Pi.


festiwal starców chorujących na przewlekłą poezję


zjeżdżają się z bagażem obaw i wątpliwości,
puszący ogony spapierowionych kompleksów jak pawie.
Półgestem policzą wyrwane kolejnym srokom pióra,
a w tabernakulum przesyconym zapachem niedomytych wspomnień
rozsnuje się wypuszczona z płuc tęsknota:
do innych ognisk, sal, do coraz to bielszych szpitali
- tam o impuls najłatwiej, tam prawda szuka proroków

zrogowaciały palec sprawdzi czy to ta sama broda,
czy stosunek siwoty do łysoty nadal w przewadze u gospodarza.
Ci co poklepią się po niezabliźnionych dopowiedzeniach.
- to były czasy - poszepczą w megafon zazdrosnej dłoni,
którą przylepią do bliźniaczo wypchniętej z szeregu.
- Będzie co pamiętać - odszepczą ci inni i wypiją cały zapas iluzji,
po trzy trzydzieści butelka, po trzy sześćdziesiąt pięć puszka

Czasem przeszeleści się kartka zmierzchu, czknie ktoś słowem,
przeklnie szerokość marginesu, przeprosi za kolokwialną wypowiedź.
Raptem amputują nieobecnych w laurowym wieńcu krzeseł,
nerwowo odliczając werdykty Wszechmogącego.
- to jeszcze nie ja, nie ty, nie on... - wygaśnie ognisko oczekiwania.
I zanim wrócą do żon, do kotów, znienawidzonych biurek,
jeszcze raz podziękują ciału, że wytrzymało:

ból w kręgosłupie, lęk przed lękiem,
migotanie niedomkniętych nadziei na sukces,
spocone dłonie zażenowanych zwycięzców,
kolejną niezasłużoną porażkę z zazdrosnym ego.
a na uboczu osamotniały starzec powtarzał będzie
mantrę o wiecznej młodości, z wersetu na werset
coraz bardziej pochyloną czcionką.

8.06.2001



https://truml.com


print