laura


Śmierć


To koniec. To jest pierwszy koniec mojego świata. Koniec świata pełnego cierpienia, rozpaczy, żalu, ale i miłości. Wszystko jest gotowe. No, może parę niedomkniętych spraw. Ale list napisany, hasła z kont bankowych podane, książki z biblioteki ułożone na półce. W powietrzu unosi się lekki zapach lawendowego kadzidła. Z głośników wypływa jazz. Na krześle wisi czarna sukienka. Na łóżku leży pięć garstek tabletek różnego rodzaju, koloru i różnej wielkości. Plus butelka niegazowanej wody do kompletu. W środku tego wszystkiego ja. Przebieram się powoli. Ostatni raz zerkam na pusty ekran telefonu, jakbym chciała sprawić, żeby SMS zdążył przyjść na czas. Nie dochodził dźwięk nowej wiadomości. Tak, waham się, ale odkładam komórkę na stolik nocny i mówię sama do siebie: „już czas”. Zaczynam zbierać kolorowe krążki. Nie spiesząc się – połykam je. Kiedy kończę, ostatnia łza spływa mi po policzku. Kładę się na łóżku. Zatapiam się w głębię snu, a obrazy zamazują się wolno. Nie przestaję myśleć. Wciąż zastanawiam się nad przyczynami. Ale już jest za późno. Znika wszystko. I? Coś poszło nie tak. Majaczenie. Niewyraźne obrazy. Senność. Ból. Drżenie całego ciała. Zawroty głowy. Suchość w ustach. Budzę się zlana potem. Nic nie pamiętam. Sięgam ręką pod łóżko – jest woda. Piję i w momencie wypluwam zawartość, przypominając sobie, jak jedna z tabletek wpada wcześniej do środka. Próbuję wstać – bez szczególnych efektów. Czołgam się do kuchni i biorę nową butelkę tlenku wodoru. Piję. Nadal wszystko wokół wiruje. Cała wieczność mija zanim wreszcie wdrapuję się z powrotem na łóżko. Zasypiam i budzę się tysiące razy. Nie wiem czy jest dzień czy noc. Czy jeszcze żyję? Tak. To niemożliwe. Tego nie było w planie.



https://truml.com


print