Emma B.


geneza miłości


Już tydzień nowego roku za nami. Perfekcyjny czas obojętny na otaczające go zdarzenia równym krokiem maszeruje do przodu. Kolejny cel rok 2016, ale zanim to nastąpi mamy czas na działanie i refleksje i jedną z takich refleksji dzisiejszego dnia chcę się podzielić. Nie nykam, nie szukam po internecie i bibliotekach informacji, czy ktoś przede mną tego nie wykoncypował, głoszę prawo do wykorzystywania moich myśli nawet jeżeli przez przypadek są tożsame z czyimiś, umieszczonymi wcześniej na osi czasu. Ad rem. Dzisiaj rano doznałam nagłego olśnienia dotyczącego miłości hetero i homo seksualnej. Olśnienie zaskoczyło mnie niebywale i pewnie niejeden z czytelników też będzie zaskoczony.
Otóż wszystkie ochy i achy miłosne nazywane głębokim uczuciem czasem nawet platonicznym są napędzane atawistyczną potrzebą rozrodczości, podtrzymaniem gatunku mówiąc wprost, jeżeli nawet z biegiem czasu sytuacja się odwróciła i wszystkie bara-bara starają się być nieowocne, nie zmienia to faktu, że relacje heteroseksualne są zamrożonym stanem gotowości do rozrodu. Prawdziwą, tę idealistyczną miłość zorientowaną na drugiego człowieka prezentują relacje homoseksualne. Tam naprawdę chodzi tylko o daną osobę, tam na trzeciego nie wepcha się żaden potomek, który najpierw w podświadomości, a potem w realu zaburzy relację miłosną dwojga ludzi. Ktoś zaraz powie, że takie duety chcą mieć możliwość symulacji "rodziny", ale moje olśnienie każe mi przypuszczać, że w takim przypadku, któryś z partnerów jest nie do końca homo i ten drugi chce z miłości zadowolić jego potrzeby. To tyle, by musnąć problem. Może jutro nad ranem doznam jakiegoś uzupełniającego olśnienia, albo korekty tego z poprzedniego dnia.



https://truml.com


print