Adam Pietras (Barry Kant)


Diana


​Niewytłumaczalna niepewność przy stawianiu kropki. Kafkowska chorobliwość w najczulszym punkcie - w punkcie skupienia. Bóg, który się mną bawi, jak dobrotliwa, złośliwa, gotowa strącić - matka. Synku... życie jest kpiną - powiedziała mi gdy zaczynałem rozumieć.

Uciekałem dotychczas w stronę moich drobnych, ocynkowanych dłoni. Bawiłem się znakami, które mogę przekazać gestem. Garbiłem się złowrogo, kiwałem głową z niedowierzaniem, salutowałem. To wszystko dla was.

Nie znam żadnych opowieści. Te, które znam, nie nadają się do niczego. To znaczy są piękne. Są tak piękne, iż tylko dusza szczerze porwana pozaświatową złudą jest zdolna dostrzec ich mądrość. Dlatego, jako głupiec w oczach świata, świadom swej słabości, świadom, iż język odebrał mi możliwość mowy o rzeczach najwznioślejszych, będę zabawiać was kalamburami moich części widzialnych. Do pozostałych i tak mam ograniczony dostęp.

Chcecie opowieści? Piję. Piję, bo nie ma tu nic do roboty. Gdybym był ogrodnikiem, dbałbym o swoją działkę. Gdybym był hyclem, goniłbym za psami. Gdybym był złodziejem, miałbym może więcej sprytu, choć nie sądzę. Gdyby mi zależało na ludzkim życiu, zostałbym lekarzem. Tymczasem zależy mi tylko na duszach, choć w ich istnienie nie wierzę.

Rozwodnione, nieprawdaż? Nic nareszcie nie wzbudza potężniejszych uczuć, jak czarno-białe zdjęcie człowieka gotowego rzucić się z mostu, gdzieś w dziczy, z dala od ludzi, choć przecież już nawet ta dzicz przestała być dziczą, ludzie przestali być ludźmi, z dala przestało być z dala. Samobójstwo jeszcze do niedawna było piękne jak romantyczne apogeum. Cóż znaczy, skoro dziś nie mamy prawa nawet do własnej śmierci?

Muszę się nad tym zastanowić, bo przyzwyczaiłem się, iż treścią mojego życia są myśli. Nie chcę odpowiadać wedle tego, co mi podpowiada pijana głowa po lekturze Turgieniewa, który pisał o chłopach łowiących szczupaki na przynętę własnych zepsutych zębów. Było w tym z pewnością coś ckliwego, coś, być może nawet, na czasie, jakaś przyjemność związana z obecnością Chrystusa wśród ubogich i pozbawionych mózgu meliniarzy - tak, było w tym być może coś z tego rodzaju wzniosłości, którą tylko Rosjanin potrafił uchwycić, gnoza przez beznadzieję, gnoza przez chuć, gnoza przez robaki. Bliskie mi to, ale nic wam po tym. A przecież garbię się, kiwam głowią i salutuję - dla was! Cały do was należę, jak tego zapragnął Foucault.



https://truml.com


print