15 may 2012

True friend

- Diego! Aport! – krzyknęłam, rzucając patyk mojemu przyjacielowi. Był nim Beagle o silnym temperamencie, zawsze odważny i wierny. Miał on długie miłe w dotyku brązowe uszy, silne i potężne łapy ze skarpetkami w kolorze białym, długi czarny ogon z białą końcówką i śliczne brązowe oczka. Grzbiet miał czarny z białą plamką na karku, głowę brązową, pyszczek biały ze świecącym czarnym noskiem na końcu, a brzuszek i dumnie wypiętą pierś, białą. Mam go od niedawna, a część mojego serca należy już właśnie do niego. Zawsze lubiłam patrzeć na jego zabawy z innymi psami, ponieważ gdy byłam smutna, to nawet sam ten widok mnie rozweselał. – Grzeczny piesek. Chodź wracamy do domu – powiedziałam i ruszyłam wolnym krokiem w stronę domu, a mój posłuszny przyjaciel szedł zaraz za mną. Diego chodził już bez smyczy, ponieważ zawsze trzymał się blisko mnie i nigdy nie uciekał. Po powrocie do domu, spakowałam się, zjadłam obiad, a później tata zawiózł mnie do Flair, do mojego kuzyna Jake’a. Był on dla mnie jak rodzony brat, zawsze lubiłam z nim rozmawiać, ponieważ mnie rozumiał. Miał on krótkie włosy w kolorze orzecha włoskiego, niebieskie oczy, był wysoki, zawsze uśmiechnięty i był o rok starszy ode mnie. W czasie podróży podziwiałam roślinność rosnącą po obydwu stronach jezdni i kolor zachodzącego właśnie słońca. Gdy dotarliśmy już na miejsce, wysiadłam z samochody i zadzwoniłam dzwonkiem, umieszczonym na betonowym murze obok bramy. Po chwili drzwi do domu się otworzyły i ujrzałam uradowanego Jake’a. Otworzył bramę i przywitał mnie ciepłym uściskiem, oraz pięknym promiennym uśmiechem. Nie obyło się również bez dziury w jego spodniach, ponieważ Diego strasznie się cieszył i chciał zwrócić swoją uwagę, ciągnąc chłopaka za spodnie.
 - Później ci to zaszyję – powiedziałam patrząc karcąco na psa.
 - Żartujesz, te spodnie są starsze niż ja… Daj spokój i tak mają już z dziesięć dziur – odpowiedział Jake nadal nie tracąc poczucia humoru. – Cieszę się, że przyjechałaś. Dawno cię nie widziałem
 - Az tak bardzo się zmieniłam? – spytałam zdziwiona.
 - Nie! – zaprotestował szybko.
 - To czemu się tak przyglądasz? – zapytałam rumieniąc się.
 - Wyładniałaś – przyznał z grymaśnym uśmiechem na twarzy.
 - Przestań! – rozkazałam popychając go w pobliskie krzaki, pobiegłam do domu. Diego nie pobiegł za mną, tylko zaczął się wygłupiać z Jakiem. Gdy wyjrzałam przez okno, mój przyjaciel stał nad leżącym chłopakiem, liżąc go po twarzy i merdając wesoło ogonem. Zaśmiałam się cicho. Już po chwili Jake wygramolił się z pod Diega i wypuścił z kojca swojego psa. Był to owczarek niemiecki, o wiele starszy od mojego psa, miał wesołe oczka i śmieszny pyszczek, a wabił się Kuba. Pies podbiegł najpierw do chłopaka i skoczył na niego powalając go na ziemię. Polizała go po twarzy i zaczęła ganiać się z Diegiem po podwórku. Jake wstał z ziemi, otrzepał się i pobiegł w stronę domu, ale uważając, aby żaden z psów go nie zauważył
 - Gdzie jesteś?! – zawołał mnie, wchodząc do domu.
 - U ciebie! – powiedziałam i włączyłam płytę, którą znalazłam na stoliku, obok wieży. W trakcie uruchamiania płyty do pokoju wszedł Jake i usiadł na kanapie. Pierwsza piosenka, która się włączyła to „Dairy of Jane” w wykonaniu Breaking Benjamina.
 - Gdzie twoi rodzice? – spytałam siadając obok kuzyna na kanapie.
 - Pojechali do sklepu. Nie wrócą prędko – oświadczył biorąc do ręki karty do gry.
 - A Nick? – zapytałam, choć szczerze mówiąc trochę bałam się odpowiedzi.
 - Gra… - zaczął Jake.
 - Cześć Luna, jak ja cię dawno nie widziałem. O jeny, tyle chce ci pokazać, mam super grę, przeszedłem już prawie wszystkie levele. To nic, mam jeszcze jedną fantastyczną grę, możemy zagrać jak chcesz, ale to jeszcze nie wszystko… - przerwał nam Nick, który wtargnął właśnie do pokoju. Mówił tak szybko i niewyraźnie, że z trudem wyłapywałam kolejne słowa i chwile mi to zajęło zanim je rozszyfrowałam. Zgubiłam się już na samym początku, po słowach „tyle chce ci pokazać”.
 - O wilku mowa! Dosłownie – jęknął Jake. – No dobra Nick, wypad. – wstał i wyprowadził go na korytarz, szybko zatrzaskując drzwi, tuż przed jego nosem.
 - I wszystko jasne – wykrztusiłam. Jake usiadł ponownie obok mnie i zaczął tasować karty. Po chwili zauważyłam, że włączyła się druga piosenka, a była nią „Whispears in the dark”, którą śpiewał Skillet.
 - Zagramy? – spytał Jake, pokazując karty. W tym samym momencie usłyszeliśmy szczekanie Kuby i Diega. Spojrzeliśmy na siebie z przerażeniem i szybko pobiegliśmy na dwór. Podczas naszej nieobecności psy się bawiły, jednak teraz przerodziło się to w agresję. Gdy znaleźliśmy się już na dworze, ujrzałam jak Kuba trzyma Diega w swojej paszczy, rzucając nim we wszystkie strony. Wybuchnęłam histerycznym płaczem, przez moją panike nie mogłam się ruszyć z miejsca, za to chłopak otworzył Kubie pysk, uwalniając mojego przyjaciela i zamknął ją w budzie. Przerażony pies skoczył prosto w moje ręce, był wykończony, na jego grzbiecie widniały dość głębokie rany, z których sączyła się krew. Zakręciło mi się w głowie, zachwiałam się i o mało nie wylądowałam na ziemi, na szczęście Jake w ostatniej chwili mnie podtrzymał i przejął ode mnie Diega. Po wejściu do domu ruszyliśmy w stronę łazienki, chłopak obmył rany psa i założył opatrunek, a później przyniósł wiklinowy koszyk, wyścielił go kocem i położył Diega spać. Mój przyjaciel nie czekając na pozwolenie, wyszedł z koszyka, wskoczył mi na kolana, skulił się w kłębek niczym malutki kotek i zasnął. Ja cały ten czas siedziałam sparaliżowana i cała zapłakana na fotelu w dużym pokoju. Przytuliłam do siebie psa i jeszcze bardziej się rozpłakałam.
 - Przepraszam Diego… - wyszeptałam zapłakana.
 - To nie twoja wina. – powiedział Jake, siadając przy mnie i przytulając mnie pocieszająco. Siedzieliśmy tak przez kilkanaście minut. Pies cały czas spał, wykończony tym zdarzeniem i ciesząc się, że jestem blisko niego. Chłopak ocierał moje policzki, lecz na marne, ponieważ po chwili i tak były zalane nowymi łzami.
 - Idę się przejść – rzuciłam, wstając z fotela i wyszłam na podwórko. Po chwili zorientowałam się, że Diego idzie tuz przy mojej nodze. Przeszłam nad bramą, nie chcąc jej otwierać, a pies przeszedł pod nią, wykopując sobie dołek. Po przejściu przez jezdnię, znalazłam się na łące pełnej kolorowych kwiatów. Szłam przed siebie nie zważając na to, która godzina czy gdzie idę, lub gdzie jestem. Najważniejsze było to, że mój przyjaciel był przy mnie. Szliśmy tak już dobre 20 minut, a ja nadal nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Nagle poczułam, że się zapadam. Dopiero teraz zorientowałam się, że weszłam w błoto. Nie mogłam wyjść, gdy próbowałam się oswobodzić, bądź wykonywałam gwałtowne ruchy, zapadałam się coraz bardziej.
 - Diego! Biegnij po pomoc! Idź po Jake’a – rozkazałam. Nie musiałam drugi raz powtarzać, bo po chwili już go nie było. Starałam się nie ruszać, aby nie zapaść się jeszcze bardziej. Błoto dosięgało mi do pasa. Jakby tego było mało, zaczął padać deszcz. Pomimo tego, że rano na niebie nie było widać ani jednej chmurki, teraz niebo było pokryte ciemną warstwą, ściśle zwartych puchatych owiec, które nie przepuszczały ani jednego promyka. Nie pomagało to mojej sytuacji, dlatego że błoto stawało się rzadsze i wciągało mnie coraz głębiej. Na szczęście minutę później ujrzałam Diega i Jake’a biegnących w moim kierunku.
 - Nic ci nie jest? – spytał kuzyn rozglądając się za jakimś patykiem.
 - Na szczęście, nie. Ale gdyby nie Diego – odpowiedziałam i spojrzałam na psa. – Dziękuję. – pies znalazł jakiś patyk i podał go Jakowi. Próbowali mnie nim wyciągnąć, jednak już za pierwszym podejściem kij złamał się, robiąc dużo hałasu.
 - I co teraz? – zapytał załamany chłopak.
 - Nie wiem, ale musisz się pospieszyć – odpowiedziałam podenerwowana.
 - A no tak! Mam jeszcze pasek – powiedział uradowany i jednym ruchem wyjął go ze spodni. Rzucił mi jeden koniec, a drugi trzymał kurczowo w rękach. Diego chcąc się na cos przydać, złapał go zębami za nogawkę i pomógł ciągnąć. Gdy znalazłam się z powrotem na twardym lądzie, uściskałam oby dwóch, dziękując za uratowanie życia. Wracając do domu Diego nas prowadził, abyśmy się nie zgubili. W domu chłopak dał mi jakieś swoje ubrania, więc obmyłam się pod prysznicem i przebrałam. Czułam się trochę dziwnie w nie swoich ubraniach, nie dość, że o rozmiar większych, to jeszcze wyglądałam w nich jak patyk, na którym wszystko wisi. Gdy wróciłam już do pokoju kuzyna, on czekał na mnie siedząc na kanapie i rozdając karty.
 - Nawet ci ładnie – zaśmiał się Jake.
 - Śmieszne! – warknęłam i usiadłam obok niego, biorąc swoje karty. – Nie masz szans!
 - To się jeszcze okaże – powiedział i posłał mi złowrogie spojrzenie. Oczywiście po paru rundach poddał się, bo cały czas go ogrywałam. Za oknem padał deszcz, ale ja nie przejmowałam się pogodą, tylko cieszyłam się, że mam jeszcze dwa dni, na spędzenie ich u boku mojego kuzyna.
 
*               *               *               *               *               *               *               *             *               *               *               *
 
Minęły już dwa tygodnie od wyjazdu do Flair. Po ranach Diega zostały tylko dwie blizny, na szczęście nic poważniejszego mu się nie stało. Jadłam właśnie obiad i rozmyślałam jak spędzić resztę wakacji.
 - Dziękuję, było przepyszne – powiedziałam, odchodząc od stołu. Po wejściu do pokoju, ujrzałam ze pies jeszcze śpi, więc usiadłam na łóżku i zaczęłam czytać „Przed świtem”. Nie przeczytałam jednak dużo, ponieważ Diego się obudził i musiałam wyjść z nim na spacer. Schodząc po schodach, włożyłam sobie słuchawki do uszu i włączyłam odtwarzacz mp3. Na dworze było słonecznie, na niebie nie znalazłam ani jednego puchatego baranka, większość ludzi zamiast korzystać z pięknej pogody, chowała się w cieniu drzew. Dziwiło mnie to, ponieważ w naszym mieście nie często świeciło słońce, nawet w lato. Ja osobiście cieszyłam się ze słońca i zamierzałam je wykorzystać idąc na długi spacer. Na ulicach było dzisiaj bardzo tłoczno, wszyscy musieli się pilnować, aby nie spowodować wypadku, było to bardzo trudne, bo niektórym przechodniom tak było spieszno, że wychodzili na ulicę prosto pod koła samochodów. Moim celem była łąka za Torami, lubiłam się tam przechadzać, ponieważ tam zawsze było spokojnie i cicho. Gdy przedarłam się już przez ulicę i dotarłam na miejsce, spotkałam moja koleżankę Verę. Chwile z nią pogadałam i przy okazji jej pies pobawił się z Diegiem. Dziewczyna miała miniaturkę Yorka, ale jej pies bardziej przypominał małego pudelka. Po odejściu Very, pościgałam się trochę z moim psem i gdy zorientowałam się, że jestem już spóźniona, ruszyłam w stronę domu. Przechodząc przez ulice tak się spieszyłam, że nie zwracałam uwagi czy jedzie jakieś auto czy nie. Niestety przy ostatniej ulicy dzielącej mnie od domu, przeliczyłam się, weszłam na pasy i zorientowałam się, że w moją stronę zbliża się czerwone auto. Było już za późno. Strach mnie sparaliżował. Wszystko działo się tak szybko. Ktoś odepchnął mnie z dużą siłą na drugą stronę, usłyszałam pisk opon i dźwięk tłuczonego szkła. Potem nastała zupełna cisza. Byłam cała roztrzęsiona ze strachu, bałam się odwrócić i spojrzeć, co się stało. Gdy wreszcie udało mi się pokonać lęk, odwróciłam się i na masce samochodu ujrzałam mojego psa. Z oczu zaczęły mi spływać krople łez. Podbiegłam do samochodu, wzięłam Diega na ręce i popłakałam się jeszcze bardziej. W pewnym momencie zorientowałam się, że on na mnie patrzy.
 - Przepraszam – szepnęłam, a on spojrzał na mnie swoim słodkim i niewinnym wzrokiem, uśmiechnął się… i zamknął swoje oczy już na zawsze. A ja dopiero teraz zrozumiałam to, jak bardzo go kochałam i kogo utraciłam.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1