Prose

Lurok
PROFILE About me Prose (1)


22 september 2010

Obserwacje pulchnych obłoków



Lubię,
kiedy niebo ostemplowane jest śnieżnobiałymi obłokami. Na ich tle zdaje się  być ono wtedy takie błękitne. Tak wyrazisty
kolor jest najbardziej atrakcyjny pomiędzy dwudziestym, a dwudziestym piątym
czerwca, kiedy wspomniane wcześniej chmurki są najpulchniejsze. Jednakże nie
jestem świadom, dlaczego tak się dzieje. Niewątpliwie może mieć na to wpływ
letnie przesilenie. Nie bez znaczenia jest też fakt, iż w tych dniach przypada
uroczystość oddania bliźniaczego patronatu pod władzę człapiącego wspak
stawonoga. Można też przypuszczać, że do owego, niezwykłego koloru przyczynia
się osobliwe położenie kuli ziemskiej, która w tych dniach znajduje się gdzieś
w okolicy bliżej przeze mnie nie znanej, ale z całą pewnością istotnej dla
wspomnianego koloru. Jestem jednak pewny, że na barwę prezentowaną przez
czerwcowe zakończenie miesiąca wpływ ma pani Papilotka, wdowa po panu
Papilocie, która co rok o tej samej porze zwykła odprawiać cykl jednoosobowych
spirytystycznych seansów, mających najpewniej zapewnić jej bliski kontakt z
nieboszczykiem, bądź też od tego kontaktu uchronić (niewątpliwie zdarza się, że rzeczy których pragniemy lub planujemy
obracają się przeciw nam w konsekwencji czego żałujemy ich przytrafienia się… a
pani Papilotka znana była z tego, że nie zwykła żałować niczego, co prowadziło
do tego, że z pewnością wnikliwie rozpatrzyła wszystkie za i przeciw odnośnie
tego czy też chce, czy też chcieć nie chce pana Papilota w stanie rozkładu
zobaczyć). Nie mniej jednak dziękuję jej z całego serca bo za sprawą
wcześniej wspomnianych seansów mogę oglądać taki, a nie inny błękit.
Otaczają
mnie sami wariaci. Chiromanci, niemrawi magicy, lekkomyślni prognostycy i mniej
zabawni głupcy. Kiedy tylko opuszczę swoją kawalerkę oblegają mnie niczym źle
dobrane garnitury, na które lubię patrzeć tylko wtedy, kiedy nie muszę ich
zakładać (nie byłbym sobą gdybym nie
wspomniał o tym, że najbardziej lubię ubrania w pionowe paski. Paski nie
powinny być zbyt grube. Broń Boże (który zapewne nie istniejesz – choć myśląc o
Tobie wciąż myśli te czynię z dużej, a nie z małej litery) nie za cienkie bo
wtedy z oczywistych względów byłyby za cienkie. Lekko srebrne (choć stwierdzona
u mnie ślepota barw powinna skutecznie odciągnąć mnie od weryfikowania jakichkolwiek
kolorów. A jednak brak niektórych czopków nie powstrzymuje mnie od docenienia
błękitu nieba (o ile błękitem błękit jest)…tak więc paski nie za ciemne, nie za
jasne).
Pani
Euforia, ze wszystkich zajęć najbardziej lubi obgadywać ludzi  i szczerze mówiąc spośród nich wszystkich
jest w tym najlepsza. Nie raz mówiła, że pani Papilotka jest wariatką. Że dniami
i nocami krąży po pokoju, rysując w powietrzu „małże” (niestety wspomniane przez panią Euforię „małże”, według mnie do małży
najmniej były podobne… a raczej określeniem niechlujnie narysowanych trójkątów)
-Wpierw
zaczyna od prostopadłej „małży”. Następnie znów prostopadła „małża” (tyle, że według pani Euforii „małża” ta była
nieco mniejsza od  poprzedniej),
potem niezbyt starannie namalowana „małża” równoboczna i na końcu „małża”
równoramienna – mówiła – Przy ostatniej „małży” pani Papilotka podnosi nogę i
wystawia język – dodawała pani Euforia, po czym robiła pewną swoich słów minę.
Nie
raz słyszałem przez ścianę jak pani Euforia obgaduje moją osobę. W bloku C (blok w którym mieszkam) ściany są bardzo
cienkie (wręcz papierowe) i słychać
nawet, kiedy ktoś szepcze (nieraz słyszę
czyjeś poszeptywanie, jednak do tej pory nie jestem w stanie określić czyją
jest ono sprawką (choć podejrzewam  pannę
Rurkę).
-Coś
jest z tym chłopcem nie tak…. To nie może być normalne nie mieć żony w jego
wieku (dodam, że pani Euforia od momentu
kiedy po raz pierwszy spotkałem ją na korytarzu, myśli że mam dwanaście lat, za
co pewnie dziękować mógłbym zarostowi, który ani myśli mi wyrosnąć.) – mówi
na mój temat – I po co mu kraty w oknach? … W dodatku wciąż wpatruje się w okno
pani Papilotki (blok A – naprzeciwko
mojej kawalerki)  - dodaje (tu pani
Euforia niewiele mija się z prawdą, gdyż najpulchniejsze chmurki między dwudziestym,
a dwudziestym piątym czerwca znajdują się właśnie nad mieszaniem pani Papilotki)
…nigdy nie mówi dzień dobry, do widzenia. Nie zapyta co słychać, nie podzieli
się myślami…. to jest bardzo podejrzane. – kwituje.
Wyobrażam
sobie, że kiedy pani Euforia wypowiada te słowa zawsze wymachuje przy tym
palcem wskazującym, a jej słuchacz (najczęściej pan Kotlecik) nieprzerwanie
potakuje owalną głową.
Gruby
pan Kotlecik zasłynął wśród lokalnej społeczności (w sumie siedemdziesiąt trzech mieszkańców osiedla) podczas jednego
z konkursów, którego głównym i jedynym zadaniem było pochłonięcie jak
największej ilości hamburgerów. Pomimo tego, że pan Kotlecik zdążył w ciągu
minuty poddać anihilacji aż trzydzieści siedem grubych jak duży palec u jego
stopy hamburgerów (choć sędziowie
przypuszczają, że trzy porcje zostały najzwyczajniej wciśnięte do kieszeni)
to i tak przegrał z chudym jak kij od szczotki mężczyzną, którego nazwiska nie
jestem sobie w stanie przypomnieć, i który owych hamburgerów zjadł trzydzieści
osiem (warto dodać, że spodnie ów
mężczyzny nie posiadały żadnych kieszeni). Nikogo jednak nie zdziwił fakt,
że zapewne w wyniku przejedzenia, triumfator mięsnego konkursu zmarł następnej
nocy (zmniejszając naszą skromną
populację do liczby siedemdziesięciu dwóch obywateli). Na szczęście dla
pana Kotlecika (który jak sam mówi,
starając się uratować zwycięzcę postanowił przeprowadzić ryzykowną akcję
ratunkową, mającą na celu ubicie pięściami żołądka konkurenta dla tak zwanego
rozbicia zalegającego mięsa) zwycięzca konkursu ostatnim tchnieniem
powiedział.
-Oszukiwałem
i większość hamburgerów wtarłem sobie w skórę – dumnie cytował pan Kotlecik.
-Sukces
mu się przejadł – śmiał się później pan Kotlecik, który w niedługim czasie po
zdobyciu trofeum przeniósł się na inne osiedle na obrzeżach miasta (i tym samym doprowadził do kolejnego
zmniejszenia i tak już nadszarpniętej populacji).
            Niedaleko kawalerki, w której
mieszkam znajduje się restauracja, wystrojem przypominająca bar mleczny. W
jednym z narożników sali głównej, którą panna Rurka zwykła nazywać salą balową
znajdował się krzywo przykręcony telewizor, którego stan (zarówno techniczny jak i wizualny) nie zasługiwał nawet na pół
słowa. Za to panna Rurka, jak dla mnie najnormalniejsza spośród wszystkich
mieszkających na osiedlu osób, pod naporem oszczerstw i bełkotu pani Euforii
całkiem postradała zmysły, stając się równie atrakcyjna jak wcześniej
wspomniany telewizor. Nie mniej jednak panna Rurka, która niegdyś była
tancerką, lubiła tańczyć po sali w rytm martwej ciszy. Nie zwracając uwagi na spojrzenia
Różanej pani kręciła się wokół własnej osi, śmiejąc się przy tym do niezdrowego
rozpuku.
            Lubię szum liści brzozy, gdy te,
poruszane marcowym wiatrem subtelnie uderzają o moje okna (kiedyś, zupełnie dla zabawy zamiast skorzystać ze schodów zejdę po tej
brzozie i wszyscy sąsiedzi będą zastanawiać się w jaki sposób wyszedłem z mojej
kawalerki). Powodu szumowego uwielbienia nie jestem pewien. Tak samo cieszy
mnie piskliwy dźwięk ocierających o świeżo wypastowaną podłogę podeszew, a już
nie potrafię oprzeć się bzykaniu spragnionego krwi komara nad uchem (i choć następstwa czynów tych krwiopijców
nieraz bywają bolesne, to wciąż jestem pod wrażeniem ich przebiegłości… bo niby
jak przedostają się przez grube kraty w moich oknach?).
Różana
pani zapytała mnie kiedyś co sprawia, że zapominam o całym świecie, a Ja, w
przypływie spontaniczności odpowiedziałem, że rzeczą tą jest chłodnik jagodowy.
Potem już nic nie powiedziałem (a
chciałem  dodać, że są to jeszcze ciastka
kokosowe i te śmiesznie malutkie winogrona, z których wcześniej ktoś zdążył
wypompować cały sok). Ona tylko się uśmiechnęła (miała ładny uśmiech… taki ciepły i opiekuńczy) i coś zapisała.
Różana
pani (albo jak kto woli pani Róża)
lubiła pisać. Pisała wszędzie, o wszystkim i o wszystkich. Używała niebieskich,
czarnych, a nawet czerwonych długopisów. Różana pani wręcz uwielbiała się
podpisywać i czyniła to, kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja. Różana pani
podobnie jak pani Euforia, pani Papilotka, panna Rurka i pan Kotlecik też była wariatką.
Zawsze chodziła w za luźnych ubraniach i uwielbiała ubierać na stopy białe
drewniaki. Kiedyś udało mi się podpatrzeć jej notatki i zauważyłem też, że ma
tendencję do odwracania literki „E”.
„…
PANI 3UFORIA LUBI OPOWIADAĆ NI3STWORZON3 HISTORI3……” albo „…DLACZ3GO PANI
PAPILOTKA WYSTAWIA JĘZYK TAK DAL3KO…? (Literka
„Ę” według Różanej pani już się do obracania nie kwalifikuje.)”
Pomimo
szaleństwa Różanej pani lubię ją i chyba z wzajemnością. Często się do mnie
uśmiecha co mnie bardzo uspokaja. Kiedyś jej to powiem, a ona, na wieść o tym
uśmiechnie się najpiękniej jak tylko potrafi.
Ze
wszystkich mieszkańców osiedla tylko ja jestem normalny. Reszta to zwykli
szaleńcy nie mogący odróżnić świata rzeczywistego od tego, co im się wydaje. Lubię
patrzeć na pulchne obłoki malujące się na niebie pomiędzy dwudziestym, a
dwudziestym piątym czerwca. Lubię słuchać szumu liści brzozy, której niespodziewanie
kruche gałęzie uderzają o okno mojej kawalerki. Lubiłem smak jagodowego
chodnika i myśl, że ile bym go nie zjadł zawsze dostanę dokładkę. Dziś już tak
nie myślę. Moje myśli zabrał ktoś. Nie wiem kto.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1