Blackchange


22.


Teraz - albo nigdy?
Wydaje mi się, że każdy ma w swoim życiu taki okres, kiedy po prostu zwątpi we wszystko. W siebie, szczęście a nawet w miłość, która uskrzydlała przez nieokreślony czas. Prawda? Ale ile razy można doprowadzać swoje życie do martwego punktu? Chyba nie potrafię już zliczyć tych "razów" na palcach obu dłoni. To nie jest kwestia użalania się nad sobą, wiecznie i w kółko. Myślę, chyba jestem w stanie to w końcu przyznać przed samą sobą, że jestem słaba. Udaję, wiecznie silną, szczęśliwą... A to prowadzi tylko do tego, że zadaje sobie coraz to większe ciosy. Człowiek sam sobie potrafi wszystko utrudnić i wiele w sobie zabić. I każdy szuka winy w innych. A ilu z nas jest w stanie dostrzec to zło w sobie? Głośne przemyślenia, każdemu to polecam. 
Co dalej?
Zamknięcie się w czterech ścianach, było dobrym sposobem na zebranie w sobie siły. Tylko do pewnego momentu. Uciekanie jak najdalej, byle wyjść z domu, usiąść i patrzeć się godzinami w niebo, ewentualnie smęcić przy swoich ulubionych kawałkach, które w jakiś sposób motywowały. Też dobre, ale trwało chwile. Znalazłam miłość. Złamał mi serce. Zwątpiłam, uciekałam od uczuć, wmawiałam sobie, że nic we mnie nie żyje, serce jest skałą i pozostawałam niewzruszona. Było mi dobrze. Po pewnym czasie było mi gorzej niż wcześniej. Wyzbyłam się wewnętrznego zła, gniewu i nienawiści. Znów pokochałam. Uciekałam do niego, zawsze do tego samego człowieka, kochałam i cieszyłam się, że jest, szczególnie kiedy było mi źle. Teraz? Znów nie wiem co ze sobą zrobić. Szukam sposobu. Przeoczyłam najważniejszy. Najlepszą ucieczką, jest droga ewakuacyjne, gdzie mogę wyrzucić z siebie to, czego nie potrafię powiedzieć nikomu, właśnie tutaj. Anonimowo, poniekąd. Bo przecież jestem, żywa i istnieję. Blackchange. Zawsze inna, za każdym razem... Człowiek o wielu twarzach, osobowościach. Nie mam zaburzeń psychicznych, nie tkwi we mnie żaden demon, chyba, że ten bardzo osobliwy - ego, tak to się nazywa? 
Kiedyś...
Było lepiej, gorzej, średnio a nawet wcale. Jest w miarę. Ale nie jest najlepiej, może nawet nie jest dobrze. Niby wszystko układa się dokładnie po mojej myśli, ale jednak nie. Wciąż mi czegoś brakuje. Jakby ktoś we mnie zabił tą najważniejszą część, którą każdy z nas ma powierzoną, na całe swoje życie. Jest tak? Sama już nie wiem co jest, czego nie ma, a co bywa... Chyba tylko dryfuję, dosłownie bywam - w życiu innych, ale nigdy mnie nie ma. Prawdziwej mnie. Bo jaka ona jest? Chyba nawet już nie jestem sobie w stanie przypomnieć. A najciężej jest mi odpowiedzieć sobie na pytanie - czego ja tak właściwie chcę i oczekuję? Mój dwunasty wymiar. Więc wyruszam. Tylko teraz, albo nigdy? 
Chcę się tylko wzbić wysoko, ponad chmury, upajać się widokiem miasta, dryfować pośród fal piętrzących się myśli - w swojej głowie. 
 



https://truml.com


print