Małgorzata Pospieszna-Zienkiewicz i Edek Pospieszny


Przetrwanie


Przeglądam krajowe nowości literackie, by JAKOŚ  przeżyć zimę.
Masłowska „ zabijając koty” reanimuje językiem na miesiąc, Janko z pasją i w dobrym stylu  wprowadza w meandry miłości,  Karpowicz /choć to raczej zaległość/  ożywia tyle bogów, że sama zaczynam czuć się bosko, Tuszyńska zaś sprawia, że zazdroszczę Tyrmandom amerykańskiej magii uczuć i przez to czuję się podle, że zazdroszczę. Na Dehnela zaś i innych kasy brak.   
Wracam więc do praskiego Franza  i jego  fantazji, bo świat emocji Kafki to zwierciadło niedoskonałości „boskiego dzieła”, a  przeglądanie się w tej machinie śmierci weszło mi w krew.
Pamiętam dzień, gdy zszedł do mnie z półki nie po to, by spółkować. Wyszedł z własnej „Przemiany” - odmieniony, prawdziwy i  jasny w odbiorze. Inny od tego jak mi się niegdyś zdawało frustrata, z którym próbowałam zaprzyjaźnić się jeszcze w podstawówce.
Jednak zanim stał się bliski przeszłam parę  kryzysów i przemian głównie na literę „e”, w których królowały te estetyczne, etyczne i wynikłe z elementarnych braków.
Podczas przeglądania biblioteczki, gdy zbyt nerwowo  poszukiwałam czegoś do czytania, Kafka sfrunął  w ramiona , by ułożyć się w dłoniach. Po chwili przemówił  treścią dojrzałą  i  wchodząc w trzewia uwił  w nich  gniazdko.
„Przemiana” była dokładnie tym, czego w wymiarze psychiczny zaznałam podczas nasilenia się choroby, bo  dosłownie nie mogłam być Gregorem Sampsem, który po przebudzeniu stwierdził, że we śnie zmienił się w robala. Jego tułów był pokryty pręgami i wyrastało z niego wiele par poruszających się w różnych kierunkach nibynóżek. Lektura jednak prócz przerażenia  zrodziła we mnie  potrzebę bliskości. Innej niż do tej pory doświadczałam, głębszej, zbudowanej na współodczuwaniu, takiej której pod pancerzem pragnął  i Gregor zanim  najbliżsi go załatwili.
Ta manifestacja przeciwko światu zaprogramowanemu w szczególnie wadliwy sposób, w którym człowiek jest nie tylko więźniem siebie ale też  otoczenia, systemu,  pokoleniowych przyzwyczajeń i wobec tego natłoku pozostaje bezsilny do dziś przemawia do mnie w pełni, choć zdaję sobie sprawę, że zbyt długie dumanie o tym wiąże się z procesem niszczenia resztek inteligencji.
 …
Kaszel. Franz sobie w tej kwestii kompletnie nie radzi,  ja również, więc hipochondria  trafia na podatny grunt zwłasza, że to jego nieradzenie szybko skończyło się śmiecią.
W dodatku nie ufa lekarzom narzekając, że do leczenia nie podchodzą kompleksowo tylko przez pryzmat organów, choć ziołolecznictwo też mu nie leży.  Nie wierzy, że choruję dlatego, iż  mam w organizmie zbyt mało mięty czy melisy.
Uśmiecha się  pod nosem, gdy piję szałwię.  Ja też się  uśmiechałam, bo też nie wierzę – ale piję i wolę codziennie w usta całuję, by nie kopnęła mnie w tyłek, choć to zawsze jakiś napęd 

Ostatnio wszystko lekceważę. Po po domu wraz  z dąsami małżonka latają  LEKCEWAŻKI porządków i opłat, a za oknem - mroźno.

Jem śniadanie z Franzem na praskich serwetkach przywiezionych  z niedawnej podróży.
- Skoro Józefowi K.  zafundowano proces za nic, strach pomyśleć, co grozi za niepłacenie rachunków – wytyka podprogowo  Franz, bo jak każdy facet  lubi  czasem nastraszyć.  Naciski zapodane bez  histerii są jednak do przełknięcia i  argumentacja  logiczna.      
Robię więc przelewy. Kaszlę, robię i  smaruję cycki Amolem, więc może dlatego oskrzela  grają. Wszak nazwy mówią wiele, a i litery ważne. Umberto Eco powiadał, że każda litera powiązana jest z jakimś członkiem ciała i jeśli przemieści się choćby spółgłoskę nie znając jej mocy, jedna z kończyn może zmienić pozycje lub nawet naturę i można zostać bestialsko okaleczonym z zewnątrz na całe życie, a od wewnątrz na wieczność. Mam więc dużo szczęścia, że jak  dotąd mnie nie sparaliżowało.



https://truml.com


print