobie
żyły, że połknie garście tabletek nie patrząc na co są, że skoczy z balkonu lub
powiesi się na sznurówkach.
Byłem wtedy
zawsze nie chcąc dopuścić do tragedii, zatrzymać go, bym nie stał się powodem
jego śmierci nieplanowanej... Wierzyłem w jego słowa ślepo jak kret, twierdząc
uparcie, że to ja, że to ja jestem powodem jego złego samopoczucia, trosk,
niepowodzeń a jednocześnie tylko ja mogłem go z tych sytuacji wyciągnąć i
pomóc.
Paradoksalnie.
Zupełnie bez namysłu i nierozważnie.
Pamiętam
jak demonstrował czasem swoje specyficzne zachowanie, podnosząc nieco przegięte
ręce i intonując głosem frazesy znanych ludzi lub ikon gejowskiego świata.
Naśladował czasem swoich znajomych używając dokładnie takich słów jak oni i
zachowując się jakby wręcz wszedł w ich skórę.
Potrafił z
niewielkiej sprawy zrobić problem natury światowej zaznaczając przy tym, dość
specyficznym rodzajem głosu i wypowiedzi, ze gdyby nie jego poświęcenie dla
sprawy i oddanie oraz działanie, sprawa nigdy nie rozwiązałaby się sama lub
dalej była by w momencie beznadziejnym…
Pamiętam
jego spokojne i niewinne spojrzenia bez wyrazu i objawu jakichkolwiek uczuć,
kiedy otwierał mi drzwi. Oczy miał puste, a może pełne niezdefiniowanych uczuć
i myśli. Żadnego grymasu na twarzy – twarz płaska i beznamiętna jak maska.
Po
zamknięciu drzwi przytulał się do mnie, jak tylko zdążyłem zdjąć buty. Pytał
zawsze o moje chęci napicia się czegoś, a jeśli już coś chciałem, zwykle po
otrzymaniu napoju zapadała cisza. Martwa grobowa Cisza – przerywana chwilami
stękaniem komputera lub skrzypieniem mebli na których siedzieliśmy.
Pytał mnie
czasem co słychać, ale na jego twarzy nie malowało się żadne zainteresowanie
tym co mam do powiedzenia. Ale ja mówiłem wierząc, że moje słowa trafiają do
żywego człowieka, który rozumie i słucha mojej wypowiedzi. Trafiały zapewne
gdzieś w przestrzeń jego małego pokoju, ale niekoniecznie w jego uszy.
Seksu nie
uprawialiśmy. Robienie sobie laski lub wzajemna masturbacja też nie należały do
częstych zabaw – trzymaliśmy raczej ręce przy sobie. Kiedy ja miałem ochotę na
figle zwykle nie było to w momencie kiedy Piotrek miał na nie ochotę.
Za to jego
zachcianki realizowane były sukcesywnie zawsze wtedy kiedy miał ochotę.
Zawsze na
początku drżał ze strachu lub podniecenia. Ręce trzęsły mu się jak u starca i
delikatnie dotykał mojego ciała, jakby bał się, że mnie uszkodzi. Nie bardzo
wiedział często co ma zrobić, ale nie pytał nigdy na co mam ochotę. Kiedy nie
otrzymywał ode mnie żadnych znaczących lub wskazujących sygnałów – kapitulował,
przytulał się, zakładał z powrotem spodnie na siebie i zmuszał mnie do ich
założenia i siadał do komputera.
Zmieniał
się nagle, w mgnieniu oka nie do poznania, jakby przełączał się na inny tryb
bytowania, myślenia i życia, jakby to co było przed chwilą nie istniało, nigdy
się nie zdarzyło.
Czasem
stawał zamyślony i kiedy ja patrzyłem na niego – odwracał się do mnie wymownie
i pytał: „No co?” Odpowiadałem: „Nic, po prostu na Ciebie patrzę”. Odpowiadał:
„Patrzysz się jakbyś coś chciał”. Lub nie odpowiadał w ogóle ale robił minę
przypominającą wymuszony uśmiech lub uśmiechał się tak jakby nagle cofał się w
czasie do lat dziecięcych – wyglądał niewinnie i beztrosko.
Całymi
dniami przesiadywał w domu nie robiąc tak naprawdę z punktu widzenia
społeczeństwa, nic konstruktywnego, co dawało by społeczną korzyść lub
powodowało, że stawał się lepszy.
Oczywiście
w jego mniemaniu rozwijał się, ale rozwijanie to polegało głównie na
poszerzaniu horyzontów Internetu, nowych znajomościach na czacie lub
poszerzaniu wiedzy muzycznej o Enigmie, Gregorians, Sarze Brightman lub innych
wykonawcach mało komu znanych.
Tworzył w
przeróżnych programach muzycznych przeróbki i covery utworów ulubionych
wykonawców lub wyszukiwał możliwie jak najwięcej nowych wersji piosenek i płyt.
Widział w tym powołanie, sens i misję do spełnienia.
Wyciągnięcie
Piotrka z domu graniczyło z cudem często, toteż siedzieliśmy godzinami
naprzeciwko siebie w milczeniu lub względnie klejąc słowa, które z czasem
tworzyły pseudo rozmowę. Minuty i godziny mijały – wskazówki ślizgały się po
tarczy zegara jak ślimaki, ale nam to nie przeszkadzało. Byliśmy przecież
razem. Nie chciał się pokazywać ze mną zbyt często w mieście na spacerach czy
zakupach, bo uważał, ze od razu ludzie zaczną gadać, ze dwóch gejów idzie itp.
Kiedy już udawało mi się wyjść z nim do sklepu czy na spacer opowiadał miliony
historii, snuł marzenia, udowadniał jaki to on nie jest poinformowany,
sprzedawał mi najświeższe plotki z forów internetowych lub pasjami opowiadał,
opowiadał i opowiadał.
Pamiętam
jak potrafił w jednej chwili przekopać cały pokój w poszukiwaniu nieznanej mi
rzeczy tylko po to by mi się nią pochwalić lub pokazać jaka jest wspaniała i
błyskotliwa. Czasem udowadniał mi przez to, że jest kompetentny nie tylko w tym
co robi ale co myśli, że jest zaradny i nie pozostawia spraw niewyjaśnionych.
Chwalił się listami swoich byłych facetów, skargami pisanymi do różnych urzędów
zupełnie bezpodstawnie lub pismami wysyłanymi w różnych egzotycznych dla dnia
codziennego sprawach.
Kiedyś,
pamiętam, napisał do burmistrza miasta, że w mieście na zimę powinny zostać
zainstalowane karmniki dla ptaków, by miały co w zimie jeść.
Problemy
jakie wiązały się z Piotrem polegały na tym, że moje zaabsorbowanie nim, jego
osobą, sprawami i życiem, nie pozwalały mi na rozwijanie siebie, na myślenie o
sobie i dbaniu o siebie. Nie liczyła się moja osoba, nie liczył się dla niego
mój czas – a przynajmniej dawał to wyraźnie do zrozumienia. Szantażował mnie
psychicznie, zmuszał do porzucania własnych planów i zadań na rzecz jego. I
wypierał się tego całkowicie.
Planował
długoterminowo, nie liczył się z ewentualnościami losu, z niespodziankami lub
planami innych – ważne było tylko to co on sam pomyślał, choć sam gubił się
często w tym co działo się w jego głowie.
Uświadomiłem
sobie jego wielki wpływ na mnie i mój sposób myślenia dopiero po rozmowie w
święta Bożego Narodzenia z moimi przyjaciółmi.
Kiedy
zadecydowałem, że muszę dla własnego dobra rozstać się z Piotrem, płakałem jak
dziecko. Łzy wielkie jak krople deszczu leciały mi z oczu jak z cebra. Piotr
miał nietęgą minę, ale nie uronił przy mnie ani łzy. Nie powiedział ani słowa.
Przytulił mnie tylko dość oschle na pożegnanie i poprosił grzecznie bym się z
nim nie kontaktował jakiś czas.
Od tamtej
pory nie spotkałem nikogo kto przypominał by mi Piotra. Nie spotkałem też jego
samego.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1