Pi.


z perspektywy kosmosu


im dalej byliśmy od siebie tym silniej ciągnęło. czarne 
dziury zasysały na przekór rozsądkowi, godzinom szczytu 
i ustawieniom roamingu. tym razem miłość była słona

z kosztem rozłożonym na raty. gorzko, gorzko i karmel 
wart grzechu. pociągi na przeciwbieżnych trajektoriach 
niosły coraz bardziej nabitą wyobraźnię. wszędzie tężniało,

i puchło. aż wybuchło, gdy słowa szybsze od obrazów 
mąciły, rozmiękczały, rozsuwały i miętosiły w zastępstwie 
dłoni. puszczały więzy; puszczałem oko; puszczałaś zalotne

rumieńce jak gorejący krzew. mógłbym tu spisać dekalog 
uwodzenia i dać ci w prezencie na tabliczkach czekolady,
ale w cierpliwościach jestem nadal kiepski, a o oddaleniach

wiesz już wszystko. pojedźmy dziś razem do innego kraju, 
popłyńmy między morza i oceany, pofruńmy po galaktykach. 
niech wreszcie się jakiś kawałek podłogi stęskni za nami.



https://truml.com


print