supełek.z.mgnień, 6 september 2024
Tego dnia Anna była jak Vivian Maier*, jakby
odnalazła samą siebie wśród rozwieszanych
szmat, gdy głupi cień zadawał jej życie
powtórne. I już wiedziała,
że zna się na śpiewie ptaków, tak jak dzieci
znają okoliczne drzewa, wśród których
obrzynki światła falują liśćmi, jakby nie było
żadnego zewnątrz
— czyniąc świat widzialnym, mówiła:
wszystkie te prześcieradła zwisające z okien,
psy i koty rodzące kolejne mioty, mam nadzieję,
że w umieraniu będzie ich mniej.
z cyklu: Anna
*kobieta, która zmieniła historię fotografii
supełek.z.mgnień, 26 june 2023
Gdy wyciskam krew z tubki, przez cały dzień
zanosi się na deszcz. Łza rozciągnięta jak
komiksowy dymek, czerwieni dom.
Mieszkamy w tej kropli, by nic nie uronić,
lecz nad dachem unosi się dym.
supełek.z.mgnień, 9 november 2022
Prócz chłodu, nic realnie nie zaciera podniebień bram,
kondomów pełnych zużytych reklam. Tam gdzie bez snu
i jedzenia śmierdzą lisy, mżą spóźnione postacie, spoiny
twardych powiedzeń. Miasto bardziej niż powinno, maca się
po kieszeniach, składa nierozwinięte stragany.
Ostatnia uchylona roleta stanowi tło banalnej melodii,
pieprzonemu wypadaniu z ról. Włókna cegieł, stronice
mieszkań jak usunięte płody, jawią się cienie matek,
jakby zawsze w nich były; ślub, chrzest, pierwszy ząbek.
Później znowu pszenne lato,
pobielona jabłoń w obłoczkach przetrawionego dymu.
Z twoich ust wynika, że już jestem tutejsza, płaczę tak
zwięźle. Na szczęście ktoś nam rzuca funta, i w przeciwieństwie
do znaczenia, wraca do starego życia. Próbuję skupić wzrok
na niewidomym, lecz ludzie chodzą i chodzą, jeden za drugim,
wykluczają. Wygrażając Bogu.
Z cyklu: Bez złudzeń
supełek.z.mgnień, 8 march 2022
Śni mi się, że jestem połatana ściegiem
starych śliw, wydeptanym miejscem na dom
ze szczeliną po matce, w którą nikt mi nie wierzył.
W tym co przewidywalne, rdzawe pszczoły
na postrzępionych chabrach, w gamie odmian;
w kwitnieniu brzucha, na udach, w nic — niby wody
płodowe — nowe modele
lalek. Zabierają tę część mnie, w której istnieję
jedynie podczas naciskania migawki, w chwili
kiedy niczego jeszcze nie ma.
z cyklu: między obrazami a ich znaczeniem
supełek.z.mgnień, 9 january 2022
Powtarzalność dni wydaje się próżnią
scalonych chwil, a dzieci przypominają,
że miałam ciało. Bliskie i dalekie
obrazy niedopowiedzeń, niczego nie puentują,
nawet jeśli wybudzają między trzecią, a czwartą.
Córka odsuwa się, i odsuwa by drżeć.
Trzymając tekturowy dom, który po zachodzie
słońca zamyka się jak kwiat.
supełek.z.mgnień, 2 december 2021
Znoszony sweter po ojcu w wiecznym odpoczywaniu,
wydaje się kurczliwy, jakby z upływem dotyku jego
eklektyczna forma stawała się lżejsza o wszystkie
psy z dzieciństwa. Lecz bez pojmowania świata,
takim, na jaki wyglądał. I nie ma w tym nic,
co bardziej wyobcowuje z rzeczywistości.
Dzieląca nas droga, gnijące kształty owoców
wyproszonych u Boga — najskuteczniejszy nośnik
gestów — noc, w sposób najpełniejszy zatrze to,
co sobie wymyśliliśmy. Ptaki roznoszące choroby,
kolory i światło, nie uzurpujące sobą realności. Jakby
świat nas ominął, dla siebie.
supełek.z.mgnień, 19 october 2021
Wszystkie lustra w domu stają się puste, i boli, jak bolało.
Zerkając w każdy kąt, wśród szeptów sąsiadek, wiruję
jak wyobrażona płyta na gramofonie z targu staroci.
Odtwarzając to, co w szczelinach ramion, za krawędzią
bioder. Kiedy wydaje się, że lniane płótna odtwarzają
kiełkowanie nieznanych gatunków czerpanych z drobin
światła, angielskie niebo sprytnie zamalowuje teraz,
i tylko teraz. Pochłania włosy zwiniete w kłębek. Słońce
jak koronka rozwiewanego dmuchawca w ogrodzie, z którego
wybiegły dzieci na skraj przestrzeni, w ciszę zapadającą
jak pamięć pochówku ostatniego psa, lecz nie wysyconą
z kolorów. Bez wewnętrznego szaleństwa,
dosmuć mnie w glinie ud, dolicz wagę siebie w brzuchu
wydrylowanym ze wszystkich żyć. Moja twarz, twoja
dłoń. Zwoje lin.
supełek.z.mgnień, 31 august 2021
Kiepski zasięg to jedyny plus tego miejsca, i nie mów
że to minie, gdy dotykam twojej brody, jakbyś występował
w sztuce, a ja byłabym jedyną widownią. Dzielimy ten sam
wyraz twarzy, bez pewności wiary, bez szarpnięć kota na piersi.
Jeszcze nie wyjechałeś, ale nie da się nasycić świtem,
którego obraz obracam do siebie, jak wyłączony monitor.
Od czasu do czasu, wychodzę i nie ma bezsennych dni, brzegu
morza. Wszystko pachnie odgrzewanym jedzeniem, sąsiadami
uprawiającymi miłość na tarasie. Nieszczery sentymentalizm
okazuje się zasadzką, domem z werandą na tle jabłoni.
W obcym kraju.
z cyklu: zwątpienie
supełek.z.mgnień, 22 august 2021
Gdy naga siedzę z dzieckiem przy piersi,
przez okno wyglądam na zajętą
kolejnym szkicem, trenując codzienność
w stercie prania. Zamykam oczy,
które są od innej twarzy. I nie ma już pór
roku, jakbyśmy żyli w jednym dniu tygodnia.
Tutaj tak się robi, bo i Bogu można
się przysłużyć, i mężowi.
supełek.z.mgnień, 12 august 2021
Zanim staniemy się dla siebie ostatnimi ludźmi, próbuję
wyglądać jak na okładce Vogue’a, dokarmiając zakwas
na chleb, niby zmyślone konta randkowe. Całodobowe
czekanie jest czymś przed słowa, przed miłość. Ale blisko
od psa do wycia. Po zachodzie beton podwórek pełen jest
tęskniących pijaków, przypominających porcelanowe figurki
Matki Boskiej, w nieczynnej windzie. Po usta, po twarze
w dłoniach, po dłonie na twarzach, po buteleczki wódki
na drogę. Lampiony dźwigów, nawet moje piegi zajmują się
byciem w trakcie i boję się, że tak już zostanie.
supełek.z.mgnień, 21 july 2021
Świt ukrył się w wyciętej ramie łąki, by drzewa
stały się z mgły, jak wypalony papieros.
Umieram co noc, i co noc chwalę wszystkie ukojenia
daleko od nas. Wiję gniazdo w piersi, znużone nitki
traw, z brudnej rzeki. Spierzchnięty kształt
ryby, ale czuły na dotyk.
supełek.z.mgnień, 16 june 2021
Śniłeś mi się w przestrzeni naszego namalowanego domu,
który nie był gasnącym słońcem, ani wieczornym wiatrem.
Mój cień na chłodnej pościeli imitował rozkołysaną ścieżkę
wijącą się w stronę studni, by w wodzie zatrzeć ślad
nagiej jabłoni pobielonej wapnem. W ścisku śniegu, w głębi
odrętwienia, wyłonił się zarys brzasku. Stojąc poza kadrem
wyszłam z roli, trochę tak, jak się wypłakuje matkę.
supełek.z.mgnień, 7 march 2021
Deszcz żłobi moje ciało, jak patchwork sadu,
w którym nalot gorzkich płatków wiśni, mimo
wielu faktur, rozczula ścisłością walorów
tonalnych. Ostrością odtworzonych kształtów.
Polna droga niby rentgen klatki piersiowej.
Na żywo rozwiewa jakieś nieokreślone dawniej,
rozbite na patyk i dziecko, które przegania
ptaki, i trawę czyni jadalną.
W głębi studni podbrzusze wiadra, daje
poczucie jasności i ciemności, pełne nasion
z łąk i pól. Każe wierzyć.
supełek.z.mgnień, 19 february 2021
Na brzegu starej gazety, rysuję śpiewające kruki,
w wypalonym kręgu ogniska — dajemy z siebie
wszystko. Miedzy życiem, a porcjami alkoholu,
odwracam pory pochówku. Jeszcze młoda
para rąk, czyni znak krzyża, w bocznej szybie
pociągu, biały pies zamyka oczy. I mój ślad
na sobie czuje. Ściana lasu.
supełek.z.mgnień, 23 january 2021
Matka o dłoniach jak z grobu, zabierała mnie
od mamy zbyt często. Rodząc kolejne dziecko, nadawała
mu imię po poprzednim, aż do wyczerpania kalendarza.
Obcy myśleli, że śpię, gdy zamieniałam się w sowę, utkaną
z cekinowych kwiatów — w kafkowskim nieoczekiwaniu.
Pióra niby spoiny cienkich nitek, z opadających płatków,
w których za dużo Boga. Mlecznobiałe niebo nie oślepiało,
zapowiadając płaską taflę jeziora. Pomiędzy mną samą,
a mną, cierpliwy trucht psa, i nieśmiertelne dziecko.
supełek.z.mgnień, 18 december 2020
W źrenicach zwodzone tempo
szarego nieba, jak na rysunku
w szkicowniku dziecka.
Inicjał. Wokół brzegu lustra,
spieniona ziemia.
supełek.z.mgnień, 16 december 2020
Kocie łby, po których chodzimy
boso, w takt wycia wiatru.
Czule, czule.
Szkic nagich oczu — osypuje się
pomięta łąka, zawstydzona
i winna.
Za chwilę żeliwne niebo wyczerpie
szczegóły cielesności.
Obcość, obcość.
supełek.z.mgnień, 4 december 2020
Na widok pokruszonych szkieł kałuż popadamy
w niepamięć, jak deszcz z koryta wyschniętych
łąk. Nieskończone szaleństwo cieni i jakiś obraz lata,
z którego da się zrozumieć jedynie bezkształtność
traw, migot ptaków nad rżyskiem. Dzieci
uwięzione w słowach, niby samoprzylepne instalacje
z porannych gazet, wiodą w pełni bolesne życia. Po
naszej stronie ratujemy się modlitwą, przyzwyczajając
do ziemi, zakłamujemy rzeczywistość tworząc kolejną,
i nawet echa nie ma.
Gdy pytam Boga, czy czasami stoi zapity w bramie,
ulica pustoszeje, jak gdyby pozorował wysiłek
interpretacyjny. Nie wykluczam więc, że nas wymyślił,
niczym celofanowe opakowania, albo gnijącego kota
pod filharmonią liści. Z nieodwracalnej izolacji
wyrywają mnie obrządki trzyletniej córki, ciągnącej
na ręczniku włosy wszystkich lalek, i póki idzie jest
szczęśliwa. Rozbita na sylaby, jak w teatrze
niewywołanych zdjęć, brzmię nieczysto. Przeczuwam.
z cyklu: świat się ugina
supełek.z.mgnień, 2 november 2020
Serce na brzuchu namalowane przez córkę
do rana szamocze się, jak bezpański pies.
Chwile trwają ile muszą, nawet ptaki przelatujące
z cienia do cienia. Moja wina,
wszystko mogłoby istnieć bez nas, w odstępach
na coś prawdziwego, lub w połowie — niech nie wiem.
W pajęczynie gałęzi, lekkie kwiaty wplecione
w siwe włosy. Cisza pełna zdumienia,
gdy robisz z dłoni bibułkę, kostki słoniny na jabłoni
w sierpniu. To znacznie więcej, kiedy cię wyłaniam
ze słońca w rozwieszonym praniu. Proste — ach
Boże — które ze mną dzielisz ma w sobie zbyt wiele
czerwieni.
Szpulka taśmy: ślady linii papilarnych w miejscach,
w których już nic nie było. Jedynie dziecko rwie słońce
na kawałki i rozrzuca je po brzegu jeziora, jak gdyby
nie mijało życie, pierwsze i powtórne.
Mamo.
supełek.z.mgnień, 26 october 2020
Gdy ciało domaga się sadu, zbiera w łonie deszczówkę.
Zgniłe liście przybierają na sile, i można nazwać wszechświatem
bezpióre pisklę przyniesione przez kota. W wysokich ostach
seria mokrych odbić, rozwarstwia perspektywę. Ciężkie, obce
słowa, intonują dzień rodzin. To co się wydarza, jak kształty
naszych dłoni w półświetle, cmentarz bez kreski horyzontu
— tuż nad tym miejscem. Dziura okna prowokuje jedynie stołem
w wymiarze, który nie istnieje. Jak najdojrzalszy smak drzewa
w jabłku, dośniony ze zwoju dziecięcych paciorków.
z cyklu: gdy poszarzało aż do odróżnienia, i broń Boże
supełek.z.mgnień, 19 october 2020
Upał niemiłosierny. W tv napompowane tyłki, pończochy,
majtki, później żarliwa msza, po której nie wzniecają się
żadne myśli. Nawet współślepe oczy zwierząt kreślą półnuty
łańcuchom, jakby za płotem był inny sierpień. Inna Anna
bez skrępowania nadaje sobie cudze imiona. Jej twarz
na przemian rodzi się i umiera. Ktoś pochylony nad kołyską,
łódka z dłoni matki przedziera się przez szwy zmierzchu,
odwleka pory roku, żeby nienarodzeni święci nie szperali
w miesiącu płakania. Sny jak skrobana ryba. Łuski rozświetlają
nocną koszulę, lżejsze o szelest wszystkich gwiazdozbiorów.
Święć Panie plamki krwii wśród gałęzi, niech spłyną po udach
w rzeczny muł. Gdy pochyla się nad maszyną do szycia, grad
bębni papierowymi bożkami, tępe nożyczki przez wiele dni
oddalają cię od tego widoku. Spłowiałe prześcieradło wlecze się
za nią jak welon. Tylko trochę młodsza córka rozrywa płótno
ekranu. Później jeszcze raz, i jeszcze raz, w rytm uderzeń afisza.
z cyklu: przewidziane
supełek.z.mgnień, 13 september 2020
We wszystkich chwilach, w których boję się być
kobietą, deszcz tworzy przede mną abstrakcyjne rzeki.
Z próżni rozplecionych warkoczy wykrusza się papierowa
sowa, niby krew z reprodukcji obrazu Fridy Kahlo.
Rzęsa w oku, żeby nie zabłądzić, zawsze tak samo rechoczące
żaby. O zachodzie dryf pasuje do stóp, dlatego łatwo czekać
na przypływ, i ryby pływające na brzegach ust — skalisty brzeg,
niczym otwarta rana. Dłonie
zajęte dłońmi, wnikają w kreowanie nocy, jakby za bardzo
unikały pojedynczych splotów, ciała rzeźbią biel — cienieje
grobowiec nerwowych traw, w wapno świerszczy i cykad.
Widzę w tej scenie zmęczone oczy matki, i nas pochowanych
w jej twarzy. Jakby siała dźwięk twojego głosu, na granicy
słyszalności. W gardło, i w nic. Przeszeptany! Jedynie
szyby w oknach dają cień życia, a może wiary, że nie zajmujemy
się miłością, lecz wszystkim co na nią nie pozwala.
Niczym psy zakopane pod ostrymi liśćmi łopianu. Nie starają się
byśmy w nie uwierzyli. Boże jak one strasznie zapamiętują
nasze stare oczy. (Jedyną formę ich obecnego życia). Mój
dziecinny śnie.
Z cyklu: Przez całe życie, do dzisiaj
supełek.z.mgnień, 7 august 2020
Imiona nie stanowią o nas żadnego dowodu, jak czaszki
zwierząt wyrzucone przez las, nie są jego ofiarami.
Zanim zaczynamy się kochać, jestem kamieniem rzuconym
w przybój, gdy mówisz
w kilku językach, a nigdy nie byłeś tak niemy, jak woda
zawracająca z powrotem w siebie. Każda kropla staje się
literą: głowa lalki na wpół zagrzebana w piasku, w odorze
lisich odchodów. Szum, szumy z radia
bez wizji gdzie zaczyna się życie. Bruzda warg przelewa się
od nadmiaru światła, które nie wymaga zabliźnienia. Jak dziecko
rysujące drzwi, a za nimi świat, który nic o nim nie wie.
Lato na wsi, sad czulący się do studni, śródłąkowy motyl
zatopiony w niedopitym ojcu. Zmarły starzec odwraca uwagę,
że Bóg w nas wierzy.
supełek.z.mgnień, 18 june 2020
Światła migoczące w ptasich skrzydłach udają, że karmią
się nimi, a ty chciałbyś żebym czekała na ciąg dalszy. Między
teraz a później dni odwracają od pytań, jak w wyobraźni: Frida
Kahlo obcina mi dłonie i nie mogę ich namalować, dlatego dotykam
w formie zdań, w których wszyscy odchodzą, rój much spija
z krowich oczu, lżejsze litery obiecują Boga. Jest mi obojętne,
czy ściany uginają się od długobrodych świętych, przodków, zawsze
mających trzydzieści lat, wąskie wargi, i póki patrzą wyblakłymi
oczami, wierzysz, że istnieją w głodnym psie, w woni jabłek.
Kobieta, nie mogąca cię objąć wylewa rzekę, ryby wyrzucone kotom
na pożarcie. Być może leżysz przy niej, wasze ruchome twarze,
jak z akwareli, obnażają urojone usta, ciała niczym związane łodzie.
supełek.z.mgnień, 22 may 2020
Po obu stronach świtu zadeszczona zieleń, rozsłonecznia się
gdy myślę o nocy, jej półślepych lustrach. Sowa na gruszy imituje
nieśmiertelny głos matki, kiedy jest mi niewymownie, ukrywam ojca
w jej pokruszonym brzmieniu — brzuchu — żeby nie szperali jej w ciele
pełnym białych petunii.
Ulepek wykrztuszony przez psa jeszcze jest w strefie ciszy, moja skóra
jak ziemia w niewielkim paśmie światła, daje się rżnąć stosom nasion.
Osypuje się i rozszczepia na pokuszenie. Tło tli się niczym akt wiary,
grzechu, albo pojmowania rzeczy zbędnych, z których formuje niezliczone
istnienia — łez, dotykalnych
strzępków min, i słów niezapisanych jak krew: teraz jest teraz, w rozmaitości
kształtów, gdy próbuję znaleźć swoją oddzielność wsuwając biodra w szarą
spódnicę, wypatruję końca wiersza bez pomysłu na pierwsze słowo. Odkrywam
nowe formy: znużone dłonie, wyglądanie przez palce jak wszyscy, oczekiwanie
że za dwa dni jutro będzie już
wczoraj. Na kota mówię: kot. W ten sam sposób, z troską wiosennego
krajobrazu, zagrzebuję podarowanego wróbla. Jego oczy są wilgotne
jak wierzba, i jestem w jej środku, w korze, miąższu, w cieniu. Córka
biegnie przez obłok kurzu, z ogrodem pod włosami, most bez rzeki
rodzi wodę. Łączą się w jedno.
supełek.z.mgnień, 3 april 2020
Modlitwy biorą się z ciszy, powiedziałeś to, jakby w małych słowach
przy odrobinie woli, były większe, i próbowały nas uwolnić. Nocą
w płodne dni, potrafię już wejść w dorosłość, niczym w pokutę.
Cała umiem się stwarzać, jak kobieta z kawałkiem płótna zamiast twarzy.
Nitki, niteczki strzępią włosy w nieznane, w ten szkarłatny ciężar gwiazd,
ciało niewiele ułatwia, skrzeczy jak wrona. To za mało! W nieistniejących
oczach, jedyne wolne miejsce, które się mnie spodziewa, choć uciekają
z niego nawet szuwary. I tak już zostanie. Wszystko
na czym zatrzyma się osamotnienie, jest nasze, w dzisiejszym kształcie.
Na sztucznym drzewie sąsiadów czyjś zasrany kot. Dzieci, z tych samych
powodów co wszyscy, toczą obręcze ze spojrzeń, confetti z łez.
Na użytek grzechu, lecz nieczęsto aż tak to widać.
supełek.z.mgnień, 5 february 2020
Usta odbite od powierzchni lustra powielają drganie bezruchu,
więc przewijam swoje teksty by się nie skurwić, dociskam
ołówek do obcych zdań. Jako tło wymodlona smuga światła
parzy uniesione dłonie, ból z objęć do objęć,
utworzonych by odwrócić uwagę od opadłych liści, bezmlecznych
piersi. Ciemność nie jest wszystkim co nam umknęło, wraca
w różnych formach przesłyszeń i przypisów. Nie obchodzą nas
długotrwałe deszcze, przerzutnie na głodzie umierania, gdy nasze
koty siwieją. Wszystkie barwy w jednym mgnieniu oka mają w sobie
więcej trwania. Papier rozstępuje się na wiele języków, twarze
głównych peelów, bez znaków przestankowych.
Za dużo jesieni, zmarłych których imiona brzmią jak zmyślone,
niechaj im kwitną śliwy nad kwadratem łóżka. Skraj drogi
z niewywołanych zdjęć. Zwłaszcza, gdy wiersze są stabilne,
i naga wchodzę w ledwo naszkicowaną wodę.
supełek.z.mgnień, 20 january 2020
Martwy motyl przyklejony psią śliną do okna, nie składa się
w ofiarę, po kilku dniach rodząc robaki. Prześwietla je światło i kot,
wykazując większą ruchliwość od deszczu na nastroszonym ogonie.
Dni definiują nas, jak zapas jedzenia, motywy ciał, albo film z dubbingiem
w obcym języku. Przy grobie ojca, który jest logarytmem innych grobów,
nikt się nie modli. Zbyt łatwo w cieniu starej gruszy miarowe nic, nic, nic,
gotowe na bluzgi. Kolory przeciągnięte od poczęć blakną do jednego.
Dzieci jak niemowlęta dotykają rączkami powietrza, niby żałobnicy niosący
rozkołysane trawy, tak jak zdumiewa nas, że dzień dobiega końca,
a szczelny zmierzch daje więcej niż zabiera: przy całej natarczywości życie
wieczne nim przeboli, opatrujemy w przedawnionym dzisiaj. Na okładce książki,
którą kiedyś napiszę, między zdziczałymi śliwami szczeniak w tekturowym
pudełku, wygląda jakby przeżył samego Boga. Powinnam się poruszyć,
docieszyć jego wycie naszą karykaturą w kałuży. Istny karnawał bezsłownych
komiksowych dymków. Z nocą, z niebem, i tak dalej. Kartka papieru.
W dogmacie moja twarz zatrze się najszybciej.
supełek.z.mgnień, 5 january 2020
W mdłym świetle może zdarzyć się wszystko. Forma monologu
przypominająca raniuszkę, dziewczynę szkicującą z kruszyn
kosmyków irracjonalne perspektywy: jezioro odtwarzające poblask
księżyca w kokonie lustra, jednak ciągle widzące dziecko,
które czyta świat palcami. Zamykając oczy, myśli, że poszewka
to pierwsza ważna śmierć. A ponieważ nikt z zewnątrz i wewnątrz nie pyta:
kto tam? O świcie wszystko zakrywa liśćmi. Drobni siebie w wybrzuszonej
bliźnie, w siateczkach najbielszych owadzich skrzydeł,
na mokrym grzbiecie klaczy. Lecz nie o tym cichnie z kościelnego głośnika.
Życie, gdy już się w nim rozgościmy, przesuwa nas po ekranach, lub
odczłowiecza w przeczytanych gazetach, aż spóźniamy się na własne kwestie.
Afisz twarzy ściele nagość w przypadkowych oknach, i trwa do chwili
gdy wszystko odrywa od obrazu. Jak wtedy, gdy trzymałam moją jeszcze
bezimienną córkę. Tylko wiatr obrał pierwszy plan przelewając wodę,
w której tonęli cicho, ich miłość niby falujący embrion, nadawała nowe
kształty falom. I czuła nimi.
supełek.z.mgnień, 17 december 2019
Spróbuj stworzyć dom z piany, z fali w falę, która jak biały całun
obchodzi się bez nas, aż po tkliwość. Muśnięte punkty nie muszą
się dopełniać, więc na wszystko patrzymy bez czułości. W warstwie
dźwiękowej, rozkołysane łódki jak papierowe wstęgi.
W rozwiewanej wodzie dzieci, przypominają sznur z kolorową bielizną,
gdy je śnimy. W ich obrazowych językach zdrabniają imiona, jedno w drugie:
szybciej, głośniej, dłonie, włosy, jest, jesteś, a wszystko tak jak wcześniej.
Niebo między wargami, niewymuszone ciepło, piersi, brzuch. Bezdomna suka
w odwróconym dnie butelki, z całym strachem układa się w pozycji do rodzenia.
Rybia głowa w wodnej misie, a w środku wyje, i wyje. Mewy przelatują szybko
i nisko, jednak także one czegoś strzegą. Noc traci swoją żarłoczność,
krwią zalewa morze, ściele ciała. Jej domyślne grafiki niby włos w gardle,
który trudno wypluć. Ty, pierwsza i ostatnia wola, w jaką przebierzesz się
ciszę? Głębiej. Ciemniej. I nawet nas przy tym nie ma,
i tak dalej, i dalej. Dławi.
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
21 september 2024
Noises Of StampedeSatish Verma
20 september 2024
2009wiesiek
20 september 2024
Laws Of ChemistrySatish Verma
19 september 2024
1909wiesiek
19 september 2024
Różowe chwile.Eva T.
18 september 2024
1809wiesiek
17 september 2024
1709wiesiek
17 september 2024
A potem zrobiło się przeraźliwieEva T.
16 september 2024
Love To ViolenceSatish Verma
15 september 2024
You are like my soul, A butterflyEva T.