bosonoga - Gabriela Bartnicka


Korowód


 
Moi wujowie byli przeróżni -
z torsem pękatym albo podłużnym.
Wujo z Mazowsza miał groźne wąsy,
chudy jak szczapa w kuchni wciąż krążył.
Apodyktyczny, nieco przygłuchy,
kiedy przemawiał milkły też muchy.
Wuj moczymorda lubił balować,                           
potem przed żoną w szafie się chował.
Prawie do setki kochał kobitki,
miał do ich wdzięków pociąg niezwykły.
Henryk o wojnach snuł sto tasiemców,
jak to rozgramiał Ruskich i Niemców.
Był też artysta, co piał donośnie,
często o świcie boso po rosie.
Najukochańszy był wuj Leopold -
o nim wspomnienie w sercu mam dotąd.
 
Ciotki w młodości były urocze,
zwłaszcza Irena z jasnym warkoczem.
Ponoć wielbiła mężczyzn w mundurze,
wdzięk jej spojrzenia majora urzekł.
Lodzia z misternym lokiem nad okiem
nawet na zdjęciach błądzi w obłokach.
Wciąż malowała, wiersze pieściła,
gdy się wydała, migiem utyła.
Anna – mistrzyni jadła i stołu,
złapała męża na smak rosołów.
Krążą w rodzinie afrodyzjaki,
których użyła pichcąc przysmaki.
Dzieci kochały krągłą Dorotę,
za jej fantazję, koty i psoty.
 
Wiszą na ścianach, sterczą w albumach -
z nutką nostalgii o nich podumaj!



https://truml.com


print