Istar


coś, nie ptak, nie drzewo i nie człowiek


nie z cegły, więc bez pomyślunku. kto stawia dom z nikogo, prędzej go opuści. babka miała rację, teraz to wiemy. wyprowadzaliśmy ją siłą spod słomianego dachu drewnianej budki - bo jak nazwać coś stuletniego, kiedy jeszcze budowano z brzóz ciętych na żywo, w pełnym słońcu, byle dach nad głową. nie chciała. na nic tłumaczenia, że tam gdzie nowy okolica równie piękna, żyzna i pełna dobrych ludzi.

nie o to się rozchodzi - powiedziała - ale o dom i jego duszę. w tej żywe mieszka między sękami a i z cegły pobudowany resztek zagrody, z cegły jak mak czerwonej, bijącej ludzkim sercem tych co ją dobyli ciężką pracą, oddaniem i zaufali, że każda stanowić będzie podporę dla domu ludzi jej wiernych. a wy mnie w betony, pustaki, nic tam w środku nie czyha, nie szumi, jak to tak.

kiedy nie dało sie po dobroci a siłą, na ostatek krzyknęła:
weźcie choć drzwi, drzwi weźcie, niech będą bramą z starego do nowego. może się ułoży i im i nam. inaczej wam tu umrę, w połowie drogi. i zamiast cieszyć się swoim, rok żałoby was czeka.

drzwi piękne, dopierośmy zauważyli jak powiedziała. poszły więc do naszego. z trudem bo wymiar niedzisiejszy, ale dało się, za pieniądze można wszystko. i babka przez te drzwi codziennie po kilkanaście razy przechodziła. w te i we wte. nic nie można było zrobić. ledwo już sił miała, a wychodziła i wchodziła, bez odpoczynku prawie. no i umarła. bardzo cicho. nawet nie wiedzieliśmy. usiadła raz, oparła się o nie i zasnęła. wyszła na swoje, dokądkolwiek prowadziły.
jak nam później tłumaczyły kobiety we wsi /tej babcinej wsi/, ona tak tymi drzwiamy wchodziła i wychodziła żeby je ożywić. bo one umarły kiedy je z chaty pradziadków zabraliśmy. każdy mówił, że nie pasują do nowego. że nie wygląda to za dobrze. kilka lat po śmierci babki daliśmy je na sprzedaż. chętnych nie było. wystawiliśmy przed płot, niechby ktoś je dla siebie przygarnął. nocą, bezdomny poniósł drzwi do lasu. co z nimi zrobił, nikt nie wie.



https://truml.com


print