30 january 2025

Utkany z przypadku cz.1

Od autora: Całość jest dużo dłuższa, ale postanowiłem dozować tekst, aby nie odstraszyć czytelnika...


Nigdy nie będę fa­ce­tem sprzed wieku pary, sier­mięż­nym i god­nym za­ufa­nia. Tamte lata ode­szły w dymie spa­lo­nych fo­to­gra­fii, li­stów po­pla­mio­nych skro­plo­nym wspo­mnie­niem, po­wie­wem ste­pów i za­pa­chem ma­chor­ki. A prze­cież to tak nie­daw­no. Jesz­cze czuję drże­nie serca, gdy pierw­szy raz zo­ba­czy­łem wschód słoń­ca, od­dech na mojej szyi i rytm pę­dzą­ce­go po­cią­gu. Je­cha­łem w nie­zna­ne. Moja ostat­nia po­dróż życia za­czy­na­ła się w małej, gór­skiej miej­sco­wo­ści, gdzie za­go­ści­łem na małą chwi­lę i to wła­śnie ona, ta cząst­ka czasu zmie­ni­ła wszyst­ko. Jesz­cze nie wie­dzia­łem, że ist­nie­je za­krzy­wio­ny świat, wi­ru­jąc po­ry­wa nie­ostroż­ne, za­gu­bio­ne dusze, wsysa w wiel­ki lej i wy­rzu­ca gdzieś w cza­so­prze­strze­ni, w lo­so­we, przy­pad­ko­we miej­sca, cofa lub przy­spie­sza, igra z nami, daje nowe życie i nowe wy­zwa­nia.

– To po­wia­dasz, że ona wróci? – Facet wy­raź­nie beł­ko­cze, w pi­jac­kim za­mro­cze­niu nie jest w sta­nie unieść głowy. – Tylko po co mia­ła­by to zro­bić? Hę? Po­patrz na mnie, no po­patrz! A ja to, kurwa, wiesz… – I za­sy­pia z głową na stole, wciąż jed­nak kur­czo­wo trzy­ma szklan­kę z wódką, jakby to mia­ło­by ura­to­wać mu życie.
– Jesz­cze raz! – Krzy­czę do bar­man­ki wy­ko­nu­jąc znany jej gest. Zja­wia się jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdż­ki i przy­no­si nową bu­tel­kę, ob­da­rza tępym uśmie­chem i rów­nie szyb­ko znika. Facet śpi w naj­lep­sze, roz­chy­lam mu palce i od­sta­wiam na bok nie­do­pi­tą szklan­kę. Przy­glą­dam się, spra­co­wa­na dłoń, ro­bot­ni­ka, silna, nie­do­my­ta, sę­ka­ta. Znam takie dło­nie, to świa­dec­two ludzi wy­cho­wa­nych w praw­dzie. Pro­ste na­ro­dzi­ny, pro­ste życie i pro­sta śmierć. Po dro­dze wy­cio­sy­wa­nie swo­jej drogi go­ły­mi pię­ścia­mi, mi­łość i zdra­da to jak niebo i pie­kło, tak samo prze­ra­ża jak i po­cią­ga. Tylko ja mia­łem od za­wsze inne dło­nie. Rów­nie duże jak te, ale de­li­kat­ne, czy­ste, zbyt czy­ste. I nigdy tego nie zro­zu­miem. Bez wzglę­du na ro­dzaj pracy jaki wy­ko­ny­wa­łem one się nie zmie­nia­ły.
Szu­mia­ło mi w gło­wie, ale mia­łem wciąż za mało. Zbyt długo nie piłem, nawet nie wiem jak długo.

Gdy po­czu­łem na szyi od­dech za­mar­łem. To tak, jakby ja­do­wi­ta żmija wyj­rza­ła mi zza ko­szu­li. Wie­dzia­łem, że nie po­wi­nie­nem tu być, to nie mój świat, nie moje życie. Ono zo­sta­ło gdzieś na dzi­kich po­lach, w krze­wach bu­rza­nu, na mo­krej tra­wie, roz­le­ni­wio­ne, za­pa­trzo­ne w błę­kit nieba, czy­ta­ją­ce po­ezję, nu­cą­ce pieśń nad pie­śnia­mi i wdy­cha­ją­ce za­pach krwi upo­lo­wa­ne­go wroga. Tam też zo­sta­ła cała praw­da o mnie, za­grze­ba­na w kur­ha­nach moich przod­ków, udach ko­biet, które ko­niecz­nie chcia­ły dla mnie ro­dzić, ko­chać i po­dzi­wiać. Zo­sta­wia­łem po sobie tylko po­go­rze­li­ska, szu­ka­łem no­wych wy­zwań, mi­ło­ści, nie­na­wi­ści, wro­gów i przy­ja­ciół, pa­li­łem i mor­do­wa­łem. A jed­nak ko­cha­no mnie, ja nigdy. Ale kiedy na krań­cu świa­ta, w wy­so­kich gó­rach, pod samym da­chem nieba po­tknę­ła mi się noga i wszyst­ko ru­nę­ło, a ja do­go­ry­wa­łem w zim­nej ja­ski­ni zja­wi­ła się ona. Wraz nią ogień, cie­pło i stra­wa. Te wszyst­kie noce, gdy ogrze­wa­ła mnie swoim cia­łem, naga, pięk­na, jakby wy­rzeź­bio­na przez sa­me­go Boga, ura­to­wa­ły mi życie. Ale nie to było naj­waż­niej­sze. Po­czu­łem coś o czym tylko sły­sza­łem, z czego szy­dzi­łem i za­wsze od­trą­ca­łem. Bałem się nawet na­zwać, by nie par­sk­nąć śmie­chem. To coś od­mie­ni­ło mnie na za­wsze. Wy­rwa­ło mi serce i rzu­ci­ło w ogień. I wła­śnie wtedy to wszyst­ko znik­nę­ło.
Wraz z od­de­chem po­czu­łem za­pach nie­zna­ny mi od lat, za­pach ko­bie­ty. Po­wo­li unio­słem szklan­kę i do­pi­łem. Od­sta­wia­jąc ją na stół spoj­rza­łem jesz­cze raz na śpią­ce­go fa­ce­ta. Był taki bez­rad­ny, wy­sta­wio­ny na atak, duże, na­iw­ne dziec­ko. Uśmiech­ną­łem się do sie­bie, to nie to miej­sce i czas. Tu rze­czy­wi­ście nic mu nie grozi. No chyba, że kac. Po­wo­li od­wró­ci­łem głowę. Moje noz­drza chci­wie chło­nę­ły roz­py­lo­ny w po­wie­trzu afro­dy­zjak. Przez chwi­lę stro­iłem ostrość wi­dze­nia. Silne świa­tła dys­ko­te­ki ra­zi­ły oczy, roz­my­ty obraz ko­bie­ty za­ma­ja­czył mi jak duch. Po­nu­ry żart. Wie­dzia­łem, że czas za­kpił nie tylko ze mnie.

– Zdzi­wio­ny? – Ko­bie­ta mogła mieć ja­kieś trzy­dzie­ści osiem lat. Wy­glą­da­ła bar­dzo młodo, na nie wię­cej niż dwa­dzie­ścia, ale jej spoj­rze­nie, pew­ność sie­bie i ten głos, po­twier­dza­ły po­przed­nią dia­gno­zę. Ode­tchną­łem z ulgą, nie znam jej i nigdy nie wi­dzia­łem.
– A mam być? – Spy­ta­łem z uśmie­chem. Od­wza­jem­ni­ła go i zo­ba­czy­łem rząd nie­ska­zi­tel­nych zębów w krwa­wych, jak roz­łu­pa­ny gra­nat, ustach. W jej oczach do­strze­głem błysk roz­ba­wie­nia, który zresz­tą szyb­ko znik­nął i za­mie­nił się na cie­ka­wość. Takie spoj­rze­nie ma pan­te­ra spo­ty­ka­jąc ofia­rę, wi­dzia­łem to nie raz i wtedy mnie też to ba­wi­ło. Dzika kotka chce się bawić. Dla­cze­go nie. Tak dawno nie sma­ko­wa­łem ulu­bio­ne­go dania. Zbyt dawno. Zmie­rzy­łem ją jesz­cze raz, bez żad­ne­go skre­po­wa­nia po­wę­dro­wa­łem wzro­kiem po jej pier­siach, bio­drach, moc­nych, od­sło­nię­tych udach i za­trzy­ma­łem się na kro­czu, które na chwi­lę, uła­mek se­kun­dy od­sło­ni­ła. Nikt tego nie mógł za­uwa­żyć, ale ja tak. Znowu ktoś ze mną gra. Czyli żyję. Je­stem wi­dzial­ny i pew­nie sma­ko­wi­ty, jak na ofia­rę. Znowu po­czu­łem jej za­pach, cięż­ki, piż­mo­wy, lepki. Ob­li­za­łem usta i spoj­rza­łem w jej oczy. Drwi­ła ze mnie, ba­wi­ła się.
Od­wró­ci­łem się do mo­je­go part­ne­ra przy sto­li­ku. Dalej smacz­nie spał. Na­la­łem wódki i unio­słem szklan­kę do ust. Ob­ser­wo­wa­łem tań­czą­cych, ko­bie­ty i męż­czyzn, chłop­ców i dziew­czę­ta, wi­ją­cych się w obłęd­nym amoku, w rytm końca świa­ta i barw apo­ka­lip­sy. W po­wie­trzu uno­sił się za­pach potu, per­fum i seksu. Mie­szan­ka od­wiecz­na jak ludz­kość i tak samo nie­bez­piecz­na. Czu­łem za ple­ca­mi, że ona wciąż tam stoi, ale nie miało to dla mnie zna­cze­nia. Była nikim, a ja cze­kam na kogoś. Jej gra nie zmie­ni ni­cze­go, no chyba, że ko­niecz­nie chce spło­nąć.

W pew­nej chwi­li na par­kie­cie zro­bi­ło się za­mie­sza­nie. Grupa napakowanych, ogo­lo­nych łbów po­ja­wi­ła się w samym cen­trum, gdzie młode dziew­czy­ny tań­czy­ły ze sobą, obej­mo­wa­ły się, upra­wia­ły sek­su­al­ną grę, pły­nę­ły rzeką ku prze­pa­ści. Pięk­no za­plą­ta­ne w sieci zmy­słów, krwa­wym ob­rzę­dzie na­ro­dzin ognia, de­li­kat­ność za­wsty­dzo­na wy­uz­da­niem, śmia­łość za­mie­nio­na w agre­sję. Kie­dyś była to moja co­dzien­ność, teatr wy­obraź­ni, cza­ro­wa­nie dnia, by nocą można było grać po swo­je­mu, za­gar­niać co nie­do­zwo­lo­ne, wy­ry­wać serca by żyć, peł­nia była za­wsze, a jęk ozna­czał tylko eks­ta­zę. Wtedy ro­dzi­ły się po­ema­ty, które bu­rzy­ły ka­mien­ne mury, pie­śni pierw­szych unie­sień roz­ry­wa­ły gar­dła, chło­nę­li­śmy ener­gię gwiazd, po­żą­da­nie stało się celem re­li­gii, na­ro­dzi­ny zła naj­wyż­szą za­słu­gą, to mu­sia­ło mieć ko­niec. Ale wtedy tego jesz­cze nie wie­dzia­łem.

Za­dy­ma na par­kie­cie na­b­ra­ła tempa, w ryt­mie sza­leń­czej mu­zy­ki, w rozbłyskach stro­bo­sko­po­we­go świa­tła, wi­dzia­łem jak w za­trzy­ma­nych ka­drach, coraz to nowe ob­ra­zy. Krew, wy­krzy­wio­ne twa­rze, unie­sio­ne pię­ści, błysk ka­ste­tu. Od­wró­ci­łem się w stro­nę bu­fe­tu. Ko­bie­ta za mną znik­nę­ła. Po­czu­łem roz­cza­ro­wa­nie. Od­szu­ka­łem wzro­kiem bar­man­kę, ale za­ję­ta była roz­mo­wą przez te­le­fon. Ner­wo­wo coś krzy­cza­ła. Ge­sty­ku­lo­wa­ła. Wsta­łem i pod­sze­dłem do baru. Prze­chy­li­łem się i chwy­ci­łem za dłoń z te­le­fo­nem. Jej oczy były ogrom­ne.
– Wódkę – wark­ną­łem – dawaj nową bu­tel­kę…
– Nie widzi pan co się dzie­je? Zaraz się po­za­bi­ja­ją.
– Daj, kurwa, tę bu­tel­kę! Pie­przo­na babo!

_____________
cdn.


number of comments: 2 | rating: 4 |  more 

Bezka,  

Wciągająca historia, czekam niecierpliwie na c.d. Pozdrawiam.

report |

ajw,  

Ciekawie się zaczęło, choć końcówka tej części trochę zaskoczyła zmianą nastroju i gwałtownością bohatera...

report |




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1