Nevly


indywidualnie... to jest mocnoporąbane


ale ty dobrze o tym

wiesz ten wiersz
będzie dosyć długi i z góry na dół za to

przepraszam
choć wiem że nie lubisz długich
za to grube pasują jak ulał

dążeniami kontrowersji
odczuć w czasach kiedy wyśniłem
doznania oraz bezszelestne melancholie
męską sobotniej nocy utrwalając nałóg
maską w dniu zachwytu o marzeniach
z za oceanu apokalips wartościami
platonicznych pragnień
wyznaczyłaś granicę nierozłączności

teraz patrzę jak zasypiasz
nigdy więcej nie czując szumu
pszenicznych zbóż
w których chabry kołyszą niepewność
smakiem rozchylonych pieszczot
ustami o smaku malin

całowałaś jak żadna inna
wybacz mi niedoskonałość
w kręgu niedomówień puste studnie
nawet salomon
z podziwem nie rozumie kwitnących sadów
a czerwone płatki są takie białe

nalałem sikając na krzak
wybacz to tylko pęcherz

a ty znowu zakwitasz zanim jeszcze zapragnę
zrywać z ciebie to w co jesteś wcale nieubrana
poprzecznie skompletowany smakuję kompromisy
niczym oblężony
tułacz ułożony w ramionach
na balkonie niedomkniętym nocą
nostalgią z górnej półki
czekający na niezniszczalne

a niebokrążcy liniami dłoni rozpisują niebo
w tonacji blue dzienniki chwil
wyszeptanych a jakże nieobojętnych
na kawałki
o nieobecnym aniele który przyszedł
po drodze mlecznej
oceanem uczuć prosząc o spełnienie
by nie zgasły kolory we mgle
o intrydze hebanowych oczu
uknutej spiskiem
przeciwko pragnieniom bez tytułu
wyrytym na skale ostatnimi strofami pokusy
o bezsensownej białej róży
wydrapanej paznokciami
w odcieniu krwi na plecach
kiedy droga w obydwie strony wydaje się jedną

na własną prośbę
nigdy się nie dowiesz
ile czterolistnych zostawiłaś które muszą zgasnąć
czuła dłoń
już nie kręci loków na rozwianych włosach
milczą usta stęsknione całowań
od granic wszechświata aż do niebiańskiej półkuli
w sukience mini
przechadzasz się wzniośle ku słowom
na wenowisku kradnąc bukiety z polnych kwiatów
jednymi kolcami po języku innym przychylając rozgwieżdżone

szukasz stolarzy samogłosek
wytwarzających znośne relacje
tam gdzie tlen nie osiada w pustych płucach
oddychamy

oby nie tylko
skrzywionymi dzieciństwami z nie do końca dorosłością
zawstydzeni wygrzebując kolorowe dzwonki
bez hamulców
spisując testamenty nie zawsze czarno na białym
po upamiętnienie serc
pokrojonych w plastry wyciskające soki z ostatniej

chwili dźwiękami słów czarna komedia
opowiadam historię rozśmieszając boga
zamurowałem symbole
powracając obsesjami na wiśniowy spacer z poetką
o święta naiwności nie pytaj czemu
wymijając rzeczywistość pragnę widoku z twojego

okna przed północą na drodze do poznania
stanie już tylko jutro albo po
jutrze a ojciec ojców na przekór
wyrywie ostatnią kartkę z błękitnego pamiętnika



https://truml.com


print