smokjerzy


improwizacja przy młodym winie i dużo starszych piosenkach


tego dnia 
żaden chłopiec nie bawił się w wojnę
ku zgrozie ciężarnych chmur deszcz padał pod górę
a wiatr wiał z roztargnieniem jakby na przekór sobie
stary listonosz dokładnie przeszukał zniszczoną torbę
lecz nie odnalazł śladu człowieka 
gałąź przydrożnej jabłoni musiała sprostać ciężarowi 
nie swojej rozpaczy
 
na mgnienie z błota wyskoczyło słońce  
opluwając wszystko kłamstwem i obojętnością
z koron drzew opadła rdza 
wprost na wiecznie głodne złomowiska i cmentarze
kwiaty pochowały głowy w piasku
 
"a pani cóż nie chce tych róż"
 
jak zbyt często używana szmata 
nadzieja poszarzała
łatwa poezja rozkraczyła się na kolorowych okładkach burdelu
rozkrakały się słowiki niezaspokojonych świątyń
 
"sprzedaj mnie wiatrowi
chcę z wiatrem lecieć w świat"
 
bezlitosna brzytwa ucięła palce
nieodwołalnie tonącemu 
czołg wjechał do sklepu z porcelaną strzelając
martwymi słoniami
czas rozpadł się na tysiąc witraży
aż w końcu utkwił w bezsenności gwiazd
 
"pani mi mówi niemożliwe pani mi mówi że to żart"
 
jasność rzygała treścią nocy
gubiły się motyle w samobójczym pędzie do wariackich przeczuć
tego dnia żaden chłopiec nie bawił się w wojnę
ponieważ deszcz padał pod górę
 
"gdzieś w nas błyszczą gwiazdy poezji
gdzieś w nas idą ludzie niezłomni"
 
po drugiej stronie zatrzaśniętych powiek 
głupia mucha 
zaznacza rzeczywistość nosa 
tłukąc łbem o nierzeczywistość drzwi
 
oczy ogrodnika zaczynają widzieć
 
listonosz bez trudu odnajduje list
i wyrusza w dobrze sobie znaną drogę
jabłonie z miłością znoszą ciężar jabłek 
nic nie wiedząc o rozpaczy 
słonie przynoszą szczęście a czołgi 
to skutek uboczny nie istniejących wojen 
w które bawią się chłopcy
kwiaty z dumą noszą głowy
 
drzewa
to tylko zwykłe drzewa
i już
 
a słowiki uzdrawiają nawet głuchych
 
boże dobry boże jaki piękny ich śpiew 
jaki piękny
uporządkowany świat
 
tylko skąd wciąż niepokój
w obciętych uszach rudych słoneczników



https://truml.com


print