Pi.


nocą, gdy Zadura nie ma już pociągu.


październik w zimnym sosie, zatem mieliśmy całą
knajpę dla siebie. mało doświadczona obsługa included.
a jeszcze przed kwadransem snuły się konspiracyjne

plany: jakby tu niepostrzeżenie teleportować alkohol
z czternastej stacji benzynowej. w grę wchodził
sztuczny garb albo neseser komiwojażera. namolny

barman wziął nas na litość i strach przed dwuznaczną
okolicą, której zwiedzanie wyłącznie do pierwszych
gwiazd, więc umyliśmy ręce. w piwnym ogródku bez piwa,

ale za to z wyziębionym drinkiem na łeb i wspomnieniami
sprzed raptem czterech dekad. o wpływie zakwitających
dziewcząt na filozofię Kołakowskiego i wice wersa.

o wrodzonych talentach pokonywania życia slalomem
na trzeźwo. wódka śpiewała w drodze do zachwyconego
mózgu. dygocząc zębami o krawędź szkła, pękałem z dumy

i świeciłem zachwytem jak zapalniczka na koncercie
Lombardu. kiedy ostatecznie przeżyliśmy fajki, Bohdan
poprosił bym kiedyś wysłał mu wiersze, gdy już będę

na to gotów. może i nie przekroczy dla nich Styksu
przyzwoitości ale pokazałby ówdzie. pisz więc chłopcze,
- pisz z tą bezkompromisową agresją w wersach. tylko

drapieżnik rozróżni błogostan świeżego mięcha od byle
padliny. o świcie każdy z nas wrócił do własnej
wstydliwej prozy. solo i w przeciwstawnych kierunkach.



https://truml.com


print