hierinim


Prezent


Dwóch rzeczy aktualnie nie wiem. Pierwsza: pisać wierszem, czy prozą? Druga: czy zaprzyjaźniać się z ludźmi, których na ulicy wybijam z rutyny, przypominam im, że nie są niewidzialni, czy tylko tylko ich wybijać?
Przed mniej więcej dziesięciu laty może, obserwowałem na Starym Rynku mężczyznę. Trzydziestokilkuletni, dość silny pewnie, pewnie pracował na budowie. Ten typ ludzi, którzy nie mają dość wprawy, żeby dobrze umyć się do końca. Wyglądał, jakby od poniedziałku do piątku mieszkał w hotelu robotniczym, to znaczy w kontenerach z wódką, papierosami, gazetami na podłodze i telewizorem na krześle. Tam się nie mieszka lecz przebywa z marzeniami po pracy i pogardą dla kolegów budowlańców lub monterów. Obserwowałem go zapewne w piątek wieczorem, ewentualnie w sobotę na Starym Rynku przy ogródkach. Byłem rowerem. On trochę stał, trochę siedział na ławce. Był niespokojny. Wiedziałem, że coś się wydarzy. Miał na ramieniu dużą torbę. Torby takich rozmiarów, ale lepszej jakości, taszczy się na siłownię. W torbie takiej jakości, jak jego torba, w piątek wieczorem, ewentualnie w sobotę, odwozi się ubrania i inne rzeczy do domu na wieś, czy też tam, skąd się pochodzi. Ponieważ mężczyzna był niespokojny, przypuszczałem, że w torbie ma bombę, dlatego czekałem i obserwowałem. Rzadko kiedy się mylę. Wiem, kiedy coś się wydarzy, jestem pisarzem. Po mnie przyjdą reporterzy z bożego dopustu. Nie myśl, że byłem opanowany, jego napięcie, niepewność, zdenerwowanie udzielało się także mnie, a po sławie nie tęsknię. Czymś zwrócił na siebie moją uwagę. Nie był ani piękny, ani tym bardziej dobrze ubrany. Był samotny. Desperacko samotny. Tacy ludzie podkładają bomby. Jeszcze chwila i podejmie ostateczną decyzje. Nie miałem ochoty na bohaterstwo, chociaż zareaguję, jeśli zostawi torbę przy ogródkowym stoliku, tam gdzie ludzi siedzi najwięcej, tam gdzie najlepsza zabawa, i nie oglądając się, odejdzie. Mężczyzna mota się, nie może ani ustać z torbą na ramieniu, ani usiedzieć na ławce. Zdecydowanym krokiem podchodzi do siedzących na bruku rozbawionych młodych ludzi. Zdejmuje torbę z ramienia, rozsuwa zamek, wyjmuje butelkę wina i wręcza zaskoczonym nastolatkom. Nie czeka na podziękowanie. Szybko odchodzi.
Obserwowałem to zdarzenie mniej więcej przed dziesięciu laty. Pisarzem jest się od urodzenia, albo wcale. Trzeba się nażyć. Wczoraj Zachary, kiedy czekałem na niego w Pyrabarze, przysłał mi klika zbyt ostrych i nieprzyjemnych esemesów. Zjadłem zupę ogórkową, sałatkę, wypiłem kompot, który tak bardzo zawsze mi smakuje. Wsiadłem na rower i bez ducha odjechałem. Na Szylinga, czekając na zmianę świateł, po drugiej stronie ulicy zobaczyłem rowerzystę. Dopiero teraz, mimo że przejechałem przez pół miasta, wróciła mi świadomość. Poczekałem, aż rowerzysta po zmianie świateł dojedzie do mnie. Zaczepiłem go, otworzyłem torbę, którą wożę w koszyku z tyłu roweru i zdziwionemu rowerzyście wręczyłem prezent, który kupiłem dla Zacharego. Rowerzysta bardzo się ucieszył. Nie wiem, czy pisać wierszem, czy prozą.



https://truml.com


print