19 october 2013

Krokodylek

Siedziała nad chłodną już kawą dłuższy czas. Alina przyglądała jej się z ukosa.
-Co tak dumasz? - zapytała w końcu swojej towarzyszki podsuwając na nos nieco sowie okulary.
-A, tak sobie. O domu myślę.- odpowiedziała Magda.
-Boże drogi! Kobieto! Raz na pół roku wyrywasz się na kawę, siedzisz tam jak zakonnica gotując obiadki, a jak masz możliwość odpocząć, dalej myślisz o prasowaniu koszul. - powiedziała Alina zadziornym, pełnym udawanej irytacji głosem.
Magda, najwyraźniej za nic mając rolę odgrywaną przez przyjaciółkę, zamyśliła się jeszcze bardziej. Właściwie, było to dla niej naturalne. Przecież zawsze właśnie tak reagowała. W ten sposób - i chyba tylko w ten sposób - potrafiła zrelaksować się w kilka zaledwie minut.

W końcu jakby ocknęła się, podnosząc do ust filiżankę, i upijając łyk kawy. Pogratulowała sobie skromnego makijażu, spoglądając na filiżankę Aliny, zdobną u brzegu we wszystkie odcienie beżu i czerwieni. Pomyślała o wściekłości pracowników, którzy muszą to myć. Przecież wszyscy wiedzą że w barach, kawiarniach... nawet w restauracjach, nikt specjalnie się nie stresuje dokładnością mycia naczyń. A takie ślady widać. Bardzo widać. Być może mają już zmywarki, a może tak, jak za jej licealnych czasów, siedzi tam jakaś biedna dziewuszka, i zgarbiona próbuje szybkością ruchów awansować na śmigło helikoptera.

Alina opowiadała właśnie jakąś typową anegdotę o urzędzie, okienku i petencie. Magda udawała, że jej słucha, uśmiechajac się. Tak naprawdę znów wróciła myślami do swojego domu. W pewnym momencie niemal samą siebie zganiła w myślach. Przecież nie można myśleć jedynie o szarej codzienności. Z tym, że równie trudno określić, czym jest ta szara codzienność. Co jest bardziej szare? Codzienne zakupy, obiady, czekanie na siebie wieczorami? Czy może ta niekończąca się gonitwa wielkich miast? A Alina? Czy była sobą wydostając się z owej szarości? Wszystko to, co Magda teraz widziała, to wystudiowane gesty, wystudiowany głos, makijaż, który zamiast podkreślać urodę przyjaciółki, zmieniał jej wygląd nie do poznania. A jednak to była cały czas Alina.

-Magda! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - zapytała urażona Alina.
Magda uśmiechnęła się do niej przytakując, i zadając pytanie o rozwiązanie opowiedzianej przed momentem historii. Alina, uspokojona tym, znów zaczęła opowiadać. Była to nawet ciekawa opowieść, ale Magda wiedziała doskonale, że jest to gadanie dla samego gadania. Zawsze było, gdy tylko siadały przy tym stoliku. Nie chodziło o wspólną rozmowę. Chodziło o wrażenie. Wrażenie na reszcie klientów, wrażenie na samej sobie... i oczywiście na niej, na Magdzie. Tak trudno jej było uwierzyĆ w zmiany, jakie zaszły w przyjaciółce. Nadal ją lubiła, może wręcz kochała... A przecież to była nadal ta sama Alina. Tyle, że przykryta maską "dobrego wrażenia". A może tak właśnie należało? Może ludzie nie mieli ochoty na te prawdziwe rozmowy? Może, prowadząc je, gnębili sami siebie, wiedząc jak oddali się właśnie tej szarej codzienności, z której codziennie próbowali sami siebie wyciągnąć?

Uwaga Magdy skupiła się na mężczyźnie siedzącym dwa stoliki dalej. Również siedział przy kawie, czytając jakąś gazetkę. Nie! On czytał książkę! Cóż za niecodzienny widok. Szczególnie dla Magdy, która w domowym zaciszu przeżywała, niczym stratę ukochanego psiaka, naturalną śmierć księgarni i bibliotek.
-Przystojny facet. - rzuciła Magda, przerywając opowieść Aliny. Alina obejrzała się przez ramię. Jej zachowanie, w szczególności rodzaj spojrzenia, jakim owego mężczyznę obdarzyła, trudno byłoby nazwać dyskrecją, nawet osobie, która nie zwykła się przejmować nazywaniem rzeczy po imieniu.
-Magda... Ale on jest czarny! - zdusiła okrzyk zdziwienia Alina.
-No przecież widzę, ale jest przystojny. - odpowiedziała Magda z uśmiechem. Nie dziwiła się reakcji przyjaciółki. Wiedziała doskonale, jak jej rodzina podchodzi do tych spraw. Trudno też byłoby uznać ich za tolerancyjnych. Pamiętała doskonale, jak mocno przeżywała to Alina, której moralność nie pozwalała na przyjęcie punktu widzenia ojca i brata. Z czasem Alina przestała z nimi walczyć, bo i jak walczyć z kimś, kogo kochasz, o kogo codziennie się troszczysz? Później, z dnia na dzień, po prostu nasiąkała ich słowami jak gąbka. Etapem kolejnym było znudzenie tematem, w końcu obojętność. Ale czasami, jak choćby i teraz, te zdobywane przez lata nawyki wypływały z Aliny właśnie jak woda z nasączonej wcześniej, a przyciśniętej gąbki.
-Lubisz czarnych? - zapytała Alina, znów jakby za mało dyskretnie.
Magda spojrzała na nią z ukosa, kiwając z rezygnacją głową i pukając się w czoło.
-Nic nie rozumiem, to o co ci chodzi? Umów się z nim. - nie dawała za wygraną jej przyjaciółka.
Magda zaśmiała się pokazując zdobiącą jej dłoń obrączkę. Tym razem to Alina spojrzała na nią litościwie.
-No, i co z tego? - zapytała.
-Dużo. Uwierz, że dużo. - odpowiedziała Magda z uśmiechem.
-Dziewczyno, los ci daje okazję zaszaleć, pobawić się... a ty tylko 'mąż - obiad - dom'. - skwitowała ją Alina.
-Wiesz, nie każdy jest taki sam. Dla ciebie przyjemnością są zakupy. A dla mnie czekanie z obiadem. - odpowiedziała Magda po namyśle.
-A co w tym przyjemnego? - padło pytanie, które Magdę całkowicie zaskoczyło.

Teraz Magda znalazła się z powrotem w swoim świecie, świecie niekończących się rozstań porannych, powrotów wieczornych... i oczekiwania z obiadem. Rozumiała Alinę doskonale. Sama jeszcze tak niedawno obawiała się nudnego życia kury domowej. A teraz? Czy w ogóle potrafiła sobie wyobrazić inne życie? Przecież... gdyby tylko Alina wiedziała... Gdyby znały się odpowiednio wcześniej... Gdyby potrafiła zrozumieć... Ale nie potrafiła. Zerkała zaciekawiona na mężczyznę z książką. On najwyraźniej również ją dostrzegł. Magda przewróciła na ten widok oczami ze zniecierpliwieniem. Dobrze wiedziała, o co chodzi przyjaciółce. Spojrzała wymownie na zegarek, pakując pośpiesznie do torebki telefon.
-Alinko, zdzwonimy się wieczorem, ale muszę jeszcze skoczyć do fryzjera. - skłamała. Nie chciała się przyznać, że spieszy jej się do domu. Jej własnego, przytulnego, niezbyt nowoczesnego i wymagającego nudnych obowiązków domu.
-Mogę przecież iść z tobą, podcięłabym grzywkę. - zaproponowała Alina.
-Daj spokój, widzę jak na niego patrzysz, nie będę ci przeszkadzać. Jak będziemy tu rozprawiać jak kokoty, nigdy nie podejdzie. - odpowiedziała Magda trącając Alinie lekko okulary. Przyjaciółki uściskały się i Magda pośpiesznie opuściła kawiarnię.

Szła ulicami miasta przyglądając się ludziom. Dziwiła się ludziom odkąd sięgała pamięcią. Dziwiła się temu, jak dają się napędzać reklamom, kolorowym wystawom, jak łamią sami siebie by posiadać coraz kolorowsze i coraz bardziej niepotrzebne przedmioty. Sama, jako kobieta, uwielbiała mieć ubrania i gadżety modne, nowe. Ale... ile tego można zgromadzić? Po co wciąż sobie wmawiać konieczność zdobywania?

Jakieś dziecko właśnie niemal kuliło się na pół płacząc przed sklepową wystawą na widok nadmuchiwanego dziecięcego pontonu. Zniecierpliwiona tym matka przetrząsała portfel, zapewne chcąc sprawdzić, czy może spełnić zachciankę swojej pociechy. Magda uśmiechnęła się sama do siebie. Postanowiła z ciekawości wejść do sklepu z pontonem-krokodylem. Chwilę później do sklepu weszła matka z synkiem. Nie było tam wiele osób. Kilku klientów stało przy kasie. Paru spacerowało między półkami oglądając towary. Sam sklep oferował o wiele mniej, niż można się było spodziewać po wystawie. Magdę rozczuliło to nieco. Zastanawiała się, jak taki prywatny sklepik przetrwał między galeriami handlowymi i wielkimi sieciami. Sama nie wiedziała, po to tutaj weszła. Być może ciekawiło ją jak potoczy się historia matki z synkiem. A być może po prostu chciała spędzić trochę czasu w neutralnym miejscu, zanim wróci do domu. Nie chodziło o to, że nie chciała wracać. Chciała. Ale przecież nawet od tych najprzyjemniejszych i najbardziej własnych spraw człowiek chce się czasami uwolnić. Na chwilę odwrócić myśli od swej codzienności, poprzez obserwowanie codzienności innych. Pomyślała, że warto byłoby coś tutaj kupić. Nic nie potrzebowała, ale poczuła radość na myśl, że ten zapomniany zakątek, w którym czas stanął w miejscu, zdołał się utrzymać w tak wielkim i pozbawionym skrupułów mieście. Lecz co mogła wybrać spośród tak różnorodnych, a nieprzydatnych towarów? W sklepie w zasadzie było wszystkiego po trochę, ale były to zbytki, które nie miały się jak i do czego przydać w jej życiu. Pięknie wyeksponowane szkła i wazony kusiły różnorodnością barw i kształtów. Jednak nie dostrzegła niczego, co pasowałoby do jej domu. Co chwilę ciekawsko zerkała na matkę z dzieckiem. Właściwie było to jedyne dziecko w tym sklepie. Magda pomyślała, że być może głupio jest się tak przyglądać. Jednak krzykliwe, i zbyt żywiołowe zachowanie dziecka zwracało uwagę, toteż wszyscy gapili się z równym zaangażowaniem. Niemal żal było patrzeć na matkę, która wstydziła się podnieść głos. Wolała biegać za swym synem jak jego równolatka, błagając by nic nie zniszczył, zamiast wydać się pozostałym klientom jędzą.

Magda przechadzała się powoli, oglądając niedopasowane do siebie ani do działu gadżety. Jej uwagę przykuł portfel. Obejrzała go szybko, otwierając wszystkie przegródki. Nie był specjalnie drogi, ale miała pewność, że pomimo słabej jakości skóry, jest to ręczna robota. Portfel zdobiła wątpliwej jakości spinka. Niewątpliwie był to portfel męski, lecz spinka była za duża i za ostra. Magda postanowiła sobie wymienić to paskudztwo na coś gustowniejszego natychmiast po zakupieniu portfela. Zadowolona ze znalezienia takiego cuda stanęła w kolejce. Zastanawiała się, skąd sklep mógł mieć tego typu portfele. Ręczne wyroby zawsze są o wiele droższe. Tymczasem trzymany przez nią portfel po cenie mógł być oceniony jako masowa tandeta. Magda znów się zamyśliła, przesuwając się bezwiednie w kolejce. Rumor za nią niewiele ją teraz obchodził. Gdzieś we mgle wspomnień rozpłynęły się i matka, i dziecko. Była tylko ona, mąż, i prezent który zamierzała mu ofiarować.

Z zamyślenia wyrwało ją popchnięcie. Odwróciła się, i zobaczyła dziecko z nieproporcjonalnie wielkim krokodylem trzymanym nad głową. Przewróciła tylko oczami i odwróciła się z powrotem w stronę lady. Jednak dzieciak nie dawał za wygraną. Ponownie poszturchnął ją nadmuchiwanym krokodylem, niczym baranimi rogami. Magda traciła cierpliwość. Właściwie było to złe określenie, ponieważ nigdy nie miała cierpliwości do dzieci. Zawsze bała się, jaką okaże się matką. W jaki sposób poradzi sobie z typowymi dziecięcymi zachowaniami własnej pociechy, skoro dzieci budzą w niej taką irytację. Zacisnęła mocniej ręce. Poczuła, jak niekupiony jeszcze portfel zgina się w dłoni. Opuściła je w złości na wysokość pasa i zwróciła się w stronę kasjerki. W tym momencie dziecko spróbowało "zaatakować ją" ponownie. Wyszło to dość niefortunnie. Zbyt duża spinka przy portfelu zrobiła swoje. Syczenie wydobywające się zza pleców Magdy uświadomiło jej, że krokodylek właśnie dokonał żywota. Krzyk, czy może raczej ryk dziecka za nią był jak uderzenie bicza. Chwilę później uderzenie zmieniło się w salwy armatnie. Magda obejrzała się przez ramię. Matka dziecka pośpiesznie zmierzała w ich kierunku. Jej mina nie wróżyła najlepiej. A wróżba ta dopełniła się równie szybko i nieoczekiwanie, co żywot świeżo przygarniętego przez dziecko krokodylka. Magda odwróciłaa się do matki dziecka, chociaż sama nie wiedziała po co. Może to nawyk dobrze wychowanej osoby, a może nie chciała jej bardziej zdenerwować. Matka dziecka krzyczała w niebogłosy o odpowiedzialności i poszanowaniu prawa dziecka do zabawy. Magda śmiała się w duchu, ale sytuacja była dla niej już zbyt stresowa. Nie poznawała samej siebie... Przecież niegdyś tak kłótliwa, nieustępliwa, teraz stała, niemal nie mrugając i prawie wstrzymując oddech. Gotowało się w niej, ale doświadczenie nauczyło ją, żeby nigdy, przenigdy, nie dyskutować z osobą, która histerycznie krzyczy. Matce dziecka najwyraźniej bardzo odpowiadała taka milcząca ofiara, bo nakręciła się jeszcze bardziej, sugerując, że to Magda powinna zapłacić za zniszczenie krokodylka. Gdy się już nagadała, zmęczyła wręcz, i zapowietrzyła ze złości, Magda uśmiechnęła się do niej, pokiwała głową z nietowiedzaniem, i lekko popukała palcem w czoło, dając tym do zrozumienia matce dziecka, że powinna policzyć komplet klepek, sprawdzając czy jest ich faktycznie pięć.
Kobieta wydawała się unosić z gniewu.
-Może tak trochę szacunku! Jestem matką! - krzyknęła Magdzie w twarz.
-Ale nie moją. - odpowiedziała Magda ironicznie.

Chwilę później na miejscu zjawił się właściciel sklepu oraz ochroniarz. Kobieta uznała najwyraźniej, że wszelkie racje są po jej stronie, kreując przed nimi obraz Magdy jako antyspołecznej, nienawistnie nastawionej do dzieci jędzy, która odebrała jej synkowi marzenie. A Magda nadal stała nie odzywając się. Nie chodziło o to, że nie chciała się obronić. W jej wnętrzu wszystko krzyczało w niebogłosy. Ale widząc, jak nerwowa dama pogrąża się w swojej zaciekłości, nie czuła potrzeby dodawania czegokolwiek do jej opowieści. Właściciel zniknął wraz z ochroniarzem na zapleczu. inny pracownik stanął przy drzwiach, niby to chcąc się przewietrzyć. Magda wiedziała doskonale, po co. Miał za zadanie przypilnować, by żadna z nich się nie oddaliła do momentu wyjaśnienia zajścia. Ludzie porzucili zakupy przyglądając się obydwu kobietom. Jedynie dziecko bujało w powietrzu nogą, obejmując rękę matki. Magdzie żal się zrobiło tej znerwicowanej kobiety. Kto wie, co zgotował jej los, że wpadała w panikę z tak błahego powodu... Teraz Magda przyjrzała się dziecku. Chłopiec miał granatowo-jajeczną kurtkę z firmowo naszytym misiem. Był to miś z jakiejś bajki, chociaż Magda nie potrafiła sobie przypomnieć tytułu. Uwagę zwracały wyprasowane spodnie, pomimo że były to dżinsy, oraz bardzo starannie zawiązane, zapastowane buty, stylizowane na wojskowe. Nie trzeba było wiele spostrzegawczości, by dojść do wniosku, że matka dziecka bardzo się stara, że jest osobą obowiązkową i pracowitą. Co nie zmieniało faktu, że Magda najchętniej uderzyłaby ją teraz w twarz.

Po chwili wrócił właściciel sklepu, i zabrał matkę dziecka na bok, chwilę z nią rozmawiając. Wyglądało na to, że uda się załatać tą sytuację. Kamery również zrobiły swoje i Magda była przekonana, że nie obeszło się bez ich sprawdzenia. Jedna z pracownic wyniosła z zaplecza pudełko z narysowanym na nim krokodylkiem, podając je matce dziecka. Najwyraźniej właściciel uznał, że jest to strata sklepu. Magdę przestało to interesować. Z uczuciem ulgi podeszła do kasy, by wreszcie kupić wybrany przez siebie portfel. Odwracając się do wyjścia, zobaczyła kobietę z pudełkiem pod pachą. Podeszła do niej niespiesznie.
-Proszę zmienić pracę. - powiedziała cicho i wyszła.

W drodze na przystanek zastanawiała się nad zajściem, którego stała się udziałem. Zapomniała już wprawdzie o współczuciu do tej obcej kobiety, o jej nerwach, ale próbowała wyobrazić sobie powody takiej a nie innej reakcji. Czy zdenerwowałoby ją to mniej, gdyby kobieta wypowiedziała wszystkie swoje słowa bez krzyku? Było to bardzo wątpliwe. Zresztą, widząc znajome domy, i znajomą ulicę, Magda uznała, że nie warto dłużej nad tym myśleć. Było to już bez znaczenia. Dzień otwierał nowy etap - etap domowego zacisza, przygotowań do wspólnego wieczoru.

Magda przyjrzała się zastawie. Wszystko jest przygotowane tak, jak lubi Olek. Uznała, że świece byłyby przesadą. W końcu to tylko zwykła, czwartkowa kolacja. Podeszła do lustra i przyjrzała się sobie. Nie wyglądała zbyt poważnie. Zezłościło ją to. Okrągła, niemal dziecięca twarz, lekko kręcone włosy... Ile jeszcze będzie musiała czekać na wygląd dorosłej, dojrzałej kobiety? Jej koleżanki dawno już wyglądały na swój wiek. Zastanawiała się, czy to, co dała jej natura, to zaleta czy przekleństwo... Wiedziała, że każda kobieta chce zachować długo młodość. Ale miała dosyć traktowania jej jak nastolatki która uciekła z lekcji.

Zgrzytanie klucza w zamku nieco ocknęło Magdę. Olek wrócił. Podeszła do drzwi by go przywitać. Pocałował ją na powitanie w czoło, obejmując w pasie. Odsunął się i zaczął się rozbierać. Przyglądała się, jak ostroźnie wygładza i odwiesza szal, jak wiesza płaszcz na wieszaku.
Lubiła mu się przyglądać. Podziwiała jego dokładność. Zaskoczyło ją, że nie podszedł do lustra, by poprawić włosy i rozluźnić krawat. Spojrzał do pokoju i uśmiechnął się.
-Pięknie przygotowane. - rzucił cicho zdejmując buty.

Nie wyglądał jak zwykle. Wydawał się bardzo zmęczony. Magda zastanawiała się, czy powinna go zapytać o jego dzień pracy. Uznała w końcu, że powinni usiąść do stołu. Jeśli zechce, sam jej opowie.
Nakładali posiłek w milczeniu, ale Magda była zadowolona. Najwyraźniej przygotowane przez nią danie odpowiadało Olkowi. Zamyślił się nieco nad talerzem, zanim chwycił za widelec. Tak, jakby chciał o czymś powiedzieć, ale się wahał. Uznała, że to dobry moment, by podarować mu prezent. Wyjęła ostrożnie zza siebie portfel. Nie owinęła go niczym, nie naklejała durnych - jej zdaniem - kokardek. Przecież to nie były urodziny, a jedynie prezent bez okazji. Podała mu portfel nad stołem, obserwując jego reakcję. Chwilę przyglądał się zdumiony.
-To dla mnie? - zapytał.
Potwierdziła skinieniem głowy. Wziął portfel do ręki i obejrzał go dookoła. Otworzył, sprawdził szwy.
-No proszę, ręczna robota. Niemal doskonały. Skąd go masz? - zaciekawił się.
-Ukradłam pewnemu szejkowi. - odpowiedziała ze śmiechem.
Najwyraźniej uznał, że już się nie dowie, bo wstał od stołu i podszedł do wieszaka, na którym powiesił plaszcz. Nie widziała go dokładnie z pokoju, ale domyśliła się, że przekłada dokumenty i pieniądze do nowego portfela. Lubiła stary portfel. Jeden z tych przedmiotów, któy widziany kątem oka natychmiast przynosił jej obraz jego osoby, jego zapach. Pomyślała, że teraz to skojarzenie będzie mieć w dowolnej chwili, jeśli portfel zostanie w domu.
Olek wrócił do stołu. Jadł nieco zbyt zachłannie, jak na niego. Jakby nie był na obiedzie. Może nie był? Teraz Magda zaniepokoiła się, przypominając sobie jego zmartwione czoło gdy się rozbierał. Ale nadal o nic nie zapytała.

Zjedli. Olek złożył talerze i odsunął na bok.
-Nie gniewaj się, muszę się położyć. Wiem, że byłaś cały dzień sama ale nie dam rady wysiedzieć. Jestem zmęczony. - powiedział wstając. Podszedł do niej i ucałował ją w czoło. Później po prostu wszedł do sypialni, zdjął spodnie i koszulę, i rzucił się na łóżko jak ciężko chory. Magda siedziała jak skamieniała na krześle. Zrobiło jej się przykro. Cały dzień przecież nie myślała o niczym innym jak o wspólnym wieczorze. A on po prostu poszedł spać. Zastanawiała się, czy zauważył chociaż jej starania... Przecież cały dzień poświęciła tej jednej chwili... Chwili w której Olek powie... że jest zmęczony. Znowu.

Siedziała tak, czując dziwne, ale przyjemne odrętwienie. Pomyślała że zmęczenie po długim spacerze daje o sobie znać. Nie mając lepszego pomysłu na tą samotną, wieczorną chwilę, przeszła do sypialni i usiadła obok niego na łóżku. Musiał zasnąć natychmiast, bo nawet nie drgnęła mu powieka. Dziwiło ją, że poszedł spać nie nalegając na wzięcie prysznica. Najlepiej wspólne... To przekonało ją, że faktycznie miał ciężki dzień. Już nie było jej przykro. Patrzyła na niego, na jego zamknięte powieki, spokojną twarz, bezwładnie rozrzucone po poduszce ręce. Tak bardzo chciała z nim rozmawiać, przytulić go... Chociażby opowiedzieć o sytuacji, której doświadczyła w sklepie. A on po prostu spał.
Otworzył oczy, gdy wstała z łóżka. Chciał coś powiedzieć, ale był zbyt zaspany. Podała mu szklankę letniego soku. Wypił ją jednym łykiem i podniósł się na poduszce.
-Przepraszam. - powiedział. - Miałem naprawdę ciężki dzień.
-Ile to jeszcze potrwa? - zapytała go.
-Ale co takiego? - zdziwił się jej pytaniem.
-Ta praca Olek. Zmęczenie, stres, gonitwa... - odpowiadała cicho.
Przygarnął ją do siebie i pogładził po włosach.
-Jeszcze tylko kilka miesięcy. Muszę to dokończyć. - odpowiedział po namyśle.
Pomyślała, że to za długo. Że nie wytrzyma. Samotnych dni, samotnych wieczorów, samotnych rozmów z ludźmi, którzy jej nie obchodzą, i których ona nie obchodzi. Że zwariuje.
Rozpięła włosy i sięgnęła po koszulę nocną. Chwilę później leżała już obok niego. Zamknęła oczy przysuwając się do Olka. Bezwiednie objął ją, mocno, jakby się bał że mu ucieknie. Magda zamknęła oczy próbując spać.

Czasami... rzadko, ale czasami na granicy snu i jawy wracały do niej migawki wspomnień. Niepowiązane ze sobą urywki. Wyrwane z kontekstu słowa. Przewijały się dawno zapomniane twarze. Tak było i tym razem. Drgnęła nerwowo, słysząc przez sen swój własny krzyk. Czy faktycznie krzyknęła? Czy to tylko sen? Spojrzała na Olka. Przyglądał się jej. Było ciemno, ale widziała, że światło odbija się w jego oczach. Wiedziała, że to ona go obudziła. Było jej głupio... ale jeszcze bardziej było jej źle. Prawie zimno. Przytuliła się do niego jeszcze szczelniej, prawie wbijając się głową w jego pierś.
-Magda? - zagadał.
-Tak?
- Śpij. Jesteś u siebie. - szepnął zaspany.

Zamknęła oczy szukając ręką jego ręki. Poczuła wdzięczność. Pomyślała, że od rana czeka ją nuda. Uśmiechnęła się sama do siebie. Jej nuda. Jej spokój. Ta oswojona nuda, która sprawia, że nie musi się już niczego bać. Zasypiając pomyślała o chłopcu, uczepionym ramienia swojej mamy. Chłopcu, który czuł się bezpiecznie nawet, gdy wszyscy wokół krzyczeli z jego powodu. Znów poczuła wdzięczność. Tym razem do kobiety, która na nią krzyczała, a której najpewniej nigdy już nie spotka.



other prose: Krokodylek,

Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1