smokjerzy


reminiscencja


tak 
wystarczy zamknąć oczy 
 
przestrzeń pomiędzy nosem a kwiatem 
rozrasta się w nieskończoność 
nagle zmartwychwstałego dzieciństwa 
 
po raz kolejny umiera szara jaszczurka 
bułka o smaku słońca łąki nieba 
pachnie świeżo kręconym masłem i poranną modlitwą 
staruszka z kołtunem na głowie i błękitem w oczach 
czerpie wodę ze studni 
głębokiej jak sen zmęczonego dniem chłopca 
 
na drzewach rosną miecze 
świetlista rusznica szlachetnego wodza 
połyka roztocza z wyliniałego dywanu babci 
w chwilę później wypowiada wojnę złu 
czyhającemu w cienistych zaułkach baśniowego ogrodu 
 
jezioro jest oceanem niespokojnym 
ze zwalczającymi się okrętami zakazów i pokus 
boską mennicą po brzegi wypełnioną drobnymi monetami 
srebrno-złotych rybek 
 
jeszcze raz brodata koza pożycza rogi od diabła 
by zmierzyć się ze sztachetą w płocie 
za którym kuźnia zionie soczystymi przekleństwami kowala  
 
w smoczym ogniu dopala się lipiec 
 
znów mogę biec bez końca bez końca przed siebie 
ciągnąc ze sobą czystą radość bogatą kolekcję siniaków 
wiarę w niezmywalny brud czystych rąk 
 
biegnę z żywicą w płucach wiatrem w kieszeni 
piaskiem we włosach 
obok chichocząc pędzi w nieznane mój los 
gnają jak sfora szczeniaków 
szczęśliwe przypadki 
 
tylko sens zwątpił w siebie tylko czas stoi 
bo wie 
że w końcu otworzę oczy 
 
i zasnę



https://truml.com


print