Emma B.


impresje alzackie


W czwartek wieczór powitałam Francję. Ren, ogromny most, którym przejeżdżam z Khel żegnając Niemcy, a ściślej ich autostrady i niekończące się ekrany akustyczne. Tyle lat przemierzam ten kraj i tylko mignięcia pejzażu pozostaje w oczach. Pilotuję córkę pewna swojej znajomości terenu, przecież byłam tu latem ubiegłego roku. Strony świata są dla mnie zagadką, ale szukam wzrokiem neonu apteki, który służył mi zawsze za drogowskaz. W strugach deszczu wyłaniają się pudełka żelbetu zapowiedź przyszłych blokowisk. Jestem zdezorientowana, ale dajemy radę, przebijamy się przez Strasbourg w kierunku Wolfisheim celu naszej podróży. Mijamy wiele placów budowy i świeżo oddane mieszkania - bez kompleksów mam to samo w Krakowie. Lubię starą architekturę Alzacji stoi za nią bogactwo regionu, solidna mieszczańska kultura. Katedrę w Strasbourgu podziwiam niezmiennie i nigdy mi się nie nudzi jej odwiedzanie. Dowiedziałam się, że ambicje radców miejskich zaowocowały zmianą nazwy miasta. To teraz jakieś Centrum Europejskie Strasbourga, aglomeracja, nie zapamiętałam długiej nazwy i mam wrażenie, że nie tylko ja. Docieramy do celu podróży, punktem odniesienia jest Super U - coś na kształt średniego Carrfoura - o tempora, o mores - wielkie sklepy robią za kamienie milowe.  Jutro znowu cofnę się o sto, dwieście lat krążąc po wypielęgnowanych uliczkach alzackiego miasteczka, którego mieszkańcy zdają się żyć w bańce swojego świata. Zrobię spacer do fortu Kleberga, poczytam na planszach o histori niemiecko-francuskiej tych terenów, popodziwiam piękne pawie, które zajęły miejsce artylerzystów. Cisza i marazm peryferie wspólczesnej cywilizacji, ale nie kultury.



https://truml.com


print