janusz pyzinski


miejsce



z tym miejscem łączą mnie nie tylko
geograficzne współrzędne
podporządkowane chwili urodzenia
i niestworzonym historiom o tworzeniu historii
by dawać blask światłu rosnącemu wciąż we mnie
jak blizna na skórze której nie odmawiam słońca
 
trzeba być daleko tak jak nigdy dotąd
żeby to zrozumieć i nie tęsknić ciężko
za śliwkowym sadem o wielkości pestki
do którego nie potrafię już wrócić
by wygładzać cienie aż do szczękościsku
i domykać powiekami rozmowy ze stwórcą
 
w zębach chorych na szkorbut skrzywionego płotu
pajęczy farfocel ubiera się w rosę
i tka po mistrzowsku kwieciste kobierce
przywiera niby ciepłe ubranie do zimnych dni
w dobie zbieractwa obcych tożsamości
przynosi oczyszczenie z win
zarzucając haftowaną mgłę na plecy
niczym tobołek z dzieckiem
tak jak to robiła babcia
 
byłem jeszcze za mały by rozumieć gesty
ale już wiedziałem że wszystko co dobre
przychodziło z tej strony gdzie dym z komina
skłaniał się ku ziemi zapisując czas ciepła
w albumie pamięci różańca pod krzyżem
i karmił smakami o których tylko dzisiaj marzę
 
zasypiam w jego oczach pod warstwami cienia
i widzę dom mój wśród kwiatów przy ścieżce
wychodzący z siebie na spotkanie ze mną
odświętną spowiedzią którą jak starą gazetę
odłożyłem na stos nieistotnych zdarzeń
o jeden most za daleko o chwilę za późno 
 
 
 



https://truml.com


print