Yaro


w okupacji trwam twarzą w dół


nie żyję w spokojnym kraju
mieszkam na polu minowym
dookoła wybucha głos
ambitny ktoś mówi dość
niejasne słowa cuchnące gówno

rząd musi upaść na kolana
pomysł mam nad tłumem krzyk wrzawa
poprowadzę was
oddajcie władzę przekażcie lejce
ten koń źle biegnie
a co to konia obchodzi że się wóz wywraca

biegnijmy razem od przepaści dzieli nas krok
zróbmy krok naprzód pierwszy krok

echo w bramach zaciska mrok
zwiadowcy wypatrują parę złotych
moje miasto umiera ulica pusta latarnie gasną
oszczędzaj światło ulicznico rozkoszna
miasto umiera w mękach własnego ego
cierpi ciało psychiki nikt nie obróci na tor

umieramy pomalutku
patrzymy sobie w oczy
nie ma radości ani prawdy pomiędzy zdaniami
dzieci śpią spokojnie w niewiedzą że życie nie śni się
życie to ciemny las smartfony podpięte blady powerbank

straszą pandemią
odchodzi ktoś
znałeś człowieka kochałeś jak brata

rzeczywistość zakrzywia pejzaż
sztalugi pękają na sękach

mamo szaniec woła
walka we mnie potrafię jak mało kto
siła się upomina o polskiego syna
o co walczyć bitwa nie ma sensu
nie widać powodu

z mocą ściskam broń poci się dłoń
wierna bezwzględna czysta
nie wybieram się na front życiem go zwą

z krzyża Bóg Chrystus patrzy
na obłęd zaniedbany koniec cywilizacji

bezmyślnie upływa dzień
czuję wyobcowanie
przytulny sen w objęciach ukochanej

zapatrzony w przeszłość dzieckiem być chcę
pragnę podziękować za czas który upłyną
przemkną ja po nocy dzień jak sen

kocham was mamy siebie blisko
statki odpływają ze stali w zimnej wodzie
uwięziony w jarzmie o mój Boże

na wietrze liść lipowy zaplątał się wśród gałęzi
ptaki młode karmią by rosły zdrowo

samotni wciąż bez szans na lato w przyszłym roku
mamo tato was nie ma nie ma ciepła dłoni
nie wyczuwam klapsa skarcenia
sznur od żelazka odjechał na złom
przecież nie wolno dzieci bić
wystarczy je usunąć w początkowym stadium



https://truml.com


print