Emma B.


nostalgia


Tak mnie naszło w czasie bezsennym. Przeglądałam zdjęcia z wakacji zeszłorocznych. Niby mało egzotycznych, bo spędzonych pod Zamościem niedaleko Szczebrzeszyna w małym przysiółku - Kawęczynku, a tak naprawdę wszystko tu dla mnie, przyzwyczajonej do Beskidów było odkrywcze.
Nastrój refleksji wywołały zdjęcia pustych kamienic w Szczebrzeszynie. Samo miasteczko wypielęgnowane, lśnią rekonstrukcją synagoga i cerkiew, ale jedna i druga pozbawione wiernych, ot muzealne wspomnienia. Spotyka się jeszcze 50 lat po wojnie niezabliźnione ruiny kamieniczek. To i tak cud, że są tak nieliczne. Wyprowadzono stąd na śmierć 90 procent ludności pochodzenia żydowskiego. Z każdego kąta wyziera brak kontynuacji historii. Mimo że ludzi miejscowych sporo, turystów również sporo, atmosfera jest taka tymczasowa, jak sceneria teatralna. I tu przeskakuję do miejsc krakowskich, do "mojej" kamienicy, w której się wychowałam i która oczywiście nie była moja, bo moją, nie tak do końca moją, ktoś inny zamieszkiwał z nadania, a ja tu też z nadania, bo najlepiej się dysponuje cudzym. Nie mam nic rewindykacyjnego w zanadrzu, co najwyżej jakieś hasła o godności ludzkiej, która dzięki komunizmowi stała się udziałem wielu ludzi. Tak, tak uważam, ale to na notkę bardziej socjologiczną się nadaje, a ja dzisiaj o pustoszejących kamienicach w Krakowie, o tym że zamierają, że ludzie byli bliżej siebie i że plotkarstwo w maglu było bardziej ludzkie, niż chłodna tolerancja i brak wścibskich sąsiadów w bloku. I że tak jakby nas nigdzie nie było. Cały dzień w pracy, ale tam przecież nie jest nasz dom, na chwilę w domu, szybko sterylnie z udogodnieniami, powroty pod prysznic, szybkie wyjście na kolacje. Brak czasu na dzieci, zniesione w biegu jak jajo w kurniku, czystym higienicznym, obdyskutowanym psychologicznie. Mówi się, że androidy to przyszłość. My już dzisiaj jesteśmy androidami.
Mam w ręce książkę - podręcznik do życia w Slow Fashion napisaną przez moją siostrzenicę. Ona wie, że jej działalność mnie ciekawi, wie że nie cierpię anglicyzmów i mam nadzieję, że znajdzie się sprytna nazwa polska na trend, który przeciwstawia się dyktatowi mody eksploatowaniu natury i zaniedbywaniu siebie w imię absurdu kariery, oddawaniu potomstwa na wychowanie tabletom. Gdy widzę wieczorami puste oczodoły kamienic przy Rynku, gdy czytam na murach tabliczki z nazwiskami ludzi, którzy tu mieszkali, to mimo światła, głośnej muzyki czuję się jak na cmentarzysku historii wśród manekinów, nawet nie wśród aktorów.



https://truml.com


print