Filip Kaczmarczyk


Pierwsza niedziela


Pierwsza niedziela upłynęła... nieszczególnie, zwyczajnie, choć przyroda ze wszystkich sił chciała zasiać ogólny niepokój. Obyło się nawet bez tabletek, choć brzuch przypominał o sobie przez cały dzień. 

Było też kilka ataków małej paniki. Udało mi się je ukryć. Pojawiła się również myśl o tym, że będę bał się wrócić do krakowa, że nie dam rady. W tym kontekście perspektywa drugiego kierunku wydaje się śmieszna. Nie wiem (jak zwykle) co z tym zrobić. Mam jeszcze parę dni na zastanowienie.

Ona dzwoniła jeszcze w piątek. Nie miałem czasu rozmawiać. Zamieniliśmy parę słów. Trochę kłamstw, że wszystko ok, trochę żartów - jednak wciąż rozbawianie jej sprawia mi przyjemność. Mieliśmy pogadać wieczorem. Nie dałem rady. Byłem trochę zmęczony i trochę się bałem. Jest nawet możliwe, że poskromiłem w ten sposób masochistyczne skłonności.

Przy pracy nachodziły mnie wczoraj złe myśli. Myślałem, że być może, w najbliższych miesiącach, nawet nie dam rady wykonywać prostych, fizycznych czynności. To przerażające. Nigdy do tego nie dochodziło. Praca fizyczna dawała wytchnienie. Zawsze.

Utracić wewnętrzny, odwieczny spokój i równowagę - nieopisywalna strata, nieopisywalne zachwianie. Niespodziewałbym się.

Utwór na dziś:  https://www.youtube.com/watch?v=rRbyZ3eD-9M



https://truml.com


print