smokjerzy


Bylebyś


Z mlekiem matki wiedzę wyssałem, 
żeś drogą powrotną do raju, 
lecz tyś - przerośniętą reklamą, 
monstrualnym kukułczym jajem. 
  
Krętą ścieżką pod górę jesteś, 
upadkiem na łeb, na szyję, 
bólem chleba na wskroś powszedniego, 
czasem, co sam się zabija. 
  
Zbyt często cierpi odwaga 
w piekle codziennych spowiedzi - 
stawiając tak trudne pytania, 
zadajesz gwałt odpowiedziom. 
  
I jesteś nieobliczalne, 
smutny wariat, dzika wariatka, 
dręczysz, zniewalasz, kochasz i lżysz - 
ojciec, sadysta, szalona matka. 
  
Gdy już nie mogę z tobą wytrzymać 
i, jak biedzie najgorszej, mówię - dość, 
wtedy całe zmieniasz się w drwinę, 
kusisz - dam ci, co zechcesz, więc proś!  
  
Jestem tylko cieniem przechodnia, 
ty trwasz, ja nieustannie odchodzę, 
śmietnik pełen rzeczy i wspomnień - 
z tą stratą jakże łatwo się godzić. 
  
Lecz nawet słabnącym oddechem 
wyrzężę dla ciebie swoje - tak - 
jeślibyś tylko zwróciło zapach, 
bylebyś, Życie, znów miało smak.
 
 



https://truml.com


print