PanJabol


Łzy matki


W ten czas, kiedy matki,
łzom nie było końca.
Łzy te słodko-gorzkie, przesiaknięte
goryczą swego syna wyrodnego wychowania.
Wyrażały żal,
jaki w matce się rodzi
kiedy syna swego jedynego chowa.
a jakby radość,
że to koniec jej udręki
i całej męki,
który ów młodzieniec
sprawiać był jej rad.

Łzy te wodospadem spływając,
po jej twarzy porytej bruzdami
podtapiają wszystkich gości,
dostojnych żałobników.
Zalewając ich uśmiechy ironiczne.
i atawizm, który przygnał ich
na to żałosne przedstawienie
ludzkiego nieszczęscia.
I znajomków, co wydawać by się mogło,
znali go najlepiej
i przeczuwając wypadków bieg zły
dać wiary im nie mogli.

I pozostało teraz tylko,
raz po raz odzywające się
to słodkie, głuche, miarowe
uderzenie ziemi o trumnę nieszczęsnika.
I zawodzenie ksiedza,
który sam nie wie, po co tu się znalazł
Wszak ów młodzieniec - heretyk
co Boga w sercu nie miał.
I tak wkrótce po tej hipokryzji pełnej ceremonii,
do domów wszyscy się rozejdą.
Zapominając szybko o młodzieńcu
Co wziął własnie mariaż z ziemią.

Prócz jeno matki umęczonej,
bo zdaje się,
tylko ona ukochała prawdziwie
swego syna, szaleńca, bezgłowego jeżdźca.



https://truml.com


print