eljot-a


Level 7 o pani Bovary


"Żaden kochanek nie mógł jej nasycić" - podsumowała majestatycznie Pani Doktor, która znana jest z tego, że przekonuje mnie do rzeczy, których nie lubię. Przy niej nawet Orzeszkowa była jakby strawniejsza, chociaż niejeden powtarzał mi: "Nie daj sobie wmówić, kiedy będą ci wciskali, że Konopnicka, Orzeszkowa i Nałkowska były genialnymi pisarkami. Były zwykłymi idiotkami, pamiętaj. Jak można pisać o tym, że drzewa ze sobą gadają?"
 
Może można. Może te drzewa nawet prowadziły ożywione dysputy. Z perspektywy czasu myślę, że te gadające drzewa były chyba mniej żałosne, niż ja gadająca do laptopa lub komórki. Ewentualnie reprezentujemy ten sam poziom. Jestem Orzeszkową XXI wieku.
 
I chociaż utkwiły w tej samej epoce, nie Orzeszkowa była niezaspokojoną kochanką. To tylko 20 lat młodsza od niej, genialniejsza w swoim słownym kunszcie pani Bovary. Podobno Gustave Flaubert szepnął kiedyś komuś na ucho: "Pani Bovary to ja".
 
O nie, panie Flaubercie, o nie. Pani Bovary to ja.
 
O Emmie B. mogłabym opowiadać bez końca. Zastanowię się tylko chwilę nad sobą i jestem gotowa przedstawić jej dokładną charakterystykę. "Bohater, któremu nic nie pasuje, stale odczuwa ból istnienia, ciągle nieszczęśliwy, wybuchowy, neurotyczny, bezustannie szuka dziury w całym; nawet jeśli dostaje to, czego chce, jest niezadowolony" - to sobie zanotowałam. Odhaczyłam wszystkie punkty, dokonując porównania.
 
Podobno można ją rozumieć lub nie, ale nie można oceniać. Podobno syndrom pani Bovary jest już zdiagnozowany jako choroba psychiczna. Podobno wszystkie perfekcyjne dziewczyny są zniesmaczone jej zachowaniem, a mężczyźni jednoznacznie nominują zaszczytnym tytułem szmaty. 
 
Milczałam, przestraszona linczem idealnych, szczęśliwych panienek i prawych chłopców, myśląc, że jednak pani Bovary to ja. Bałam się pisnąć słówko, a przecież można zrozumieć lub nie, ale nie można oceniać.



https://truml.com


print