supełek.z.mgnień


Jakby szemrało sitowie. Pobłyski


Anna lubiła przytulać biblię do piersi, ponieważ nigdy nie znajdowała
źródeł pewności, a to, co wiedziała, było bezużyteczne jak prawa fizyki,
których na wsi nikt nie uznawał. W porze pacierza ludzie mówili: bójcie się
siarki i potępienia, tobie śmierć i nam śmierć. Tak też robiła, by być bliżej

Boga (i męża, po którym został jej jedynie pies), każdej niedzieli huśtała
ramię gramofonu stając się głucha, nadawała rytm poza krawędzie płotu.
Podobny dźwięk wydawały łąki usiane krowami, kiedy złorzeczyła na sznur
znoszący bieliznę, gdy śmieciły drzewa, i wszelkie roślinne cholerstwa
do garbowania skór. Obcość

w ślepiach zwierząt była jak ogień pod piecem — ile na nie wszystkie trzeba
modlitw, złudzeń, gdy wiatr rozsiewa litanie, a przez to nawet nie można
umrzeć. Co by nie mówić, póki się chodzi po obejściu, zauważa ptaki odlatujące
siedemdziesiąty raz, plecie krzyżyki z leszczynowej kory, wypłakując, co jest

do wypłakania. Popijała pieprzówkę, a później woziła twaróg do miasta, wierząc,
że los to Stwórca, nawet tu, na tej ziemi żółtej od gliny. (Z biegiem lat przyszedł
niepokój, że nie istniała). Ale trudno to odgadnąć z fotografii.



https://truml.com


print