19 february 2025
Bajka: Tajemnica starego młyna
Kiedyś dla 4 letniej siostrzenicy napisałem bajkę i teraz, dla zrównoważenia tej mojej, nie za delikatnej, męskiej prozy, postanowiłem pokazać odrobinę czegoś zupełnie przeciwnego. Miłego czytania.
Dziewczynka leży w zupełnych ciemnościach. Sama, samiusieńka. Jest przerażona. Na zewnątrz szaleje burza. Potężne porywy wiatru wpadają przez wybite okna i wydają przeciągły gwizd, potem jakieś łkanie przechodzące w głuchy jęk, by za chwilę zamilknąć. Nastaje cisza raz po raz przerywana potężnym odgłosem grzmotów, dudniących jak przewalające się przez pola szatańskie walce. Potężne błyskawice rozrywają niebo, jakby miał nastąpić koniec świata. Słychać jak zacina deszcz, ściana wody z łoskotem spada na dach i ściany młyna. W ciemnościach skrzypią wiązania belek stropowych, drewniane schody, tłuką się wyrwane okiennice. Grozy sytuacji dodaje coraz większy ból w nodze. Czuje, że opuchlizna się powiększa. Każda próba zmiany pozycji kończy się nasileniem bólu. Zrezygnowana i obolała. Już nie boi się o siebie. Teraz myśli tylko o Krzysiu. Okazał się taki potrzebny, mądry i odważny. A ona była dla niego taka niedobra. Jest jej starszym bratem, jedenastoletnim chłopcem, który do tej pory bardzo ją denerwował. Nie mogła mu nigdy darować tej jego wolności, tej swobody z jaką mógł godzinami ganiać z chłopakami po boisku, przychodzić upaćkany w błocie, poobdzierany, brudny. Nikt mu nie robił żadnych wymówek, a wręcz odwrotnie: ojciec z uśmiechem stwierdzał, że to jego krew, a mama cała szczęśliwa, że się wybiegał, wyszalał, zaganiała do wanny szykując mu wspaniałą kolację – bo przecież pewnie umiera z głodu.
Jej nigdy niczego nie było wolno, a przynajmniej nie tak jak jemu. O ubrudzeniu się nie było mowy. Dziewczynka zawsze ma być czysta – cięgle to słyszała. Czysta, mądra, grzeczna, aniołek. Tego nie wolno, i tego i tamtego. Same zakazy. Jejku, jak ona mu zazdrościła, jak go za to nie lubiła. Krzyś jednak nie miał pretensji, choć czuł, że ma mu coś jest nie tak. Traktował ja jak młodszą siostrę, której trzeba doglądać, aby nic się nie stało. Obrywał za to, bo ona nie znosiła tego, a najbardziej się wściekała, gdy próbował jej pomagać przy komputerze. Przestał więc, a ona nie lubiła go jeszcze bardziej.
- Mamuniu, boję się – szeptała po cichu. - Bardzo się boję o Krzysia. Pomóż mu. Ta okropna burza! Jejku, jak on da sobie radę? Obiecuję, że będę już grzeczna. Nie będę dokuczała, tylko niech mu się nic nie stanie. Proszę...
Jakby na przypieczętowanie tych słów uderzenie pioruna zatrzęsło całym młynem. Przeżegnała się robiąc znak krzyża i pocałowała medalik.
- Przyrzekam, naprawdę przyrzekam!
- Szczur! - Dziewczynka nie wierzy własnym oczom. Jest jeszcze bardziej przerażona. - Prawdziwy szczur! Mamusiu, boje się... Gdzie jesteś?
- Pan Szczur, jeśli już! – Słyszy wyraźne słowa, wypowiadane z godnością, głosem niskim i mocnym. - Młoda damo, pozwól, że się przedstawię: Barabasz z rodu Taracho, najstarszego szczurzego rodu na planecie Ziemia. Nie chwaląc się, także najznamienitszego. Pewnie słyszałaś?
- Nie słuchaj tego przechwalania! - Z ciemności rozlega się śpiewny, damski głos, o bardzo ciepłej barwie, charakterystycznej dla osób pogodnych i pozytywnie nastawionych do rzeczywistości. - Mój mądry mąż, czasami nie panuje nad chęcią błyśnięcia rodowymi herbami, szczególnie przy obcych. Ale wybacz staruszkowi, nie ma za wiele do tego okazji, więc teraz korzysta.
- Gryzetko, kochanie – Barabasz poprawia siwy wąs i z uśmiechem kontynuuje. - Dołącz do nas, zobacz jaka ładna, młoda dama zaszczyciła nas swoją obecnością.
Po chwili z ciemności wynurza się postać żony Pana Szczura. Wyraźnie od niego inna, prawie o połowę mniejsza i szczuplejsza. Oczy ma duże, otoczone długimi rzęsami, a kolor ich wydaje się ciemny, jednak w tych warunkach, trudny do określenia.
- Młoda damo, oto moja ukochana żona Gryzelda, z rodu Nacho, słynącego z wielu artystów: malarzy, pisarzy, poetów, a także z utracjuszy, trwoniących rodzinny majątek. Oczywiście nie słyszałaś, jak mniemam?
- Daj spokój Bary, nie męcz naszego gościa. Zobacz jaka jest wystraszona.
- Nie słyszałam... - Dziewczynka najwyraźniej czuje się zakłopotana. - Przepraszam.
- Ha ha – śmieję się Gryzelda i spogląda na męża. - Jednak nie jesteśmy tacy znani, jak nam się wydawało. Oj Bary, Bary, dość tych przechwałek. - I zwracając się do dziewczynki pyta: – A ty kochanie jak się nazywasz?
- Mela, mam na imię Mela – Dziewczynka już śmielej odpowiada, ale przerażenie nie znika z jej twarzy.
- Ładnie – stwierdza Barabasz i podkręca wąsa. - Ładna dziewczynka i ładne imię. A ile masz lat?
- Dziewięć.
- Ooo – Gryzelda uśmiecha się szeroko. - A zgadnij ile mój mąż ma lat? Pewnie nigdy nie zgadniesz.
- No właśnie – wtrąca Barabasz. - Nie zgadniesz – stwierdza i odchodzi w ciemność.
Błyskawica rozrywa niebo i przez wybite okna wpada do środka przerażająca wiązka światła, oświetlając na moment całe wnętrze, olbrzymie sieci, rozpięte pomiędzy belkami pajęczyny, a na ich tle Gryzelda jak duch jakiś potworny, dopełnia całości. Znowu nastaje ciemność, i po chwili donośny grzmot przetacza się przez młyn, drży ziemia, a dziewczynka zakrywa oczy rękami i zaczyna płakać.
- Nie płacz dziecko. Szkoda twoich pięknych oczu. Jesteś tu bezpieczna, wśród przyjaciół. Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.
W tym momencie w pomieszczeniu robi się jasno. Barabasz z lampą naftową zbliża się do miejsca gdzie leży dziewczynka. Ciepłe światło oświetla otoczenie i robi się raźniej. Mela odsłania zapłakane oczy i próbuje się uśmiechnąć. Teraz wszystko wydaje się bardziej przyjazne, nawet Pan Szczur wydaje się sympatyczny i dobroduszny, przez jego siwy wąs i srebrne skronie, oraz spory brzuszek, przypomina trochę Świętego Mikołaja, ale Pani Szczurzyca wygląda naprawdę pięknie, i w tym świetle nareszcie można rozpoznać kolor jej błyszczących oczu. Jest jak chabry na polu, tak intensywny i ekscytujący.
- Czy teraz już lepiej? - Barabasz jest najwyraźniej dumny i czeka na pochwałę.
- Cudnie! - Mela uśmiecha się nareszcie. - Dziękuję Panie Szczurze.
- Mów mi Bary. Nie jestem, aż takim staruszkiem. Mam tylko dziewięćdziesiąt dziewięć lat.
- A do mnie mów Gryzka, jestem od niego o dwadzieścia lat młodsza, więc możemy się zaprzyjaźnić. Co ty na to?
- A czy mogę mówić ciociu i wujku?
Para szczurów spojrzała po sobie, i po chwili uśmiech zamienił się w radość. Barabasz objął żonę ramieniem i powiedział:
- Będziemy tym zaszczyceni młoda damo, Melu. Możemy tak cię nazywać?
- Tak, tak - pierwszy raz Mela czuje się bezpiecznie. - Ciociu i wujku.
- Pewnie jesteś głodna i spragniona? - Gryzelda robi poważną minę. - No zobacz Bary, że też o tym nie pomyśleliśmy. Ty potrafisz się tylko chwalić, a dziecko jest naprawdę głodne.
- Już dobrze, Gryzuniu, zaraz to naprawimy.
- Już ty się tak nie przymilaj, tylko idź zobacz, gdzie się podziały te małe psotki. Niech przyniosą jakieś smakołyki ze swoich zapasów. Najlepiej jakąś czekoladę, cukierki. Lubisz to dziecko, prawda?
Barabasz zakręcił wąsa i zniknął, za drzwiami.
- Kto to są te psotki? Ciociu.
- A, to nasze dwie ulubienice, myszki bliźniaczki. Niby takie same ale całkiem różne. Trudno byłoby je odróżnić, ale na szczęście mają całkiem inne charaktery. Jedna wesoła i psoci ile się da, a druga poważna, podejrzliwa, płochliwa. Ale obie prześliczne. Zaraz je poznasz.
W tej właśnie chwili drzwi otworzyły się z impetem, i wpadły do środka dwie szare myszki. Jedna stanęła zaraz przy drzwiach i przygadała się z bezpiecznej odległości, a druga usiadła tuż przy ramieniu Meli, i spytała:
- Długo zamierzasz tak leżeć? - I zaraz zaniosła się śmiechem – żartowałam, ha ha, wiem przecież co się stało, ale nie mogłam się powstrzymać... ha ha ha.
- No dobra, widzisz Melu, co ja z nimi mam? Ta obok ciebie to Śmieszka, a ta druga, sama powaga, to Ponuraczka. Ale nie daj się zwieść, obie maja wielkie serduszka.
- To my biegniemy po słodycze, lubisz? - I nie czekając na odpowiedź zrywają się do biegu i znikają za drzwiami.
Na zewnątrz burza nie ustaje, słychać ulewę i uderzenia piorunów, ale teraz przy świetle lampy i tylu przyjaciołach, Meli nie wydaje się to już tak straszne. Jest spokojna i uśmiechnięta. Jednak nie potrafi przestać martwić o brata. Wraca Barabasz i niesie torbę, a za nim wpadają siostry psotki.
Podaje torbę żonie, a ona wykłada czekoladę, cukierki czekoladowe, jabłko i gruszkę. Wszystko to kładzie na podłodze obok Meli.
- Jedz kochanie, dużo tego nie ma, ale zawsze.
Wszyscy patrzą jak dziewczynka pochłania czekoladę, i gdy zaczyna przegryzać jabłkiem, z góry, spod samego dachu, gdzie kompletna ciemność spowija wszystko, odzywa się głos, poważny, ostry, nawykły do rozkazywania.
- A o mnie to wszyscy zapomnieli! Też tu mieszkam i mam prawo poznać nieproszonego gościa. Nieprawdaż?
Zapadła cisza i rozległ się szum skrzydeł. Wielka sowa, z okularami na dziobie, wylądowała na drewnianej barierce przy schodach. Otrzepała się, przybrała poważną pozę, i zwróciła głowę w stronę zebranych.
- A oto nasza chodząca mądrość, no raczej fruwająca – poprawił się Barabasz. - Mądrucha.
Tak ja tu wszyscy nazywamy.
- Dziwne, że nikt nie pamięta, jak ja się naprawdę nazywam. Poświeciłam całe życie aby nieść kaganek oświaty w wasze niezliczone potomstwo, a tu taka zniewaga. Nazwaliście mnie tak, bo nie potraficie wymówić mojego nazwiska. Młoda panno, nazywam się Maria Dolores Gutierres Romero.
- Brawo, brawo Pani Sowo. Bardzo pięknie.
- Powiedz mi dziecko, jak to się stało, że tu jesteś. Nigdy cię nie widziałam w tej okolicy.
- Bo nie jestem stąd. Przyjechałam tylko na ten weekend. Wraz z rodzicami i bratem. Tu niedaleko znajomi rodziców mają swój dom. Gdy zaczęła się zabawa i tańce, nudziliśmy się z bratem. To ja wymyśliłam, że się po cichu wymkniemy i zwiedzimy okolicę. Trochę zabłądziliśmy, zrobiło się ciemno, no i ta okropna burza. Schroniliśmy się tutaj, a ja potknęłam się na schodach i wylądowałam na dole. Coś mam z nogą, boli i puchnie. To wszystko moja wina. I boję się o Krzysia, mojego brata. Poszedł po pomoc, a tu taka burza, ciemno i leje. Oby się tylko nie pogubił. Tak się boję. Sama nie wiem.
- Tak to jest, gdy się nie słucha starszych! – Sowa poprawia okulary. - Dzisiejsza młodzież myśli, że wszystko im wolno. Robią co chcą i nie wiedza, ile wokoło czai się niebezpieczeństw, zasadzek. Dawniej była większa dyscyplina, nie do pomyślenia było odchodzić od stołu bez pozwolenia, a co mówić o takim samowolnym oddaleniu. Skandal!
- Dobrze, dobrze – spokojnie przerywa jej Gryzelda. - Dzieci zawsze były dziećmi. Jak świat światem, broiły i będą broić. Nie czas teraz na te szkolne nauki. Stało się i trzeba się zaopiekować dziewczynką, aby spokojnie doczekała pomocy. - I zwracając się do Meli – nie chce ci się spać kochanie, nie jesteś śpiąca?
- Jestem – ziewa szeroko wywołując uśmiech na wszystkich twarzach. - A gdzie są wasze dzieci, pusto tu jakoś. Dlaczego, ciociu, wujku?
- Dawno dawno temu byliśmy liczną, bardzo zacną rodziną. Mieszkaliśmy w wielkim młynie, w którym tętniło życie. Słychać było rozmowy ludzi, ich krzyki i nawoływania, śmiechy. Jedzenia było w bród. Nikt nas nie wyganiał, dobrze się żyło. Niestety nadszedł czas, gdy wszystko się zmieniło. Młyn przestał pracować, opuścili go ludzie, a na ich miejsce przyjechały wielkie maszyny. Cały nasz świat zawalił się w jednej chwili. Podobno w tym miejscu miała przebiegać wielka autostrada, i wszystko miało zostać zburzone, zrównane z ziemią. Musieliśmy uciekać.
Barabasz zamyślił się zasmucony. Mela otworzyła zamknięte oczka i zapytała zaciekawiona:
- I co? Co było dalej?
Szczur ocknął się i zaczął opowiadać dalej.
- Była nas cała gromada, kiedy opuszczaliśmy młyn. Z oddali patrzyliśmy na miejsce, w którym spędziliśmy wiele lat. Wiedzieliśmy, że już nigdy tu nie wrócimy.
Przebyliśmy długą drogę, zanim znaleźliśmy nowe siedlisko. Wielu z nas zrezygnowało, wielu odeszło, a my z naszymi dziećmi dotarliśmy, aż tutaj. Ten młyn również nie działa, ale stoi i daje nam schronienie. Jest tu cicho i spokojnie. Nikt nie ma zamiaru go burzyć.
- A gdzie są teraz wasze dzieci, wujku? - zapytała Mela
- Są już dorosłe i mają swoje domy i rodziny. Czasem nas odwiedzają. Wtedy jest naprawdę wesoło. - Szczur uśmiechnął się do siebie i spojrzał na żonę. Pani szczurzyca również uśmiechnęła się leciutko na wspomnienie czegoś, co ją ucieszyło, i powiedziała:
- Dzieci zawsze sprawiają radość, dzięki nim stajemy się lepsi.
- Dlaczego? - zapytała dziewczynka
- Bo dzieci to szczęście i miłość, one wzbudzają w nas najlepsze uczucia. - Odpowiedział z powagą szczur.
- A myślisz wujku, że mój tata i mama kochają mnie tak, i tęsknią za mną?
- Oczywiście Melciu! Na pewno teraz się o Ciebie martwią, bo Cię kochają i jesteś dla nich najważniejsza na świecie.
Mela westchnęła i ponownie zamknęła śpiące oczka. Była bardzo zmęczona, ale spokojna. Barabasz dodał jej wiary i nadziei w to, że wszystko będzie dobrze. Przytuliła się do słomianej poduszki i ziewnęła.
- Śpij dziecko - szepnął Barabasz – śpij, jutro będzie nowy dzień i na pewno przyniesie dużo radości, bo ci co nas kochają nigdy z nas nie rezygnują.
- Opowiesz mi bajkę? - Poprosiła cichutko.
- Hmm – popatrzył na żonę. Skinęła głową i zachęciła uśmiechem. Podkręcił siwego wąsa, podrapał się po głowie i zaczął:
- Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, w małym domku, wraz z rodzicami, żyła sobie mała dziewczynka. Miała na imię Klara. Bardzo lubiła biegać po łące, zrywać polne kwiatki, obserwować chmurki. Kochała wszystkie zwierzęta. Bo Klara miała niespotykany dar: rozumiała mowę zwierząt i potrafiła z nimi rozmawiać.
Pewnego razu, zaraz po śniadaniu, w piękny letni słoneczny poranek, jak zwykle wybiegła na swoją ukochaną łąkę. Było na nie pełno robaczków, myszek, królików, szczurów, biedronek, żuczków i ptaków, nawet sam Pan Bocian. Dziewczynka uwielbiała z nimi przebywać, rozwiązywać ich zwierzątkowe problemy: - a to, że stłukły się jajka, a to, że sowa nie może spać bo za głośno, a to, że pan kret ma katar i jest chory, a to, że królik nie może znaleźć swojej marchewki. Ojej, zawsze dużo tego było! Zwierzątka chętnie przybywały do Klary, bo miała bardzo dobre serduszko i zawsze znajdowała słuszne rozwiązanie, a co najważniejsze, nigdy, nikogo nie pominęła, zawsze chętna do pomocy. Tym razem było podobnie. Otoczyły Klarę i nie dały jej dojść do głosu przekrzykując się nawzajem. Dziewczynka klasnęła głośno w rączki, żeby uspokoić całe towarzystwo, ale tym razem, nie to uspokoiło zwierzęta. Gdy się odwróciła za wzrokiem ich wystraszonych oczu, zobaczyła, że z pobliskiego lasu idzie w ich stronę wielki wilk. No, wilka to bali się wszyscy, i ludzie i zwierzęta. Wilk to wilk. Nawet Klara się bała, zaczęła powoli wycofywać się z łąki, aby uciec do domu. Już się odwracała, by rozpocząć bieg, gdy usłyszała głos:
- Proszę was, nie uciekajcie!
Głos był tak błagalny, że dziewczynka pomimo strachu zawróciła.
- Czy mogę ci zaufać? - Zapytała wilczym językiem, który też znała.
- Jestem ranny - odpowiedział wilk. - Potrzebuję pomocy.
Dziewczynce zrobiło się żal zwierzęcia. Zobaczyła, że faktycznie kuleje, przednie łapy ma całe we krwi. Postanowiła wyjść mu na spotkanie. Inne zwierzęta zamarły. Klara była taka odważna! Ich Klara.
Dziewczynka zbliżyła się do wilka.
- Nie bój się mnie. Nazywają mnie Ramzes. Wiem, że mnie rozumiesz, i liczę na twoją pomoc.
- Co się stało?- Zapytała Klara. - Skąd tyle krwi?
- Mieszkam w głębi lasu, przy strumyku z moja rodziną... - Wilk się wzruszył, łza zakręciła się w oku, ale po chwili mówił dalej - Dziś taka piękna pogoda, więc moja żona i ja wyszliśmy z małymi wilczkami na polanę. Odpoczywaliśmy, a małe hasały po lesie blisko nas. Kto by przypuszczał... I nagle usłyszałem strzały. Trafili w moją ukochaną, mnie tylko postrzelili. Zerwałem się i zacząłem krzyczeć do maluchów, żeby uciekały w stronę strumyka, do lasu. Udało im się uciec i mnie też. Pokuśtykałem za nimi, ale nie potrafię im pomóc. Niestety wpadły do strumienia i same się nie wydostaną. Są za małe. Jeśli im nie pomożesz zginą. Ja nie mam siły, strumień jest zbyt silny. Porwał je, ale szczęśliwie trzymają się wystającego konara. Ale sam tam nie dotrę, moje łapy nie wytrzymają.
Klara nie zastanawiając się krzyknęła przerażona:
- Szybko Ramzesie! Prowadź mnie do swoich dzieci!
Razem udali się w stronę lasu, a zdziwione, przerażone zwierzęta za nimi. Przecież to była ich Klara. Nie zostawią jej samej.
Klara zdyszana dobiegła do strumienia, a za nią ranny wilk. Małe wilczki skamlały wycieńczone w wodzie. Były wystraszone i całkiem same. Trzymały się ostatkiem sił.
Dziewczynka szybko wbiegła do wody, która sięgała jej zaledwie kolan, i po kolei brała na ręce małe wilczki mówiąc do nich ciepłe słowa, uspokajając je i tuląc.
Kiedy wszystkie były na brzegu, szczęśliwy tata dziękował Klarze, a dziewczynka głaskała wilczęta, które już po chwili tuliły się do niej, jak do matki.
- A tobie jak pomóc Ramzesie? - zapytała.
- Ja sobie poradzę - odpowiedział szczęśliwy - rany nie są głębokie, wyliżę je i się zagoją. Wiesz, że to zawsze działa. To tylko kwestia czasu.
Wszystkie zwierzątka, które pobiegły za Klarą przyglądały się temu, i szybko rozniosła się po lesie wieść o małej odważnej dziewczynce, która uratowała wilczki i nie bała się wilka.
Jeszcze przez kilka następnych dni Klara przychodziła do wilczej rodziny. Była ciekawa jak sobie radzą.
Od tamtej pory coraz więcej zwierząt przychodziło do niej. Była ich najlepszym przyjacielem. Bo prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. A na Klarę zawsze można było liczyć.
- Biedne wilczki, takie malutkie, bez matki – Mela zasypiając, ostatkiem sił otworzyła oczka. - Tak mi ich szkoda.
Gryzelda otuliła małą dziewczynkę i pocałowała w czoło.
- Zaśpiewam ci kołysankę, a Bary przygasi trochę lampę. Nie bój się. Będziemy tu wszyscy, aż ktoś po ciebie przyjedzie. Jesteś bezpieczna, wśród przyjaciół. Otulę cię kocykiem i zaśpiewam, staraj się zasnąć. Śpij kochanie. Zamknij oczka.
I gdy przygasła lampa, rozległ się ciepły, z głębi serca płynący głos:
Zachodzi słoneczko
i ptaszki poszły spać
wiatr cichnie zmęczony
uciekł w ciemny las
w srebrzystej poświacie
wschodzi księżyc blady
ty zamknij swe oczka
cały dzień czuwały
odpocznij maleńka
nie płacz otrzyj łzy
poduszkę ci podam
z puchu rannej mgły
kołderką okryję
byś nie marzła nocą
śpij słodko do rana
gwiazdki ci migocą
- Tu jest, mamo, tato, tutaj! - Mela przez sen słyszy głos Krzysia.
Zawija się bardziej w koc i śpi dalej. Taki piękny ma sen. Zielone łąki pełne kaczeńców,
mokra trawa, słońce, błękit nieba. Biega boso zrywając stokrotki. Wiatr tańczy w jej złotych włosach, zaplata wianek, słyszy wołanie brata... Budzi ją szarpniecie za ramię.
- Obudź się kochanie, jesteśmy.
- Mamo! - Mela chwyta mamę za szyję, przyciąga mocno, zanurza twarz w jej włosach i jest taka szczęśliwa, ale kiedy unosi się lekko czuje przeszywający ból w nodze.
- Auuuu!!!! - Syczy odruchowo. - Boli.
- Wiem wszystko kochanie. Krzyś opowiedział co się stało. Przepraszam, że tak długo to trwało, ale przez tą burzę twój brat nie mógł znaleźć drogi. Dopiero nad ranem do nas dotarł. Jest taki dzielny.
- Wiem mamo, wiem. Gdyby nie on...
- Nawet nie myśl. Jak ty się nie bałaś taka sama? Boże, ale ja mam dzielne dzieci!
- Nie byłam tu sama.
- Jak to?
- Był tu Pan Szczur z żoną, dwie myszki bliźniaczki, i Pani Sowa. Opiekowali się mną całą noc. Nie bałam się. Nic a nic.
Mama spogląda na Melę, ma łzy w oczach, serce jej bije jak nigdy, następnie przenosi wzrok na męża i syna i mówi szeptem: - Ona biedaczka majaczy! Boże. - I dodaje już głośniej – zabierajmy ją stąd jak najszybciej, jedziemy prosto do lekarza. Dziecko kochane!
- Mamo, ale to prawda!
- Tak, tak. Prawda... Wierzę ci, ale jedźmy. Nie zwlekajmy.
Mela rozgląda się wokoło. Nie ma śladu po nocnych gościach. Zniknęła nawet lampa naftowa. Już prawie uwierzyła, że to był tylko sen. Ale w kącie, tuż przy wybitym oknie, zauważyła ogryzek jabłka. To ona go tam rzuciła. Nikt inny. Wszystko schowali, lampę, papierki po cukierkach i czekoladzie, ale zapomnieli o tym ogryzku. A jednak to nie był sen. I gdy wynoszą ją na rękach z młyna, i wsadzają do samochodu, zaczyna się głośno śmiać. Nie może się powstrzymać.
- Niedobrze – szepcze żona do męża. - Może jednak od razu do szpitala.
Samochód rusza i Mela podnosi wzrok na poddasze, gdzie w wybitym oknie siedzi Barabasz i Gryzelda. Jest pewna, że się uśmiechają. Jest jednak za daleko, żeby mieć pewność. Może nawet mi machają – myśli i macha dłonią przez szybę samochodu.
- Komu tak machasz – Krzyś pochyla głowę, aby coś zobaczyć, ale Mela zasłania mu okno sobą.
- Tak po prostu, macham na do widzenia.
I w tym momencie nad samochodem przelatuje sowa, macha skrzydłami i wraca do młyna.
- Widziałaś?
- Co?
- Wielki ptak.
- To sowa głuptasie, sowa.
Samochód skręca w polna drogę, musi zwolnić z powodu dużych kolein, otwierają więc okna, gorąco. Taki piękny słoneczny dzień. W końcu to sierpień, słońce przegląda się w dojrzałych łanach zbóż, ciepły wiatr kołysze czerwone maki i chabry, idą żniwa, czas radości i dostatku.
- Chcesz opowiem ci ciekawą historię – Mela patrzy na Krzysia z uśmiechem, już wie, że bardzo go kocha, bo jest jej bratem, jej przyjacielem, i może zawsze na nim polegać.
- Co znowu wymyśliłaś? - Pyta podejrzliwie Krzyś.
- Zobaczysz. Spodoba ci się ta opowieść. Nigdy takiej nie słyszałeś.
21 february 2025
wiesiek
21 february 2025
Eva T.
21 february 2025
ajw
20 february 2025
absynt
20 february 2025
absynt
20 february 2025
wiesiek
20 february 2025
marka
20 february 2025
marka
20 february 2025
marka
20 february 2025
marka