Kraft


jesteś


gdzieś tam gdzieś poza bez tam
horyzontem nogi mają krótkie ręce
cholera niedaleko wyobrażeń myślę sobie

jesteś mi
taka bardzo
potrzebna a nawet jeszcze
berdziej

kocham cię

przechodząc przez otwarte drzwi
zabierz mnie w rozchylone usta
to nie jest manifest
szybowanie ponad światem to próba zarysu
oczekiwań na coś więcej
kiedy w twoich oczach zapisałem swój strach

dziewczyno z bukietem zielonych liści
w dłoniach daj mi skrzydła
bym nawet w gniewie złowrogiej ciszy
wzleciał ponad betonowy chłód
a potem nurkując w azylu pozbawionym łez
stał się poławiaczem twoich pereł

zabłąkany nie pamiętam pieszczot
cieszę się tylko wtedy kiedy czuję
zawieszony w rzeczywistości pod prąd
płynę do ciebie na ślepo
ufając że miejsce w czasie jest możliwe

wiązka brzegu to kuracja odwykowa
tam delikatnie coraz bardziej
reinkarnuję w wierzbę
która nie potrafi już płakać

uciekając bezkresną plażą żeby nie utonąć
na piasku utrzymuję się na leżąco
kochaj mnie tak bardzo chciałbym
być widokiem z twojego okna
w kalejdoskopie wzlatujących ptaków
człowiekiem który bawi się niebem

teraz jem trawę z puszki
ale nadejdzie czas ocaleń
wtedy
tęsknot kilka ot tak
wypłowieje milimetr po milimetrze

położę głowę

jestem
dla ciebie
turlam słońce po chodniku żebyś tylko

jeśli zechcesz powiedz
popłaczę
proszę
śmiejmy się

słaby
spójrz popatrz zobacz
najdroższa
huśtawki bujają się same
księżyc zakwita
pełnią na nasze nowo
a niebo znowu jest

błękitne na zielono
czterolistną koniczyną tracę twoje zmysły
pachniesz jak dawniej bądź
tak bardzo

chciałbym
już nie potrafię prosić

inaczej



https://truml.com


print