22 lutego 2025
Utkany z przypadku cz.5
Uwaga, treść 18+
Budzi mnie słońce, szpilami przebija oczy, kaleczy powieki, przeszywa bólem, aż do kręgosłupa, w skotłowanej pościeli ślady walki, krew i sperma, szkło z rozgniecionego kieliszka, kilka włosów na poduszce obok.
Gdzie ja kurwa jestem, jak w porwanym filmie szczątkowe obrazy minionej nocy. Wyssana z mlekiem matki kwintesencja ludzkości, zew, pogarda dla świata i ludzi, tylko ja i ona, źródło całego zła, modliszka, matka wszech czasów, dziwka czy kochanka. Nie wiem.
Stoję pod prysznicem i patrzę na wannę po drugiej stronie łazienki. Uśmiecham się. Jak po dobrym posiłku mam ochotę na seks; wyuzdany, perwersyjny, drapieżny. Kaskady wspomnień, jak czarne pióropusze, wirują w oczach, oblepiają słoną pianą, spowalniają ruchy. To była noc, kurwa, ależ noc!
Natłok myśli przytyka mi mózg, zwieszam się w czarnej plazmie, trwa to może ułamek sekundy, ale już wiem po co tu jestem. Zdalny paralizator robi swoje. Przywołuje do porządku. Karci trzepnięciem w pysk. Odwracam oczy od wanny i namydlam głowę. Wrzątek próbuje mnie oskalpować, czuję jak parzy w plecy, spływa po twarzy. Wracam z zatęchłej piwnicy na jasne pokoje dnia. Jestem. Znowu jestem. Wielki zdobywca podnosi się z kolan. Spłukuję piekące oczy, gdy czuję dotyk. Co jest?
– Nie odwracaj się! – Przywiera do mnie całym ciałem. Całuje szyję, plecy, osuwa się na dół, jej dłonie na moich biodrach, usta na linii pośladków. – Nic nie mów!
Ja pierdolę. Przecież nic nie mówię! Woda już nie parzy. Za to jej dotyk tak, język, usta, zęby. Gryzie, suka. Nie przeszkadza już mi jej chudość, doceniam długie palce, szpony zatopione w moich trzewiach grały tej nocy jak na harfie, wydobywały dźwięki o jakich zapomniałem, o jakich śniłem w wyprawie po kobietę życia, a które chciałem zapomnieć po samotnym powrocie z głębin oceanu. Próbuję się odwrócić przodem, ale nie pozwala. Jest silna, nawet bardzo, czym zaskakuje mnie już któryś raz z rzędu. Pochylony, oparty szeroko o ścianę, w rozkroku stoję w oparach wrzątku i czuję powrót drugiego ja, bestii o gołębim sercu, dzikiego zwierza, który klęka przed czułością, potwora spragnionego rozkoszy. Pokonując opór odwracam się do niej. Klęczy przede mną. Błyszczy od wody, ale nie tylko. Ma coś takiego w oczach, że czuję niepewność. Znowu chwyta moje biodra i unosi głowę. Spojrzenie jest tak wyzywające, że aż prowokuje do ataku.
– Powiedz moje imię! – Cedzi każde słowo bardzo dokładnie z naciskiem na moje.
Milczę. Nie wiem, nie pamiętam, kompletna pustka. Amnezja. Dziura w mózgu. Kurwa! Wybucham agresją, niezrozumiałym pobudzeniem, szaleństwem.
– Zabiję cię! – Wściekłość przesłania mi wszystko, nie rozumiem tego. Co mnie tak wkurwia? Łapię ją za włosy i krzyczę: – Jak mi bóg miły, zabiję… – Następuje dłuższa chwila milczenia i dopowiadam o słowo z innej planety
– Aurelio…
Puszczam ją i osuwam się plecami na ścianę, serce dostaje szału, chce rozerwać mnie na strzępy i wydostać na wolność, tracę oddech. Co się, kurwa, dzieje? Woda leje się na jak gejzer, para zasnuwa wszystko, wokoło zalega zdziwienie, układa się w chmurę oczekiwania.
– Wiedziałam. – Słyszę westchnienie ulgi. – Musiałeś sobie przypomnieć. To było tylko kwestią czasu.
Przyciąga moje biodra, wracam do żywych.
– Wiesz, nienawiść nie różni się niczym od miłości? – Aurelia, naga, z nogami na moich kolanach poprawia makijaż. Wbity w fotel patrzę jak podkreśla kontur ust, które przez to nabierają drapieżności, nie pasują do jej twarzy, jakby żywcem zdjęte z pośmiertnej maski, zbyt wyraziste, aby mogły być prawdziwe.
– Co jeszcze? – Odwracam głowę do okna.
Jakiś bezdomny grzebie w koszu na śmieci. Bije od niego szarość, brudna szarość, która pewnie ma zapach i smak. Pochylony wyjmuje coś w foliowej torbie i gubi kapelusz. Sięga po niego, ale przechodzący właśnie byczek, w bejsbolówce i wysokich butach, wykopuje kapelusz na jezdnię, wprost pod jadące samochody. Śmiejąc się odchodzi. Mina bezdomnego nabiera wyrazu zbitego psa, jakby zapadła się w sobie, pokryła sadzą, odkleiła od twarzy i wylądowała w koszu.
– Ty mnie słuchasz? – Aurelia zastyga z konturówką w dłoni, w oczach ma cień pretensji, naganę.
– Jasne. Tylko już nie filozofuj. Muszę znaleźć jakieś mieszkanie.
– Już znalazłeś.
– Chcesz mieć na głowie kogoś takiego jak ja?
– Głupol!
Nie mogę się powstrzymać widząc jak smaży jajecznicę. Robi to specjalnie? Nagość w kuchni to prowokacja. Niewinna mina to perwersja. Ta jej mała dupka jest niesamowita. Nie rozumiem siebie, klękam za nią i wtulam twarz. Jest słodka. Wydaje się, że minęły wieki, kiedy to robiłem. Reaguję jakbym nigdy nic innego nie robił. Mam tu mieszkać?
– Nie jesteś głodny?
22 lutego 2025
Eva T.
22 lutego 2025
violetta
22 lutego 2025
Eva T.
22 lutego 2025
wolnyduch
22 lutego 2025
wolnyduch
22 lutego 2025
wiesiek
22 lutego 2025
wolnyduch
22 lutego 2025
wolnyduch
22 lutego 2025
absynt
22 lutego 2025
absynt