Deadbat


katastrofizm nieznośnej lekkości bytu


Przez kosmiczny bezkres
mkną cząstki najmniejsze
Pustka nie jest pusta i nigdy nie była
Usiłuję widzieć lecz ślepy jestem od urodzenia
Moje uszy mnie zawodzą i już nic nie słyszę
Nie usłyszę już przyjaciela który za mną woła
Chciałbym wrócić do stanu pierwotnego zwierzęcia
i bezkarnie rzucać kupą w ludzi
łamiąc każdą możliwą zasadę
w jego nieskończonej niewinności

W moim statku

Jest tyle nienawiści która mnie obrzydza
tak wiele obrzydzenia odstręcza mnie od istnienia
widzę zło a dobro wydaje się powierzchownym efektem
płynącym z nieświadomości świadomej chemiczno-używkowej
Smutny jest dla mnie błazen który wyłupił sobie oczy by już nie widzieć smutku
nie chce widzieć brzydoty i móc śmiać się pragnie
choćby obłąkańczo
w ciągłym zmaganiu o lejce szaleństwa
umysłu co poniósł i ani myśli stanąć

Tak wiem
Ktoś przecież śmiać się musi

Smutną jest czystość wyrwana z realiów, by pozostać nieskalaną
i pogodną jak bezchmurne niebo
Czy naprawdę by zostać normalnym muszę wciąż wybierać szaleństwo
jak my wszyscy?

Niebezpiecznymi szaleńcami zdają mi się najbardziej
ci co przekonują mnie dziś że świat nie jest szalony
Ile krwi jeszcze przelejemy w imię tego boga obłędu
który już dawno wyrósł poza wszelką religię
i do każdej religii rości sobie prawa tak bezwzględnie
że nauką nazwał kult własny a inne kulty ciemnotą zwie
i bałwochwalstwem

Czy naprawdę wciąż kłamać muszę by trwale stać na straży prawdy
Czy Ty złodzieju prawdy kłamco i oszuście
znasz choć jedną właściwą odpowiedź
w którą tak do końca wierzysz bez tej wiary wewnętrznego przymusu
strażnika który z toporem i szafotem czyha na twoje najmniejsze duchowe potknięcie
tylko po to aby jeszcze raz
po raz kolejny
potwierdzić że jesteś skończonym zwierzęciem
Czy boleśnie świadomy jak łatwo można by ją obalić mniejsze zło wybierać jesteś tak zwykłym i tak jest naturalnym
że sumienia w jedyny słuszny sposób nastrojona harfa
nie zadrży nawet najciszej ani jedną najlżejszą struną jako odpowiedź dysharmonią dźwięku
i czy wobec tego ma ona jeszcze wartość jakąkolwiek
czy tylko błądzimy ślepcy głuchoniemi
kurczowo swoim słabym umysłem chwyciwszy się swego
rozpaczliwie łatając swoje żagle
nienawidzimy wszystkich co czynią tak samo
świadomie ignorując tratwy przez nich uchwycone równie kurczowo jak my własnej
nadajemy im epitety po to tylko by nie nazwać ludźmi
lżymy aby dać upust falom potężnej nienawiści bezsilnej wściekłości która szuka ujścia
lecz zabić nie mogąc i to nie przynosi ulgi

Spójrzmy dziś na siebie
stanowczo twierdzimy że tą naszą tratwa to świat cały
i poza naszą prawdą nie ma już niczego
i gromadzimy współwyznawców aby krzyczeli wraz z nami
odgrywając nawzajem przed sobą że wspólnie wierzymy
w tą jedną tratwę a nie każdy we własną
zastraszając manipulując i uwodząc innych aby też wierzyli w nasze prawdy przenosząc je ponad własne
wspólnie ostrząc przeciw innym ciężkie słów topory
staramy nie widzieć
rozkoszując myślą o zbliżającym zwycięstwie
smakując krew naszych wrogów swoim podniebieniem
widząc oczami duszy ich nieuniknioną nieodległą klęskę
staramy nie słyszeć

zbliżającego się nieubłaganie wodospadu



https://truml.com


print