JackBodar


Wybrzeże w Ogniu


Pozwól mi wyruszyć! Przygotuj mnie, Matko Nadziejo
Bym mógł wnet zniknąć
Bym mógł wybrać ląd, między rajem, a martwą knieją
Nie oddychać stęchlizną

Okręt – w którym emocje są sterem
Kadłub zdobiony zapałem i zwątpieniem
Jest pełen naiwności, pychy, ciekawości
Jest pewien, że musisz rozpocząć pościg
Żagle wysoko, w całej okazałości, by każdy widział
Że nie szczędzi się dziś na tkaninach i niciach
Filozofię życia bezmyślnie zapycha hasłami
Nie tymi co dali mu przodkowie – dawno je spalił

Gotów, by ruszyć i nakarmić głód w duszy
Zanim pozna świat i znajdzie szczęście
Zmierzy się z falami problemów, siła która kruszy
I łamie każdego człowieka, gdy dryfuje we mgle

Płynie, przed wodną pustynie, by za chwilę dostrzec
Dziesiątkę lądów na swoim horyzoncie
Spory odstęp między nimi zamienił się w odległość
Gdzie musiał dokonać wyboru drogi i wybrać tą jedną

Zamarznięty ląd na południu, wschodzie i zachodzie
Wybrzeże na północy płonie – ogień góruje nad lodem
Ujrzawszy to swoim zmęczonym, wychłodzonym okiem
Zakotwiczył w pobliżu i ruszył do ciepła szybkim krokiem

Ogień – ogrzewa, podgrzewa, rozgrzewa, by następnie
Opalić, podpalić, rozpalić, spalić i wypalić resztkę
Tego co trzymał między rozsądkiem, a sercem
Wszystko spalone przez pozorne szczęście

Umierając zdążył ujrzeć na koniec
Postać na lodowym wybrzeżu – on więc szeptał, mówił i krzyczał
Postać nie słyszy – oparami z ust ogrzewa swoje dłonie
Więc będzie szczęśliwy póki oddycha



https://truml.com


print