Emma B.


muzyka dla bogatych


Kolejny raz znalazłam się w gronie miłośników muzyki, a ja miłośnikiem muzyki pewnie jestem, ale znawcą napewno nie. Siedziałam więc cichutko i z mieszanym zaintersowaniem śledziłam wymianę opinii. Oczywiście bardzo by mi imponowało włączenie się w rozmowę i wyciąganie z rękawa kolejnych królików nazwisk, niuansów wykonań koncertów i popisów wokalnych, ale bozia nie dorzuciła talentu muzycznego do rozlicznych innych i skazała mnie na nieustający kompleks towarzyski. Nie powiem, rodzice próbowali, dzięki posadaniu bardzo umuzykalnionej rodziny, podrzucać mnie na lekcję muzyki do cioci Zosi, ale niewiadomo, która z nas  bardziej się męczyła. Ja optuję za ciocią.
Ponieważ całe życie chodziłam niedospana przeżywałam tortury na szkolnych koncertach w Filcharmonii Krakowskiej, bo miękki fotel, wyjątkowa bezczynność, powodowały, że natychmiast morzył mnie sen. Cały koncert, zamiast wczuwać się w muzykę, poświęcałam na wstydliwym ukrywaniu nachalnie opadających powiek. To te koncerty wytworzyły we mnie przeświadczenie, że muzyka jest dla bogatych, nie koniecznie bogatych finansowo, ale tych, którzy mają swój czas na muzykę, swoje miejsce do słuchania i przede wszystkim mogą się wyspać. Bogactwo to nie tylko pieniądze, to luksus zatrzymania czasu tylko dla siebie. Z zazdrością patrzę na młodych ludzi ze słuchawkami w uszach, którzy mogą dialogować ze swoją muzyką niezależnie od warunków otoczenia. Wydawałoby się, że w dzisiejszych czasach każdy ma szansę na swoją obnośną filharmonię, a tu czytam na fb, że jakaś tam dziewczynka w ramach świątecznej paczki, marzy o słuchawkach do MP3, żeby sobie z nimi biegać. Na pytanie jaką ma MP3, odpowiada, że żadną, to będzie jej następne marzenie i ta wiadomość sprowokowała aktualny wpis, bo u nas w domu jakimś cudem przetrwały wojnę płyty do gramofonu, tylko gramofon został całe dzieciństwo w sferze marzeń.



https://truml.com


print