Ania Ostrowska


"wesoły autobus" - jak nic


Tysiące warszawiaków codziennie dojeżdżających metrem, zapamięta być może, przynajmniej na pewien czas, czwartkowe popołudnie 21 listopada 2013 roku. Zaledwie cztery dni po dramatycznych wypadkach, kiedy to wielu napędził stracha, a niektórym nawet uszczerbił zdrowie, pożar w nowym, supernowoczesnym pociągu Inspiro, pasażerów dopadł kolejny pech. Z powodu awarii na torach do zawracania w rejonie południowej krańcówki, na kilka godzin trzeba było zamknąć dwie stacje, pociągi kursowały trzy razy rzadziej i wolniej, nabite do ostatniego oddechu. Tłumy zmęczonych, zdenerwowanych ludzi, którym nie udało się wcisnąć do składu, wypełniały perony, atmosferę podgrzewał jeszcze ostry dźwięk  zapowiadający powtarzane w kółko komunikaty z przeprosinami i informacjami o komunikacji zastępczej. A wszystko to, jak na złość, w popołudniowych godzinach szczytu, gdy nawet bez awarii wagony są wypełnione po brzegi.

Należałam do tych szczęśliwców, co na podobieństwo śledzi w beczce, podczas wydłużonych postojów na kolejnych stacjach, już z wnętrza pociągu obserwowali napływające fale nowych chętnych. Gorąco i duszno było niemiłosiernie, ale coś się chyba zmienia w narodzie, bo nie słychać było ani narzekań, ani utyskiwań. Jak za chwilę opowiem - wręcz przeciwnie.

Zbliżając się do tymczasowej stacji końcowej, pociąg wyraźnie zwolnił, widok za oknami, który zazwyczaj przypomina rozmazaną szarość z raz to jaśniejszymi, raz to ciemniejszymi smugami, przeobraził się w ponury tunel z rozmaitymi rurami, nieznanego przeznaczenia uskokami i tajemnymi instalacjami. Wyobraźnia zaczynała pracować szybciej w miarę jak jechaliśmy coraz wolniej i wolniej, w końcu ściany gardzieli znieruchomiały. W wagonie było już niewiele osób, tyle co na zajęcie siedzących miejsc. Zanim zdążyło się zrobić nerwowo, z głośników popłynął młody i świeży głos maszynisty: „Drodzy pasażerowie! Chwilkę postoimy, bo musimy poczekać na zielone światło.”. Uspokojoną ciszę przerwał nagle cienki głosik pięcioletniej może dziewczynki, która niecierpliwie pociągnęła matkę za rękaw:
- Mamusiu! Dlaczego stoimy?
 – Słyszałaś przecież, czekamy na zielone światło – odparła kobieta, dodając zaraz - widziałaś kiedyś, żeby ktoś jechał na czerwonym świetle?
- Tak! – wykrzyknęło triumfalnie dziecko. – Tatuś!
Nikomu z podróżnych nie udało się zachować powagi.



https://truml.com


print