Lech


Byłem Uchodźcą...


Mija ponad trzydzieści lat, gdy z rodziną stanąłem po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Przez ten długi czas z uchodźców, emigrantów, uciekinierów politycznych lub jak kto woli ekonomicznych, przeobraziliśmy się w wygodnie żyjących obywateli wolnego świata.
 
Nikt nie pojmie strachu przed nowym i nieznanym, jeśli sam niestanie przed faktem, że nie rozumie języka otaczających go ludzi, że nie ma wystarczająco pieniędzy, by skryć swoją rodzinę przed złą pogodą, lub najzwyczajniej w świecie kupić chleb i odpocząć po ciężkiej podróży.
 
Po wielu latach siedząc wygodnie w fotelu, oglądam na ekranie telewizora ludzi zmęczonych, zdesperowanych, trzymających w ramionach największy swój skarb - płaczące, przerażone dzieci, które niczego nie rozumiejąc, jedynie łzami demonstrują swoją niechęć do nowego świata.
 
Byłem w takiej samej sytuacji, także trzymałem w ramionach moją dwuletnią córeczkę płaczącą z bólu, gdyż w strachu i desperacji zbyt mocno ją do siebie tuliłem. Przed oczami miałem tłum napierających na bramę obozu Traiskirchen w Austrii. Na twarzach ludzi malował się niepokój i groza. Zalewała nas niepewność - czy w ogóle będą przyjmować? Gdzie się skryjemy, gdy zacznie padać deszcz? Jak poprosimy o pomoc, nie znając języka? Tysiące pytań pozbawionych odpowiedzi. 
  
Złowrogi szept przenoszony z ust do ust zastraszał informacją, że obóz jest przepełniony i nikogo dziś nie wpuszczą. Tłum się rozpadł, zbił w grupki, planując strategię wejścia. Niektórzy obmyślali możliwość przekupienia strażnika, królującego w dyżurce na bramie. Inni opowiadali mrożące krew w żyłach zdarzenia, które jakoby miały miejsce wcześniej, doprowadzając co wrażliwsze osoby do ataku histerii lub paniki. Tłum przez kilka godzin falował i pomrukiwał, a bramy obozu nikt nie otwierał. W końcu wyszedł strażnik i łamaną polszczyzną wykrzyknął:
 - Dawać pasport!                   
W jednej chwili co silniejsi - przeważnie młodzi mężczyźni - torując sobie drogę łokciami, stanęli przed mundurowym z szerokim uśmiechem pokornego poddaństwa, wpychając w jego rękę plik paszportów. Pozostali, mniej sprytni, widząc wygrywających cwaniaków, napierali z desperacją na strażnika, rozpaczliwie krzycząc:
 - Panie kochany! Weźmie mój paszport. Proszę, bardzo proszę! - błagalnie jęcząc, wciskali Austriakowi dokumenty. Popychając go, ciągnęli za rękawy, ktoś bardziej przedsiębiorczy wetknął paszport z wkładką dolarową. Strażnik poczerwieniał, z odrazą i pogardą spojrzał na tłum skomlących, wijących się jak robactwo ludzi. Podniósł ponad głowę trzymane w ręku dokumenty i cisnął nimi w powietrze, chwilę szybowały i spadły na bruk, pod nogi polskich bohaterów, politycznych uchodźców. Na oślep rzucili się w stronę rozrzuconych dokumentów i pełzając po ulicznym bruku, odszukiwali swoje paszporty i zielone papierki, które miały im otworzyć poza kolejnością bramy raju. Strażnik obrzucił pogardliwym spojrzeniem masy zdesperowanych, niepewnych jutra ludzi. Odwrócił się dumnie i majestatycznie wszedł do dyżurki, zatrzaskując wymownie za sobą drzwi. 
 
Proceder powtarzał się kilka razy z takim samym skutkiem. Poniżony i zrozpaczony tłum wymyślał przeróżne nowe triki przekupienia strażnika. Ktoś próbował tłumaczyć, że tu w Austrii, nie biorą tak jak u nas. Wyśmiali się z niego. Jakiś samozwaniec chciał zbierać pieniądze na łapówkę dla strażnika. Nikt mu nie ufał, odszedł rozczarowany.
 
Z najgłębszą odrazą przyglądałem się niedorzecznym scenom, czując, że jestem zlany z tymi ludźmi w jedną masę. Nie miało znaczenia to, że myślałem inaczej, że buntowałem się przeciw bezsensownym wysiłkom oszalałego tłumu, byłem jednym z nich i takim samym jak oni - niczym więcej. Nienawidziłem siebie i poniżonych rodaków. Wyraźnie i boleśnie czułem swoją polskość, w tym momencie pragnąłem odciąć się od nich, zaprzeczyć relacji z nimi... Nie potrafiłem powstrzymać gromadzącego się uczucia obrzydzenia do samego siebie i otaczających mnie ludzi. Usunąłem się na bezpieczny dystans, zawstydzony rodzącą się we mnie pogardą. Obserwowałem bezładną ludzką masę, którą jednocześnie kochałem i nienawidziłem.
Minęło wiele lat, a ja wciąż stoję w tłumie pod bramą obozu. Tamte wydarzenia dzieją się dziś, tu i teraz. Ten sam ból, ci sami ludzie w kółko i bez przerwy robią te same głupie, podłe rzeczy, poniżają się i znieważają innych, jak zamknięci w kosmicznej pętli czasowej, z której nie ma możliwości wyjścia. 
 
Widzę ich i spotykam niemalże na wszystkich drogach swojej wędrówki, wciąż są tacy sami, jak tam, przed bramą obozu uchodźców w Traiskirchen. Kochają tylko siebie, a w swoim egoizmie i ślepocie nie potrafią współczuć takim samym jak oni, poniżonym bezbronnym i żebrzącym o litość, empatię... 
 
Spoglądam na ekran i czytam trzymane przez moich rodaków transparenty: „Nie chcemy Emigrantów”, „Nie Dla Uchodźców”... Ze zdumieniem przecieram oczy i stwierdzam, że znam twarze tych ludzi, to ci sami, za których wstydziłem się pod bramą obozu w Traiskirchen, to ci sami „polscy patrioci”, którzy wręczali łapówkę, błagając o przyjęcie...



https://truml.com


print