Belamonte/Bożydar


Resety (ODWAGA NA PSTRYM KONIU JEŹDZI)


W śnie sprzed paru nocy był cykl powstawania świata i jego gruzy. Wielokrotne nabudowywanie, jak próby jakiejś sztuki. Byłem Conanem, bohaterem, był budynek, penetrowałem go wzdłuż szukając wyjścia, gdzie mogłem rozwalałem ściany, gdzie mogłem przeciskałem się, spotykałem urzędników Boga, istoty obdarzone połowiczną pamięcią porządku i swej roli, te trzeba było przechytrzyć, umieć z nimi rozmawiać jakby wszystko było na swoim miejscu. Właściwie był Ojciec Pan, wszystka młodzież była zbuntowana. Postać córki Pana była smukła i gładka, miała parcie na zmiany i bunt jak wszyscy. W jednym z pomieszczeń była głowa Statui Wolności wśród gruzów (a może Jezusa z Brazylii?). Reset oznaczał wszystko od początku, przed resetem broniliśmy się szukając wyjścia. Urzędnicy byli wykańczani lub wykańczali niepokornych. Dużo zależało od sprytu, dobrego grania ról. Byłem też takim Sylwestem Stallone. Chodził za mną chłopak, odganiałem go w poszukiwaniach. Ja upodobałem sobie w pewnym momencie tą córkę wodza Pana. Byliśmy w klasie już, bunty stłumione. Mówię do niej: - Wstań i przeproś Go, obiecuj poprawę, by nas nie zresetował. Zrobiła to prosząc: - Ojcze wybacz, ale daj nam szansę. Nie dał się przebłagać. - Muszę was wyczyścić, będziecie mieli inne szanse, ten porządek jest naruszony. I tak wyszliśmy z klasy. Ona blisko mnie, jeszcze pochodziliśmy, pogadali z urzędnikami, miałem poczucie że jej aura promieniuje ze mnie, że wnikam w nią. Jej bunt nie był tak pełny jak nasz, ona była jego córką, chociaż jedną z nas. Ja pewnie miałem do odegrania w następnej odsłonie znowu rolę herosa szukającego wyjścia z gmachu. Przez dziury w ścianach widać było niebo, dwaj strażnicy nie dawali się przekonać by nas wypuścić. W stronie wschodniej, węższej były szpary, za murem rzeka płynęła chyba. Tu się kończyła możliwość przedzierania. Gdybym miał materiały wybuchowe



https://truml.com


print