Deadbat, 27 november 2019
Kiedyś byłem dumny
z polskiej gościnności
dopóki nie spotkałem gościnności koreańskiej
Kiedyś byłem dumny
z bycia człowiekiem
Dopóki nie zobaczyłem co dziś robią ludzie ludziom
i dlaczego
(Kiedyś byłem rycerzem w lśniącej zbroi
Pełnym szczytnych idei
wtedy nie marzyłem sobie nawet rodzących
w brudzie i smrodzie kobiet na skraju drogi
i płakałem kiedy ujrzałem płaczącą kobietę
czy głodne dziecko
Kiedyś czułem się pełniejszy
wypełniony i potężny poczuciem słuszności
cieszyłem się dobrym samopoczuciem jakie mi zapewniały
Dzisiaj wiem że wolnym można być tylko w tej jednej chwili
W której zaprę się siebie
Lecz po co mi taka wolność
Dlatego jak i ty jestem niewolnikiem)
Być człowiekiem to mieć odwagę wciąż wierzyć we własne człowieczeństwo
naprzekór skórzanym niemieckim abażurom i wojskowemu mydłu
naprzekór ciągłym totalitarnym na ludzkiej duszy eksperymentom
w przeszłych i obecnych obozach masowej zagłady
naprzekór ludzkim nieludzkim testom
ponad rozdarte niebiosa wykrzyczanemu
nowej ludzkiej jakości zezwierzęceniu
które ze zwierzętami dawno już nie ma nic wspólnego
osiągnowszy niebo samego piekła
poza ostatecznym celom
(Oto jak daleko zaszliśmy oto co czyni nas innymi)
naprzekór zjedzonym całym pokoleniom
...
ponad Piekłem na ziemi które uwolnisz
gdy zwolnisz z najmrocznierjszych otchłani Tartaru Głód Śmierć Wojnę czy Zarazę
ponad złem ludzkim o którym już milknę
które samą o nim wiedzą
wydaje się czynić tobie krzywdę kolejną
czyniąc przy tym samym Piekłu przepyszną ofiarę
Wierzę
Musi gdzieś poza tym obłędem i żądz rozpasaniem
kiedyś wznieść się ku niebu jakieś rozświetlone czoło jakiś zdrowy rozsądek
nawet jeśli zostanie za to rozstrzelany
jakiś kolejny bezimienny naiwny "szubrawiec"
Deadbat, 7 march 2017
Ptaki milczą
Psy zastygły z uniesionymi wargami
Nie drga najmniejszy listek
na najmniejszym krzewie
i niby nic się nie dzieje
a jednak bez przerwy :)
Woda śpiewa swoją pieśń
Ogień wzniósł swój hymn pod nieba
Wszechocean toczy pianę na obrzeżach starczych ust
kiedy milczę
I patrzę w niewidzące zapłakane oczy
I słucham jęków bólu
uwięzionej formy
Stworzyciel gwałt kształtu i treści
znów zadaje wszechrzeczywistości
Ślepo-bezczelnie-odważny albo nieświadomy
każe się stawać i sam się staje przez swoje upiory
(Narodzić się by skonać gdzie sens gdzie logika
Jak szalonym być trzeba by nie pragnąć zaprzestania
bezsensownej przemocy)
Dlaczego więc milczę w ból ten zasłuchany
Czemu nie potępiam gdy patrzę w te rany
Stare musi umrzeć myślę
choć krzyczą we mnie ze zgrozy ginących komórek miliony
nieustannie
Stare musi stać się nowym
O wieczna przemocy!
Deadbat, 11 may 2021
I posiadł ciało
Jedna z miliardów szumiących trzcin
Świadomay drogi wzrostu
mniej powstającej łodygi i gdzieś tam korony
W ukryciu jego korzenie
W wiecznie płynącej chłodnej wodzie rzeki
Tam gdzie powietrze cień i światło
Błąkają się bezbłędnie
Błądząc w nieustannym tańcu
Odwiecznej harmonii
Zginał je wiatr jak inne
Nieświadomy
Płynął z jego prądem
Pochylał wespół z innymi
Kłaniał dostojnie i równo
Tak jak setki obok
i jak innych tysiące
Odbijał od wodnej tafli
Dumny bo jednakowy
Tak samo przecież pochylony
A na skraju kępy
Sterczał ukośnie suchy badyl
Prosty bo pozbawiony wiechy
Nieczuły przez to na pchnięcia wiatru
Osamotniony i zdziczały
Brzydki swoją odmiennością
Niedopasowany
Prawdziwa zakała idealnego świata
Deadbat, 11 october 2016
To co noszę w sobie
w tym najbardziej niepewnym miejscu
To pewność że dobre jest to co nierozpoznane
że kromka pasuje do dżemu
poprzez masło
To w co wierzę
to wiara w wiarę ponad wszelką nadzieję
ponad szczęście osobiste
prywatne intymne światy
kombinacje znaczeń i bezznaczeń
bez względu na to która jest godzina
pora roku
rasa
planeta
To co teraz widzę
to szczęście
niewysłowione i niewyrażalne
bez żadnych sensownych uzasadnień
To ku czemu biegnę
To wolność od nóg
pośpiechu
znaczeń
Deadbat, 10 august 2020
Nie ma takiego miejsca które nie można opuścić
Nie ma takiej prawdy której nie możesz porzucić
Nie ma takiej drogi którą nie możesz nie pójść
Nie ma takiej ciszy której nie można zakłócić
Nie ma takiego piękna którego nie można zohydzić
Nie ma takiej wartości której nie można podeptać
Nie ma takiej słodyczy której nie można goryczy pełną uczynić
Nie ma takiego światła którego nie można przed oczami zakryć
Nie ma takiej muzyki której nie można wyciszyć
Nie ma takiego smaku którego nie można odebrać
Nie ma takiego celu który nie można porzucić
Nie ma takiej świętości której nie można zbezcześcić
Nie ma takiego życia którego nie można pozbawić
Nie ma takiego sensu którego nie można bezsensownym zrobić
Nie ma takiej odwagi której nie można lękiem i strachem napełnić
Nie ma takiej łagodności której nie można przemocą zniszczyć
...
Nie ma takiej pustki której nie można wypełnić
Nie ma takiej ciemności której nie można rozświetlić
Nie ma takiej ciszy której nie można piękną muzyką nasycić
Nie ma takiej brzydoty której nie można rozświetlić pięknem tak jawnym choć przecież ukrytym
Deadbat, 30 november 2023
Serce wyschnięte na wiór znów tętnić i krwawić zaczyna
Płyn lepki i gęsty w suchych krążyć żyłach
Czy nie było dla mnie lepiej pozostać umarłym dla życia
Czy wbrew losu kolejom wyjść i unieść swoje czoło
W stronę tego ognia co tak pali
..........................................co nie zna litości
Czy masz jakikolwiek wybór
Czy jakikolwiek kiedykolwiek miałeś
Ranią na nowo wzywane emocje
Rani na powrót przywracane słońce
Jak mam raz jeszcze wydać się na ogień
Jakże mi teraz opuszczać mój chłodny grobowiec
I żyję krwi pragnąc
I nie mogę umrzeć
I połykam zbędne mi powietrze
I jestem wciąż na nowo i wciąż na przekór sobie
trwam
W tańcu zapamiętany
Którego znaczeń odgadnąć od dawna nawet nie próbuję
Lecz oto na szwach mego serca
pierwsze widzę krople
i łzy pierwsze na twarzy swojej czuję
miła moja
Czy wiesz jak to boli
Nienaturalne to i wynaturzone
To co zapomniane i martwe przywoływać ciszą
Dlaczego więc czuć muszę kiedy nie chcę widzieć
Ryk mojego bólu wszyscy wnet usłyszą
Lecz
Snu twojego zrywać nie chcę abyś się z niego nie zbudziła
Każąc mi umierać na nowo kiedy będę widział
Oczy twoje pełne łez
Twoją odrazę gniew i trwogę
Jakie bowiem skarby wynagrodzą ci stratę
Jakie złoto i drogie kamienie sprawią że zapomnisz
Że dla wszystkich więc także dla ciebie
Umarłem przecież dawno miła więc żyć już nie mogę
Deadbat, 6 september 2020
Światło i ciemność w wiecznym wirują pędzie
zderzają się z sobą i z ich czułych objęć
Z ich nieświadomego pełnego gracji tańca
pył czasu przenika w światy
gdzie zdarza się życie
Nie jest niczym innym niż to z czego jest złożone
ma składniki te same jednak połączone
tworzą nową jakość stapiając się w chwile trwania
Oto bieżąca miejscowa entropii anomalia
układ próbujący zatrzymać nieuniknioną
utratę wszelkiego światła ciepła energii
Oto strumień życia wielki
Niczym potężna fala złożona z fal tysiąca
lub przedwieczny huragan spleciony z milionów zefirów
Piramida w której każda cegły okruch najdrobniejszy
z mocy wszystkich i każdą dostępną mu siłą
walczy z nieuniknionym
czasem i przemijaniem
aby w domu jego razem trwać mógł i działać
jeszcze tą chwilę
i jeszcze tą następną
rodzić się i umierać dla siebie nawzajem
Jeżeli to nie jest miłość
To nie wiem czym jest wcale
Jakże krucha jest jego konstrukcja
Jakże delikatna równowaga tkwi u podstaw trwania
jego świętej komunii nieustannej
Ten cud życia człowiek który choć go nie rozumie
śmie traktować niczym przedmiot by użyć dla siebie
dawnymi czasy pochłaniał by sam przetrwać
lecz teraz
pożera dla miłych mu doznań z samej jego konsumpcji
Brak wyżej stojącego niż ja organizmu
pozwala mi sądzić że mam prawo do czyjegoś ciała
sami je sobie przyznaliśmy wieki temu
bez żadnej refleksji co znaczy w istocie
zgoda na śmierć uznanych na wstępie
za mniej rozumne istot
(nie osądzi nikt przecież zwycięzcy)
Tak myśleć może jedynie życie które samo siebie nazwie
Koroną Wszelkiego Życia
Człowiekiem
Ostatecznym Drapieżnikiem
Jakże więc tolerować moglibyśmy inną
równą sobie istotę lub stojącą wyżej
Jakie jeszcze prawa nadamy sobie sami
nawet wbrew samej naturze materii ciała jaźni
jak daleko zbłądzimy w samookreśleniu
zanim rozpadniemy w nicość i chaos bezwładny
na żadnej prawdzie poza chęcią użycia nie oparty
Popatrz na człowieka
spójrz jak szamocze się warczy i gryzie
walcząc o samozbawienie samouwolnienie
Kiedy ze ślepego zwierzęcia jest w nim wciąż tak dużo
i zysk chwilowy przekłada tak wielu ponad sens każdy
Kiedy już zwątpiwszy we wszelką nadzieję
Nieoczekiwanie i wbrew wszelkim planom
z chwilą gdy zawieszonego w pustce znajdzie siebie
samozagłada jedynym pozostanie celem
czy znajdzie ucieczkę
pomiędzy samopodpaleniem
a chwilą nim spłonie niczym cienki skrawek siebie
W tej chwili dla jego bytu sensu najważniejszej
nie mogąc już w żaden sposób liczyć na siebie
czy będzie ratunek
Czy nadejdzie Boskie oświecenie
Czy niebyt okaże się prawdziwie jedynym słusznym i właściwym celem
Ziemia jest tylko jedną małą kroplą błękitu
Lecz ludzie są ślepi i nic tego nie zmieni
Deadbat, 20 november 2014
Czasem nie mówię wam nic
choć czasem chciałbym coś powiedzieć
może
nie mówię nic wiedząc ze nie masz ochoty mnie usłyszeć
Ściszam wtedy głos i wypowiadam to
badam sam czy tylko bolesne jest czy też prawdziwe
czasem jednak usłyszysz coś łaskawie
Jeśli krytyką nazwiesz to co powiem
natychmiast straci całe swe znaczenie
(ile razy słów tych niewinnie spalonych żałowałem)
Jeżeli pochwałą momentalnie zapomnisz
że stały się ciałem
Ja wiem
Polubisz moje słowa jeśli przyklasną
Twojej bieżącej zabawie
dostarczą rozrywki
Kochasz słowa
Lubujesz się w słowach
niekoniecznie prawdziwe rozstrząsasz wciąż treści
nie szkodzi na końcu przecież nie dbasz już o prawdę
zatem niepoważną zabawą są Twoje słowa wszystkie
a ja stwierdzam - pozwolisz przy swoich zostanę
wciąż sięgając sobą poza swoje i znane
co rusz głębiej i dalej
Tobie czas prędzej zleci
mi zostanie pytanie
Deadbat, 1 october 2016
Kto cię nastroił moja mała pozytywko
chleb mi przynosisz
i radość jest twoim darem
Kto cię tak nastroił moja mała pozytywko
że nie słyszę fałszu
w żadnym z twoich dźwięków
Kto cię nastroił moja mała pozytywko
odpowiadasz mi na każde zapytanie
nawet to którego jeszcze nie wypomyślałem
Kto cię nastroił moja mała pozytywko
czasem na szarej dziś-porcelanie ty dźwiękiem
niebiańskie malujesz pejzaże
Kto cię tak nastroił moja mała pozytywko
Kiedy spadniesz z parapetu mojego okna
roztrzaskasz na bruku ulicy
Jak świat swój zrozumiem
bez słodkiej twojej melodii
Deadbat, 7 august 2020
Milczysz
I ja milczę
Ja w swoim więzieniu
Ty siedzisz u siebie
Wpuszczasz przez uchylone okno
świeże powietrze
I jeszcze
Milczymy czasem do siebie
To nic wielkiego
To wszystko co mamy
Ty masz mnie
Ja nie mam ciebie
i obwoźna pamięć
płata figle nim zgaśnie
jak przedwcześnie zdmuchnięty płomyk
przyłożony do chłodnej poduszki
w domu z białych kartek
Macham ci skrzydłami dłoni jak nietoperz
jak wiatrem niesione długie warkocze płaczącej wierzby
dobrze że jesteś skrzypi
dobrze że jesteś
Wszystko co jest wyrazić można już tylko milczeniem
dlatego dobrze że czasem milczymy do siebie
Deadbat, 27 april 2021
On jest drzewem
wykorzenionym
Bez dostępu do tego co utwierdza w trwaniu nasz rodzaj
Bez woli uczynienia kolejnego kroku dobrego czy złego
Latorośla które przywiał wiatr wszczepiły się mocno wieki temu
w jego poskręcane skarłowaciałe konary
sięgając ku innym drzewom
I dlatego tylko trwa wyprostowany i boleśnie świadomy
własnego przemijania w przedziwnym trupim świetle
słońcu obcym i zimnym niczym mięso które kiedyś było ludzkim ciałem
Już nie umie opisać co czyni go żywym
jeżeli każdy oddech napełnia odrazą
tragedią wcieloną skrajnym poniżeniem
Nie wie także co daje mu spokój
skoro nie istnieje nic co by go uspokajało
co koi aż w niebyt rozedrgane nerwy
Zapytałem go o liście i obie korony
tą skierowaną ku śmierci łonu i tą co kieruje zarazem ku słońcu
co być musi za tymi stalowymi chmurami
Zaszumiał mi w odpowiedzi
Trwam jeszcze bo i inni trwają
Jak drzewo rozpięte pomiędzy drzewami
Szeleszczę bo mogę szeleścić i jeść potrafię i mogę i mogę oddychać
Trwam więc już bez smutku co mi się zagubił
już poza wszelkim smutkiem i poza rozpaczą
bez i poza wszelkim światłem także jakimkolwiek
czy to jasnego celu sensu czy nadziei
co pozwala wielu ciało swe wydawać na opał dla wielu
Patrząc ponieważ jeszcze trochę widzę
i ponieważ mam uszy słuchając
Moja forma trwa jednak nadal choć do niej uciekam
jaka rzeka na długo ucieknie z rzecznego koryta
rzeki tej natura sama już określa formę bez względu na jej szczególną
zawartość
i choć jej przezornie staram nie dotykać znam nazbyt dobrze jej brzegi
także ostrym szorstkim piachem staram się nie przemywać oczu pędząc bezprzytomnie ku źródłom strumieni
dozując ból i z wolna tonąc w niepamięci dostrzegam przecież
że często pełen jestem złej rozkoszy cierpienia
które tkwi we mnie głęboko jak narośl krwawiąca nieustannie
Zanim czas się zapadnie uwalniając nas od siebie i od formy każdej
nie gniewaj się na mnie za powyższe słowa gdyż czyny moje nie lepsze przecież bo niemal żadne
Żywię ostatnią być może nadzieję że miewasz się lepiej
Ja sam zdrowy jestem
Poznałem przecież choć pobieżnie twoją formę
jej słabości i moce bolączki i radości jasne w mule ukryte kryształy
dlatego raz jeszcze pozdrawiam cię całym sercem
Twój szczerze oddany
przyjaciel
Deadbat, 19 september 2016
Jest pewien dom
Płaczu i żałoby
Jest cierpienie
wilka idącego do kapturka na przeszpiegi
Jest pewne miejsce w parku
Święte miejsce
gdzie splotły się dłonie
Nawet jeśli nad nim świecą inne gwiazdy
Jest drzewo bez liści
Jest czas bez sumienia
Jest początek i koniec
wszystkiego
zrozumienia
Deadbat, 2 may 2021
...
Potem powiedział
Jesteś całością zawsze nią przecież byłeś i będziesz
Twój każdy gest zdanie ruch myśl są zapisane
Lecz pozwoliłeś schwytać się w formy pozbawione ciała
W puste formuły i znaki jakich doświadczyłeś i nadałeś znaczenie
w niezliczonych nakazach zakazach i chęciach oplotły i uwiązały twe ręce myśli oczy żołądek i serce
Okłamały cię że to one są tobą i twoim życiem
I uwięziły cię one w sobie
Spójrz w siebie
Spójrz i jasne niech będzie Twoje spojrzenie
niech rozświetli ono
ciemność tych treści nawet
których nie chcesz światu za żadne skarby objawić
ani sam nie jesteś w stanie przypisać sobie wobec siebie
pozbieraj je w sobie niczym na plaży kamienie
Spójrz na nie i weź w swoje ręce
zważ je w nich oceń fakturę kształt i wszelką barwę
następnie mój bracie pozwól aby najgłębsze zrozumienie niczym nieugaszony ogień
wypełniło całego Ciebie
A wtedy stopisz je zrozumieniem i wykujesz z nich miecz
posłuży ci dobrze abyś jednym cięciem zabił swą ofiarę
Niechaj niczym najostrzejsze ostrze
w oznaczonej godzinie i na dźwięk trąby
rozetnie on świątyni kotarę
Tam wyjawi ci ona Twoją ostateczną prawdę
Oby w tej godzinie nie zadrżała ci ręka
gdyż inny sposób nie istnieje
Lecz najpierw
musisz odrzucić pierwsze odrzucenie
pierwszą odrazę i pierwsze wewnętrzne zgorszenie
oparte o zło i dobro o to że coś słuszne być może
a inne niesłuszne niegodne czy zbędne
bo nic nie jest dobre
jeśli nie wspiera tego dobra wola
i nic złym nie jest
jeśli czyjaś zła wola temu nie przewodzi i nie towarzyszy
A jeżeli odważysz się tak spojrzeć na siebie i świat cały zobaczysz tym jednym spojrzeniem
stwierdzisz że podwaliny ciebie
nie mają tak naprawdę źródeł w żadnej czy to złej czy to dobrej woli
To tam gdzie tkwią twoje źródła
tam też jest i prawda o tobie
i tylko Ty możesz po nią wyciągnąć swoje ręce
Ten Graal od zawsze czeka tam tylko na ciebie
Jak serca skarbu twego jest najjaśniejszym węzłem
tak prawda musi być jedna bo i ty sam jesteś jeden
chociaż oddzielony sam sobą w sobie i od siebie
...
Dlatego musisz umrzeć
To bolesne
Lecz żyć możesz naprawdę tylko jako martwy człowiek
Już bez zgody na splątanie uwiedzenie i związanie w sobie
żadną treścią czy to myślą uczuciem rzeczą pojęciem osobą emocją czy wolą
Tylko w takiej przestrzeni masz szansę być wolny
Wola wtedy w pełni objawia podwójną naturę
będąc zarazem źródłem cierpień i błogosławieństwem
Mógł będziesz błogosławić wrogom krępującym ci ręce
i troszczyć całym sercem o twojego oprawcę i twego mordercę
Tylko w takiej egzystencji stanie
gdy ani najwspanialsza radość ani największe cierpienie
same z siebie nie mają już mocy sięgnąć po Twą wolę
umysł zjednoczony nieustannie w pełni świadomy sam siebie
i wszystkiego czym jesteś co naprawdę jest w tobie
szansę masz wtedy jedynie mieć w pełni wolną wolę
Nie dojdziesz tam jednak inaczej jak przez śmierci spopielający płomień
To bolesne
Tylko zrywając wszystkie więzi masz szansę być prawdziwie sobą
dlatego też jedynie ty sam masz szansę złożyć się do grobu
z całą stanowczością miłością współczuciem zrozumieniem i sercem
to jedyna brama do prawdziwych narodzin i do wolnej drogi
Oto droga prawdziwej wolności
Gdy opuścisz mogiłę nie ty tworzysz potem lecz jedynie odkrywasz przed sobą samego siebie
nie tkasz lecz współdziałasz tworząc nowy gobelin
nie tańczysz lecz odkrywasz radość bycia tańcem bycia tańczonym
Stając nagi na deszczu nie drżysz targany tego czy innego lęku wiatrem
To co wcześniej niemożnością błahostką się dla ciebie stanie
I odkryjesz jak wyciągasz z radością ręce po więcej i więcej
bez uciążliwego pragnienia gromadzenia czegokolwiek
udowadniania czegokolwiek czy też konieczności jakiejkolwiek zmiany gdyż zmiana nastąpi w tym samym co potrzeba momencie
wzrastając w prawdziwej miłości współczuciu rozumie i woli
a kiedy to robisz nie wiesz także jak wielkie jest twoje szczęście
że każdy twój czyn jest w pełni twoim czynem
i oddasz nim siebie i wszystko czym jesteś
I dobre będzie cokolwiek uczynisz gdyż martwym będąc dla siebie
nic nie będziesz już czynił ponad to co z natury twej płynąć tylko będzie
jako wystarczające słuszne i konieczne
wszystko czyniąc z mądrością miłością i współczuciem
do tego kim jesteś na równi go ceniąc z tym kim nie jesteś
nie będąc nikim innym nic obcego
nie będzie już więcej przemawiać przez ciebie
ponieważ nic obcym już nie będzie
ani nie uczynisz niczego
inaczej jak ty tego zechcesz
A jeśli słowo jakieś pojawi się na Twoich wargach
to ponieważ oczekiwałeś z radością jego narodzin
zanim jeszcze wyszło ono od ciebie
I nie będzie w tobie gniewu złości żalu gdy odejdzie
Najlepszym najpiękniejszym Tobą będziesz
wolnym w każdej drodze kierunku i wizji
pełnią mocy będzie każdy Twój krok
ponieważ krok ten będzie miał całego ciebie
nie będąc niczym innym niż tobą
mocny w każdej chwili w pełni pełnią będąc siebie
najpotężniejszy i najlepszy bo jeden w jedności i jedyny będziesz
w takim właśnie rozświetlonym świecie
gdzie fala przemierza brzeg nieustanie
nieoddzielona od morza z którego nieustannie czerpie
nie będziesz ulegał rozproszeniom więcej
i nie ulegniesz słabościom
czasem jednak sam słabością będziesz
czasem smutkiem czy żalem
czasami staniesz się na chwilę samym rozproszeniem
mocny jednością w tym kim byłeś i jesteś
i tym kim dopiero będziesz
i już niczym więcej
ponieważ tylko tak możesz naprawdę istnieć
I żyć możesz w pełni i na prawdę
oddając światu złudzenia
w zamian za największą ofiarę
z siebie...
Spojrzał na mnie i zasmucony odszedł
widząc moje zasmucenie
Deadbat, 17 october 2017
Nie umiem milczećMilczenie mi nie wychodzinie ma prawidłowego krztałtu tembru ani wydźwiękuNie potrafię znacząco nie mówić niczegoo wszystkim i niczym więcej milczeć nie zdołam( nic przeważa szalę na niekorzyść wszystkiegonieustannie)Wpadam głową w dół wprost w niebouderzam głową w nic i staje się haczykiem i wędkąłowię ciche spolegliwe gwiazdy a gdy nieprawdziwezagasną na wiekipłaczę nad ich urojonymi duszamiNie umiem mówićMówienie mi nie wychodzinie uśpi powora nie zdławi rebelii myśli nie przekonamyśli same się myślą lecz słów odpowiednichwiem że nie znajdę zanim po mnie przyjdą inne myśli co tamtym przeciwne i wrogie...Nie umiem pisaćPisanie mi nie wychodzijak mogłoby kiedy napisawszy zdanie drugiew pierwsze już i tak nie wierzę Pisanie jest więc nieskutecznei absurdalnie groteskowym i zbędnym zdaje się mi wysiłek jaki podejmujęmozolnie starając się wierzyć i pamiętaćpatrząc na słowiany nagrobek myśli co jeszcze przed chwilązdawała się mi duszą tak bliską zdrową żywą żywotną i wolnąPrzeraża mnie myślże tych cmentarzy pełne są stronice ksiąg najznamienitszychgdyby tylko nimi być się okazały i gdyby ktoś je spalił na stosie narzuconej odgórnie niewiarykiedy zaoranoby cmentarze pod mijskie parkiCzy ktoś jeszcze pamiętać będzieco da się pomyślećCzy gdy słowo odejdziei umrze ostatni człowiekzwierze będzie spokojniejsze i szczęśliwszew swojej prostocie dzikiej egzystencjiSkąd też mam to wiedzieć gdzie granica biegniepomiędzy człowieczym a tym co zwierzęceNic właściwie nie czynięwięc może zwierzęciem dziś już jestem bardziejniż człowiekiem
Deadbat, 2 september 2016
I oto jest czas nienawiści
Brat zabije brata
siostra znienawidzi siostrę
ludzie szukać będą zapomnienia bardziej niż nadziei
zemsty niż zrozumienia
szacunku niż miłości
Oto grzech wychodzi na ulicę
denominacja uczyniła go praktycznym słusznym i dobrym
właściwym nowym czasom
Oto ludzie uznali się panami stworzenia
Dając w ten sposób Owemu prawo by ich pożreć
Coraz potężniejsze oswajają bestie
Tworzą nowe grozy aż po swą ostatnią
I oto nadchodzi Kłamca
owszem już tu jest
a nie krew nienazwanych i niepoliczonych jest istotą odcisku jego stopy
To tylko jej barwa
Jego imie Zagłada
jego sługami
Wrogość i Niezgoda
Nie w mocy niezliczonego jego wszechpotęga
lecz w mocy idei której nawet sam czas
ani żadna broń nigdy nie dosięga
Jest z nas lecz nie z nami
jak niszczycielski huragan rozbuchanego tłumu
w cieniu najmniejszej niesprawiedliwości czynionej maluczkim
aby nimi władać i w mroku postawić
gniewem za gniew odpłacić
zabić albo skonać
(Mocą Nienawiści bardziej niż Pierścienia)
Człowieku co planujesz i z takim trudem konstruujesz bombę
aby na niej usiąść
dziś przebudź się
proszę
...
zanim czas się spełni
Deadbat, 4 november 2017
I dno mojego jeziora zbyt płytkie jest
a jego fale zbyt szybko kończą swój bieg
Ich siły nazbyt są wątłe
nazbyt pełne są bólu i zwątpień
Jak zajrzeć mam na drugą stronę dna
Kiedy w popłochu ginę nierozumiejąc własnego ja
Lękiem mnie napawają chwile
gdy myślę że coś utraciłem
gdy pewien jestem że wszystkie moje rzeczy
tak szydzą ze mnie a każda każdej drugiej przeczy
Nie istnieje światło gdzie ciemność nie miała narodzin
I z ciężkim brzemieniem formy coraz łatwiej jest mi się pogodzić
To słodkie jarzmo zniewala i pociechę daje zarazem
pozwala mi iść za cichym życia rozkazem
w kolejny dzień
Deadbat, 29 may 2014
Opadam z sił
Patrząc na twoją śmierć
Na krew wypływającą z twych ust
Fiolkę trucizny toczącą się z Twojej dłoni
Wszystko jak w teatrze aż nie chce się wierzyć
Ukochana
każde słowo
każdy oddech
przybliża czas naszego rozstania
Dlatego przy tobie boję się oddychać
jakby to była moja wina
Boję się mówić
Strachliwie trzymam twoją rękę
Udaję pewność aby się ukryć
w krzakach rajskiego ogrodu
Lecz patrzę w Twoje oczy
i wiem że to na nic
Czy jest jeszcze sens
Czy mogę potrzymać cię za rękę
Nacieszyć Tobą ten raz ostatni
Co mnie pocieszy gdy odejdziesz na zawsze
Co rozweseli moje serce tak zamknięte
W twojej klatce piersiowej
Moje oczy tak zapatrzone
W Twoje oczy
Co zastąpi oddech który przecież
już nauczyłem się z Tobą dzielić
Myśli którymi raczyliśmy się niczym truskawkami
karmiąc nawzajem głód o którym nie mieliśmy pojęcia
Z przerażeniem myślę o głodzie
który wkrótce nadejdzie
Ciężar dzielony na pół zdawał nam się ważką
Lecz oto uderzył
Znów uderzy z pełną siłą
jak mam mu się oprzeć
skoro Ciebie nie zdołałem ocalić
Gdzie moja tarcza
wobec tego świata
Mój miecz wobec całej jego głupoty
Całego okrucieństwa i zła
Żadna rozpacz żal czy smutek
nie wyrażą tego co teraz rozdziera moją duszę
na strzępy
Ty skarbem moim
Ty moim sercem
Ty moimi oczami
Ty moim oddechem
Ty moim chlebem i wodą
Ty moją siłą i pewnością
Moim orężem
Moim życiem
Spójrz
Moje straże nie upilnowały mych granic
Nasze królestwa stały się jednym
I moje zginie jeśli Twojemu trwać nie będzie dane
Jak mam Ciebie oddać
Niewiadomemu bogu
Nieznanej otchłani
Szeolowi
Już prędzej sam rzucę się za Tobą
W jego mroczną przepaść
...
Zostać sam
bez zabezpieczeń
bez osłony przed światem
To przez Ciebie
rosły mi skrzydła
dziś to kamienie młyńskie na mojej szyi
a kipiel otwiera się pode mną
i wrze
I tylko myślę wciąż
Czy to była prawdziwa miłość
Oto dlaczego płaczę
Deadbat, 26 april 2023
Kropla rosy rozgwieżdża krawędź
wiosennego płatka
Nie smuć się i nie gniewaj
kiedy zmoczy ona twoje palce
Deadbat, 29 july 2020
Poprzez rozerwane poły zasłony w świątyni
na pył i kurz dróg naszych patrzymy
Wokół przemijają dni noce i światy
Nie ma drogowskazów poza tymi
w które my sami uwierzymy
Wielobarwne dyliżanse mkną po pustych drogach
Czasem weselne białe
czasem żałobne czarne
I ranić oczy potrafią doskonale
wszystkie te barwy pomiędzy tymi
Czy któryś ma cel naprawdę konieczny
niezbędny i prawdziwy
Nie wiem przecież nic
Poza tym jednym
teraz jest prawdziwym
Oto czas kiedy widzę w środku światło
które pulsuje czerwienią
czy to bóg słowo prawda czy miłość
a może światło przeciwatomowego alarmu
Skąd mam to wiedzieć
W moim przypadku
jakie to ma znaczenie
Przepraszam
Że czasami nie czuję niczego
śmierć i życie jednym są w sobie wówczas obojętnie
Milczą jednakowo zamiast krzyczeć sercem
Oto kurz czasu destrukcja i entropia bytów
degrengolada życia
grzech
niewybaczalny
Jedyny prawdziwy
Deadbat, 25 november 2019
Nie wiem kim jesteś
Może moim sumieniem
Morze jedynie wybujałym drzewem
pochylonym z zatroskaniem
Nad świadomości strumieniem
Nie wiem kim jesteś
Nie słyszę słów kiedy mówisz coś we mnie
do siebie
Teraz myśli i rzeczy przepłynąwszy rzekę
czuje jedynie przyjemne zmęczenie
Lecz czy trud ten naprawdę był słuszny
czy też wszystko to jedynie puste wspomnienie
skarb mój ostatni i pierwszy zarazem
piętnujący pamięć wspomnień gorącym żelazem
jako swoją własność
Podziwiam kaskady twoich wodospadów
podziwiam wodne słupy fontann i kipieli piękno
Zadziwiony trwam codziennie
Jak wiecznie zmienna jest moja niezmienność
Nie wiem kim jesteś
Lecz wiem że gdy cię zgadnę
nie sobą już będziesz lecz moim wyrazem
utkanym z kolorowych skrawków puzli
które nigdy do siebie nie pasują
nie tak naprawdę
Deadbat, 12 june 2020
Przez kosmiczny bezkres
mkną cząstki najmniejsze
Pustka nie jest pusta i nigdy nie była
Usiłuję widzieć lecz ślepy jestem od urodzenia
Moje uszy mnie zawodzą i już nic nie słyszę
Nie usłyszę już przyjaciela który za mną woła
Chciałbym wrócić do stanu pierwotnego zwierzęcia
i bezkarnie rzucać kupą w ludzi
łamiąc każdą możliwą zasadę
w jego nieskończonej niewinności
W moim statku
Jest tyle nienawiści która mnie obrzydza
tak wiele obrzydzenia odstręcza mnie od istnienia
widzę zło a dobro wydaje się powierzchownym efektem
płynącym z nieświadomości świadomej chemiczno-używkowej
Smutny jest dla mnie błazen który wyłupił sobie oczy by już nie widzieć smutku
nie chce widzieć brzydoty i móc śmiać się pragnie
choćby obłąkańczo
w ciągłym zmaganiu o lejce szaleństwa
umysłu co poniósł i ani myśli stanąć
Tak wiem
Ktoś przecież śmiać się musi
Smutną jest czystość wyrwana z realiów, by pozostać nieskalaną
i pogodną jak bezchmurne niebo
Czy naprawdę by zostać normalnym muszę wciąż wybierać szaleństwo
jak my wszyscy?
Niebezpiecznymi szaleńcami zdają mi się najbardziej
ci co przekonują mnie dziś że świat nie jest szalony
Ile krwi jeszcze przelejemy w imię tego boga obłędu
który już dawno wyrósł poza wszelką religię
i do każdej religii rości sobie prawa tak bezwzględnie
że nauką nazwał kult własny a inne kulty ciemnotą zwie
i bałwochwalstwem
Czy naprawdę wciąż kłamać muszę by trwale stać na straży prawdy
Czy Ty złodzieju prawdy kłamco i oszuście
znasz choć jedną właściwą odpowiedź
w którą tak do końca wierzysz bez tej wiary wewnętrznego przymusu
strażnika który z toporem i szafotem czyha na twoje najmniejsze duchowe potknięcie
tylko po to aby jeszcze raz
po raz kolejny
potwierdzić że jesteś skończonym zwierzęciem
Czy boleśnie świadomy jak łatwo można by ją obalić mniejsze zło wybierać jesteś tak zwykłym i tak jest naturalnym
że sumienia w jedyny słuszny sposób nastrojona harfa
nie zadrży nawet najciszej ani jedną najlżejszą struną jako odpowiedź dysharmonią dźwięku
i czy wobec tego ma ona jeszcze wartość jakąkolwiek
czy tylko błądzimy ślepcy głuchoniemi
kurczowo swoim słabym umysłem chwyciwszy się swego
rozpaczliwie łatając swoje żagle
nienawidzimy wszystkich co czynią tak samo
świadomie ignorując tratwy przez nich uchwycone równie kurczowo jak my własnej
nadajemy im epitety po to tylko by nie nazwać ludźmi
lżymy aby dać upust falom potężnej nienawiści bezsilnej wściekłości która szuka ujścia
lecz zabić nie mogąc i to nie przynosi ulgi
Spójrzmy dziś na siebie
stanowczo twierdzimy że tą naszą tratwa to świat cały
i poza naszą prawdą nie ma już niczego
i gromadzimy współwyznawców aby krzyczeli wraz z nami
odgrywając nawzajem przed sobą że wspólnie wierzymy
w tą jedną tratwę a nie każdy we własną
zastraszając manipulując i uwodząc innych aby też wierzyli w nasze prawdy przenosząc je ponad własne
wspólnie ostrząc przeciw innym ciężkie słów topory
staramy nie widzieć
rozkoszując myślą o zbliżającym zwycięstwie
smakując krew naszych wrogów swoim podniebieniem
widząc oczami duszy ich nieuniknioną nieodległą klęskę
staramy nie słyszeć
zbliżającego się nieubłaganie wodospadu
Deadbat, 28 september 2019
Kiedy widzę kamień w ręce twojej
Kiedy czuję smak krwi w ustach swoich
Wiem tylko że nie mam nic poza tą wiarą
Której twoja pięść wściekle zaciśnięta
pragnie mnie pozbawić
To jakby malowidłem zaprzeczać symfonii
Nie mam żadnych praw ani żadnej wiedzy
(Być może nigdy nie istniały i istnieć nie będą)
Nie głupszy jestem być może lecz i nie mądrzejszy
Pragnę tylko nadać temu zdaniu sensu
Zanim czarną kropką skończy się nad ranem
czasem czyjejś śmierci
(Ten kolejny nieprawdziwy koniec)
Pragnę tylko palec skierować do góry
Jeden z tych których właśnie nienawidzisz
(Te które jak wierzysz przeciwko tobie zawsze skierowane
żeby upokorzyć i skompromitować)
szkodzą tobie wnosząc relatywizm
Tam gdzie ty już musisz widzieć tylko własną prawdę
(Zbyt daleko to zaszło)
Tam gdzie tobie czyny są potrzebne
w twojej doktrynie proste czyste jasne
Szarość wartości i znaczeń natury i pragnień
zabija to co pozwala ci w pełni
uwierzyć że jesteś jedynym prawdziwym
Życia i Prawdziwego Słowa szafarzem
Tak więc nienawidzisz
Lecz zanim siłą swoją znów podejmiesz próbę
mojej wiary jaką by nie ona była rozkładu i degrengolady
zastanów się chwilę może po mnie przyjdzie
silniejszy od ciebie i z twoją cię zgładzi
(Może to jedyny ludzki dobór naturalny)
Deadbat, 27 september 2019
Zanurzyłeś kiedyś swoje dłonie
W szarej codzienności pełnej smutków i ran letniej brei
(Tym boleśniejszych czasem im mniej realnych zarazem)
Czy kiedykolwiek szukałeś w niej czystych
diamentowych barw szczęścia z niemal histerycznym zapałem
tych grudek chwil które mówią że warty każdy twój wysiłek
chociaż wiesz już na pewno
że samo sięganie szalonego ślepca
sprawia w pierwszym rzędzie
jego absolutną jałowość
I gasząc pragnienie tylko wzniecasz ogień
Oto mięso i krew
Oto rzeźnia w tobie
Oto na ołtarz wyuczonym tańcem
zmierzasz prowadzony rytualnym krokiem
Wszyscy zostaliśmy namaszczeni tym życiem
W czego imię oddasz dzisiaj swoje namaszczenie
Twoje pierworództwo w czyje przejdzie dłonie
Nie masz prawa żądać nic w zamian
nic przecież nie wniosłeś
Odrzuć miłe kłamstwa
wiesz że wszystko już było
i będzie nadal po "Tobie"
Błagam opuść mury twego więzienia spokojnie
w tej rzeźni gdzie światło nieprawdziwym światłem
miejsce które tak naprawdę nigdy nie jest miejscem
I kiedy ujrzysz nieświętego kapłana z rytualnym nożem
na chwałę i dla dobra masowej konsumpcji
nie walcz i nie rozpaczaj
pochyl pokornie głowę
Deadbat, 7 may 2020
Między nami zaległa cisza
Tysiąca słów niewypowiedzianych
żelazną sztabą ciąży na naszych bramach
zakutych w ostre kolce przeciw bojowym słoniom
Nasze niezdobyte twierdze niebosiężne
przenika cisza ciepłego wieczoru
i cicha muzyka z oddali
kruszy skały
setki gniazd nietoperzy u powały
O wy czarne luf ciężkich dział otwory
Dodajcie nam sił i przyspórzcie wiary
Latarnie nie świecą
dziś żywi umarli
może to wiatr został jedynym władcą tych przestrzeni
wskazując absurd pokoju zdobienia i ściany
Wieczne zanika w otchłani
co dopiero żywi
lękający się cieni
teraz będący jednością z cieniami
Deadbat, 24 july 2020
"view from a bridge, can't take anymore..." - Ricki Wilde
Znów jestem na tym moście
Znów patrzę w dół na ludzi i dziejący się świat
Tak wiem to tylko chwile
Tak wiem mogę jedynie próbować chwytać
muskające moją twarz idącą od rzeki bryzą
okrawki życia
Jestem tutaj niedoskonale
Jestem tylko przechodnim wtrąceniem
Wiatr mnie przywiał
niczym ciało obce w nie-moim oku
niczym dziki kaktus na środku ogrodu
nie pasuję
lecz wciąż tkwię jeszcze
sprawdzając elastyczność chwili na nie-trwanie
i swojej duszy na ból zarazem
Przenoszę siebie dlatego jestem tu inny
nawet nagi byłbym zbyt ubrany
zbyt ciasny na wszystko to co nie potrzebuje przestrzeni
żeby się bez reszty pomieścić
Patrzę na łodzie
niedługo otoczą je gołębie
dym z płonących stosów
cisza przetykana dźwiękiem wioseł szukających po raz kolejny oparcia
w wodzie
Patrzę na piasek i dzieci kąpiące się pomiędzy łodziami
Patrzę na stado łabędzi z młodymi pomiędzy nimi
Na harmonię Gangesu
Niezauważaną doskonale obojętną
Chwilę zanim przejdę dalej
Deadbat, 9 july 2019
Piszę niepisaniem
niewierszem piszę
rozedrgane wiersze
Po drugie po pierwsze
Nie barwą ubarwiam
I streszczam bez treści
I jeszcze
Milczenie jest najwymowniejsze
Dlatego przemilczane
tutaj najważniejsze
To co jest
Gzyms kamieniem woła
a niebo powietrzem
W cichość życia
w jego nieustanny hałas
w jakimś bezzasadnym sensie
jestem bo piszę
niepisane wiersze
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
19 may 2024
Broken BridgesSatish Verma
18 may 2024
Misty MemoriesSatish Verma
17 may 2024
In TemperatureSatish Verma
16 may 2024
O TrinitySatish Verma
15 may 2024
ToastJaga
15 may 2024
Studying LifeSatish Verma
14 may 2024
NonethelessSatish Verma
13 may 2024
I Write With Red InkSatish Verma
11 may 2024
Everything Is BlackSatish Verma
10 may 2024
Wielki wypasJaga