Istar


powrót


Nie lubię szpitali. Nie dlatego, że umierają tam ludzie ale dlatego, że odbiera się nadzieję żyjącym.
Jeszcze kilka lat temu korytarz w którym teraz stoję przypominał część bunkra. Obskurne ściany, zlepki postrzępionego linoleum, okna niczym lustra weneckie,
a przecież okna w szpitalu są najważniejsze. Nie można wykrzywiać rzeczywistości, która tylko za szybą pozostaje nietknięta i prawdziwa. Peszący smród zupy wielorakiej, przypalonych ziemniaków i niezmienionej od nocnego moczenia pościeli. Ludzie jak duchy pojawiający się na korytarzach i znikający przegonieni przez siostrę oddziałową – to szpital, nie park, tu się nie spaceruje!
Dziś wszystko wygląda i pachnie inaczej. Salowe rozpylają w powietrzu odświeżacz by nie wrócił znajomy sprzed lat zapach. Ściany w pomarańczach ukwiecone obrazkami. Pacjenci jakby uśmiechnięci, ale pewnie to oddział bez wyroków. Czekam na swoją kolej. Nic tu nie robię, towarzyszę chorej. Nie jest pacjentką, przyszła na badanie. Rezonans magnetyczny. Ludzie w kolejce rozmawiają o różnych rzeczach, ale nikt nie wspomina o chorobie. Czujemy się więc spokojne, że nikomu nie przyjdzie nam współczuć bez możliwości zrobienia czegokolwiek. To już trochę trwa. Pielęgniarka jest bardzo miła i uspokaja, że już za chwilę.
Nie czuję się jak w szpitalu, chociaż byłam tu kilka miesięcy temu i wtedy to był szpital, z doskonale wyposażonym oddziałem reanimacyjnym oraz nieczułą ekipą lekarzy – teraz już wiem skąd się biorą.
Osoba której towarzyszę przysypia z głową na moich kolanach, obie czujemy się bezpiecznie.
to atmosfera miejsca wyzwala takie poczucie. Nic złego się nie dzieje. Żadnych nagłych przypadków i karetek na sygnale.
Kiedy tracimy czujność pod drzwi gabinetu podjeżdża łóżko szpitalne pchane przez pielęgniarkę. Na nim nastolatka. Obok zapewne mama, idzie trzymając dziewczynę za rękę. Po drugiej stronie łóżka – przyglądam się bliżej – siostra, bo widzę podobieństwo do obu. Uśmiechają się do dziewczyny na łóżku ta odpowiada, ale raczej grymasem, nic nie mówi, chociaż mamie nie zamyka się buzia. Uspokaja, tłumaczy że będzie dobrze, żeby się nie bała. Kiedy za dziewczynką zamykają się drzwi obie zrzucają maski. Te z hukiem roztrzaskują się o powietrze ciężkie od naszych przyspieszonych oddechów. Matka wpada w niekontrolowany, spazmatyczny płacz. Widzę jak załamuje się w sobie. Jak pęka jej skóra, wypadają włosy, jak łamią się kolana, wykrzywiają plecy, jak traci równowagę i upada na nową posadzkę. Starsza córka pomaga jej się podnieść. Siadają obok. Nie wiem gdzie ukryć wzrok. Najlepiej będzie jak zamknę oczy. Jeszcze przed chwilą udawało mi się oszukać zmysły. Uspokoić przeczucia. Teraz wiem, że miejsce, w którym jestem nie zmieniło się tylko dlatego, że pomalowano ściany i wymieniono podłogę.



https://truml.com


print