Yaro


nie wierzę w duchy


 
niedomkniętymi drzwiami 
zakołysał wiatr
w drzwiach nieprzekręcony klucz 
kto prześladuje mnie
za raniuteńko jak dla mnie
wyobraziłem sobie że to duch
 
zjawiłaś się półnaga
w koszuli białej za długa zdaje się
rozpięta do połowy wylewała się pierś
śliczna
oniemiałem z chęcią by ją zjeść
 
wiatr porwał twoje loki przez otwarte okiennice
zgadłem że mną odpędzisz dzień
 
pękło szkło 
na stół posypały się płatki zasuszonej róży
to był znak to jest ten dzień
 
powoli odbijałem od brzegu 
mocno chwycone wiosło
maszt sztywny napięty żagiel
 
twoja łódź na dwoje wygodna 
wilgoć słonej wody uspokajała mnie
 
zerwał się sztorm
 
mokry nie widziałem latarni
oddychałem mocno 
zdyszani bez wytchnienia
walczyliśmy o suchy ląd
 
zachodziło słońce
zachodziłem w głowę
 
myśli urojone omamy skołatany
kochałem się to nie wspomnienia
te więzi trwają do dzisiaj
 
przyszła jesień sucha jakże ciepła
oby nas nie rozdzieliła
 
pomyślałem
 
ścisnąłem twoją dłoń
 
pora roku ni żadna plotka ludzi zawistnych
nasze dłonie
nasze myśli
nasze słowa
 
mają znaczenie sens w nich tkwi
 
kocham ciebie o każdej porze roku
przed początkiem dnia i końcem też



https://truml.com


print