Emma B.


ile cukru w cukrze


Nie powinnam, ale kusi. Mam kilka zaległych tekstów do oddania na warsztaty Sagi, ale moja przewrotna natura uchyla się jak zwykle od obowiązku i prze ku wolności artykułowania nachalnych myśli. A myśl jest taka, że nie wiadomo co robić z polskością. Osobiście hasło młodzież wszechpolska drażni mnie niebotycznie i wywołuje opowieści rodziców o roku 1938, który to rok przez swoją wszechpolskość spowodował zamknięcie niektórych uczelni w Warszawie i poróżnił przyjaciół. Wyczytałam, nie pomnę w jakie zagranicznej renomowanej prasie, że lud nad Wisłą, ma najbardziej zróżnicowane geny. Ja sama naliczyłam u siebie koktajl z conajmniej 6-ciu czy siedmiu nawet. Pokusiłam się o policzenie w jakim procencie Polką jestem, bo słowianką w trochę większym jak doliczyć prababiczkę czeszkę i prababiczkę słowaczkę, która może jest prababiczką węgierką, ale tego nie udało się ustalić. Nie miałam nigdy kota, ale ktoś mi mówił, że koty przywiązują się do miejsca i może tak jest z ludem nad Wisłą, że to miejsce i wspólne miauczenie na dachach tę polskość wyznacza. Im bardziej genetycznie zróżnicowany, tym bardziej szuka jakiejś identyfikacji, a nią jest niezaprzeczalnie stały punkt na ziemi. Temat można rozciągać jak ciasto na pierogi czy strudel kresowy, więc tylko tak leciutko dotykam dylematu jaki mam. Procentu polskości nie wyliczyłam, bo zabrakło mi informacji po mieczu, a tak liczyłam na wzmocnienie polskości, dopóki jakieś stare metryki z Opola do mnie nie dotarły. Grunt, że czuję się 100 procentową krakowianką, no może galicyjką wprawdzie urodzoną we Wrocławiu, ale mało to lwowiaków tam tajoj się wychowało myśląc o swoim starym miejscu na ziemi i oswajając dolnośląskie dachy. Może w tym genowym koktajlu jest sprytna metoda na podniesienie żywotności gatunku ludzkiego, w tej ciekawości świata, przemieszczania za chlebem, a tak naprawdę za przetrwaniem biologicznym. Poszukiwanie dobrobytu jest tu tylko marchewką doskonalącą rasę ludzką.



https://truml.com


print