Marek Gajowniczek


Stałem na moście...


Stałem na moście. Plułem na wodę.
Na głupią starość i na przyrodę.
Na ten świat cały, na wiry, męty,
na niemożliwość, na argumenty.

Stałem na moście dla samobójców.
Czułem się jak nasz Jezus w Ogrójcu.
Czasami sobie westchnąłem - Boże,
całą te breję pochłonie morze.

Po co to walczy? Po co się burzy?
Marny jest mętów koniec podróży.
Na nic szum wielki, burzliwa piana.
Jedno je czeka - wielka przegrana.

A gdzieś daleko białe okręty
wznoszą się lekko ponad odmęty
i obojętne im po czym płyną.
Port na nie czeka - w końcu zawiną.

Stałem na moście jak na bocianim.
Nie byłem jeszcze całkiem przegrany,
a jednak plułem stale na wodę.
Na stare rany. Na życie młode.

Na "co nie wróci". Na "szkoda gadać".
Na to, że długo by opowiadać.
Na przemijanie i wartki prąd.
Na to, ze wkrótce zejść trzeba stąd.

Śnią mi się nadal białe okręty.
Wody nieznane, żagiel rozpięty.
Wielkie spotkania w dalekiej drodze.
Dlatego jeszcze na most przychodzę.



https://truml.com


print