Arwena


nie wiem kto był pierwszy ale ostatni właśnie odchodzi


byle komu drzwi nie otwiera
dębowe zatrzymują przed progiem
wścibskie klucze grzebią pewność
że nikogo nie ma po drugiej stronie

codziennie rano parzy herbatę
rozmyślona zamawia kawę na wynos
wychodząc nie uczy się jego ramion na pamięć
każdego dnia wygląda przecież inaczej


wczoraj wrócił z błekitnym cieniem na powiekach
kilka dni temu ściął warkocz
w środę przyprowadził przybłędę w myślach
nadała mu imię poco on wybrał inaczej
sama chciałaś powiedział botak zostaje z nami

kiedy zwichnęła rękę wezwał ślusarza
chociaż uparła się nie zaglądać tam więcej
otworzył okno a ptaki przez ciemość obsiadły
żyrandol nie chciała obcych w domu ale

tak było lepiej pozwoliła uwić gniazdo
podrzuciła nawet kilka jajek
wolała kiedy siedział w fotelu
czekając na pierwsze młode

pewnej nocy w dach uderzył piorun
spłoneli młodo tuż po wykluciu
nikomu nie przyszło do głowy
zajrzeć pod skorupkę
przed wywiezieniem gruzu
a tam zaczęło się życie



nie ma pewności czy te ptaki były dzikie
czy tylko miejsce zasypały liście
nie grabione przez starego ogrodnika
najważniejsze że drzwi są nadal zamknięte
dębowe



https://truml.com


print